FelietonyHistorie miłosnerandkowanie

Jedni świetnie się w Polsce odnajdują, inni trochę gorzej. Część chce w Polsce zostać na stałe, inni cieszą się, że są tylko przejazdem. Na pewno nie jesteśmy nacją idealną, na pewno obcokrajowcom nie jest u nas łatwo. Strach, stres, zakładanie najgorszego, słynna homogenia naszego społeczeństwa, przez którą każdy, kto jest choć trochę inny od razu bardzo się wyróżnia. Obcokrajowiec w Polsce – jak się czuje i co myśli o naszym kraju? Zapraszamy na drugą część naszego artykułu o chłopach z importu.

Książę Pakistanu w trójmiejskiej SKM-ce

Kiedy w 2008 roku Książę przyjechał po raz pierwszy do Polski, nie miałam jeszcze oficjalnie prawa jazdy – opowiada Maja Klemp (Miłosna globalizacja), której mąż jest Pakistańczykiem. Dlatego mimo bardzo późnej pory, wracaliśmy z Gdańska do Gdyni SKM-ką. Pamiętam, jak bardzo się bałam. Jak kazałam mu opuścić daszek czapki bardziej na twarz, odwrócić się w stronę okna, pochylić głowę… Żeby tylko nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jednocześnie snułam w głowie ponure rozważania, ilu napakowanych, nabuzowanych testosteronem wojowników o wolność ojczyzny będę w stanie zatrzymać, zanim dorwą mojego zagranicznego chłopaka. Książę, chociaż nie do końca wygląda na Pakistańczyka, ewidentnie nie mógłby też uchodzić za Polaka. Zdecydowanie nie powinien wsiadać wieczorem do SKM-ki.

Książę na meczu Arki Gdynia

Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że kilka lat później zabiorę ten mój skarb na mecz Arki Gdynia, to… no nie wiem, co. Nie uwierzyłabym? Wyśmiałabym? Popukałabym się w czoło? Zadzwoniła po pogotowie psychiatryczne? Tymczasem, minęło osiem lat, a ja szłam z moim świeżo upieczonym mężem wśród tłumów rozochoconych kibiców na stadion przy Olimpijskiej. I nikt nas nie zaczepiał. Kilku chłopców spojrzało na nas ze zdziwieniem, ktoś coś pomruczał pod nosem, ale ani przez chwilę nie zrobiło się groźnie. Podczas meczu byliśmy bezpieczni na trybunie dla mediów, a po meczu… Po meczu poszliśmy do baru przy stadionie. 

Brzmi jak życie na krawędzi? Otóż nie! Wygląda na to, że rozpracowałam algorytm sterujący oprogramowaniem fanów piłki nożnej. Obwiązałam mojego męża obcokrajowca klubowym szaliczkiem, co spowodowało masowe zwarcie systemu. No bo z jednej strony śniady taki, obcy, bić trzeba! A z drugiej, jak można bić twarz wystającą ponad żółto-niebieski szalik? Toż to swój! I kiedy tak moi lokalni chuligani zmagali się z tym skomplikowanym moralnym dylematem, system chłodzenia w rozumkach się buntował i odłączał zasilanie. Jedynym wyjściem było dla nich ignorować naszą obecność.

Wyjątkiem był pan Wacław, Czesław czy też inny Zdzisław, który postanowił się z moim mężem zaprzyjaźnić i popisać znajomością angielskiego. To było nawet miłe. A przede wszystkim zaskakujące. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy Książę zbyt długo nie wracał z toalety wparowałam do męskiej z odsieczą, budząc tym w mężu ogromną wesołość. Nie wzięłam pod uwagę, że stadiony piłkarskie to chyba jedyne miejsca na świecie, gdzie nie ma kolejki do toalety damskiej. Za to do męskiej jak najbardziej),

Rosyjska dusza Miszy

Co prawda nie jesteśmy już razem z Miszą, ale nadal przyjaźnimy się i z sentymentem postrzegam nasze wspólne życie w Rosji i pobyty w Polsce – opowiada Natalia Wojas (Natasha In Travel).

Nigdy nie rozważaliśmy przeniesienia się razem do Polski z kilku względów. Po pierwsze praca Miszy. Jest kontrolerem lotów i w jego pracy oprócz płynnego angielskiego wymagane jest perfekcyjne posługiwanie się językiem rodzimym całego zespołu. Musiałby poznać język polski na poziomie języka ojczystego. Chociaż uważam go za najmądrzejszego faceta na ziemi, jest organicznie niezdolny językowo i jego przyjaciele śmieją się, że ja piszę lepiej od niego po rosyjsku. Nie chciał mnie poprawiać, mówił, że mój akcent jest seksowny, a to, gdzie postawię „udarienie”, nie ma życiowego znaczenia.

Z moją mamą próbował dogadywać się po ukraińsku, bo wydawało mu się, że tak będzie łatwiej. W rzeczywistości wywoływało to jeszcze większe zamieszanie. Kolejna sprawa – mój były mąż ma najprawdziwszą rosyjską duszę, to jest po prostu esencja rosyjskiego smutku i pogodzenia z życiem. W Polsce uschnąłby, niezrozumiany przez nikogo albo wykończył mnie psychicznie. Nie wspominając o małoletnim synu z jego pierwszego małżeństwa i o chorym ojcu.

Kwaśna Polska

Natomiast Polska bardzo się Miszy podobała i lubił tu jeździć. Mówił, że wtedy prawdziwie odpoczywa. Czuł się „prawie jak w Rosji”, ale już na Zachodzie. Bardzo go dziwiła polska buntowniczość i dyskutowanie z władzą – to nie do pomyślenia, narzekać przecież można w domu, po cichu. Moje krakowskie nowe osiedle było w jego oczach kopią moskiewskiego. Tylko o wiele porządniej wykonaną, o wiele czystszą i kolorową, z bardziej zieloną trawą (to prawda!).

Jedzenie – niesamowicie kwaśne i bardzo przyprawione. Kiedy pierwszy raz byliśmy razem na Wigilii, moja mama zrobiła marynowane klopsy rybne, duszoną kiszoną kapustę, pierogi z kapustą, żurek. Wszystko kwaśne, a na dodatek czerwony barszczyk za bardzo sfermentował i buzował w talerzach jak igristoje. To utrwaliło opinię Miszy o polskiej kwaśności. I coś w tym jest. W Moskwie nie mogłam znaleźć odpowiednio kwaśnej kapusty kiszonej, a dania restauracyjne musiałam często mocno doprawiać. Nawet pikantne skrzydełka z KFC i nuggetsy w Macu są jakieś bezsmakowe w porównaniu do polskich.

Tańsza Polska

Mój mąż obcokrajowiec uwielbiał za to polskie piwo każdej marki. Cieszył się też jak dziecko na zakupach odzieżowych, bo w cenie rosyjskiej marynarki czy butów mógł u nas mieć nawet cztery pary! Co prawda ceny w restauracjach już prawie się zrównały z moskiewskimi, za to porcje są dwa razy większe.

Misza też zawsze był bardzo życzliwie przyjmowany przez moich polskich znajomych i przyjaciół. Nigdzie nie spotkaliśmy się z pejoratywnym stosunkiem do niego. Co prawda były zaczepki na temat Putina czy próby dyskutowania o historii, ale Rosjanie wyćwiczeni są w unikaniu takich tematów. Poza tym naprawdę nie mają ukrytych kompleksów ani pretensji w stosunku do Polaków. Ciężko to powiedzieć o nas w stosunku do Rosjan czy Rosji. Zdarzały się również próby rywalizowania z nim w ilości wypitej wódki, ale Misza zawsze odpadał zaraz na początku. Lubił pić powoli, zakąszać (w Rosji się nie przepija jak u nas, ale obowiązkowo zakąsza) i dyskutować o historii, filozofii czy ulotności życia…

Warszawa zachodnia

Czy bycie Słowianinem pomaga w aklimatyzacji na polskiej ziemi? Czy bycie wychowanym w zupełnie odmiennej kulturze zawsze będzie znaczyło problemy z odnalezieniem się w naszym kraju? No cóż, generalizacje z zasady są błędne, ale może jednak coś w nich jest – zastanawia się Ania Sowińska.

Mój partner, Turek ze Stambułu, miał jakąś podstawową wiedzę na temat Polski przed przyjazdem do niej w 2017 roku. Wiedział o PRL-u. Może nie spodziewał się pustek w sklepach, ale nie miał wygórowanych oczekiwań co do stanu naszej gospodarki. Mówi, że to jest jedna z rzeczy, które go zaskoczyły – to, że Warszawa jest dużo bardziej „zachodnia”, niż się spodziewał. Ciągle nie może wyjść z podziwu, jak wręcz kosmopolityczna jest stolica (choć nadal malutka w porównaniu do prawie dwudziestomilionowego Stambułu). Jak duży jest wybór restauracji, jak otwarci jesteśmy na inne kuchnie, jak wiele jest dostępnych opcji wege (tak, lubimy jeść!).

Tylko po polsku

Według niego jesteśmy bardzo otwartą nacją. Podziwia to, jak ciekawi jesteśmy świata, jak wielu z nas podróżuje, jak chętnie ludzie go wypytują o jego kraj. Oczywiście nie wszystko jest tak kolorowe. Niestety wielu ludzi zwyczajnie nie umie z nim się porozumieć po angielsku. Jego polski pozostawia wiele do życzenia, więc rozmówcy często się denerwują. Długi czas myślał, że to on coś robił źle.Teraz już wie, że często wynikało to ze zwykłej bezsilności w porozumieniu się. Zrozumienie tego bardzo ułatwia koegzystencję – tak samo jak niezakładanie złych chęci u innych ludzi.

Wiem, że dużą rolę w tym, jak on odbiera Polskę odgrywa to, że mieszkamy w Warszawie (a nie jakiejś mniejszej miejscowości, w której na pewno byłoby trudniej) oraz to, że otoczyłam go (być może za dużą) ochroną. Podobnie jak Maja Klemp, tak ja przestrzegałam mojego przed zagrożeniami i od początku wiedział, w które miejsca nie chodzić, żeby nie kusić losu, czego nie mówić, których grupek ludzi unikać i że w Dzień Niepodległości trzeba unikać tłumu (a najlepiej w ogóle ulic). Może i przesadzałam z tym ostrzeżeniami, ale faktem jest to, że podczas gdy prawie każdy z jego znajomych ma jakieś nie do końca pozytywne doświadczenie za sobą, to jego nigdy nie spotkało w Polsce nic negatywnego.

No, poza urzędami, które wołają o pomstę do nieba. Wielu obcokrajowców zresztą uważa, że polskie urzędy to nasz największy powód do wstydu. Brak informacji, brak wsparcia, często sprzeczne komunikaty, słynne miłe panie w okienku, a w urzędzie ds. cudzoziemców brak kogokolwiek, kto by mówił po angielsku (sic!). To daje jasną przesłankę cudzoziemcom, że nie są w kraju mile widziani. 

Turek na polskim rynku pracy

Jeśli chodzi o rynek pracy, to mój luby często dostawał oferty związane z pracą w języku tureckim (bo natywna znajomość języka często jest niezbędna w niektórych pracach). Niestety rozmowy o prace niezwiązane z tym językiem nigdy nie przynosiły efektów. Okazuje się, że pracodawcy często chcą unikać jakichkolwiek możliwych problemów z zatrudnieniem. Dla wielu obcokrajowiec takie problemy właśnie oznacza (co nie jest prawdą, tak na marginesie). Bardzo często też rekruterzy zwyczajnie nie znają regulacji dotyczących zatrudniania obcokrajowców. Nawet się nie silą na dalszy kontakt i unikają potencjalnego wysiłku. 

Mój partner uwielbia moją rodzinę i bardzo dobrze się z nią czuje. Moi bliscy na początku często się stresowali, że powinni go zajmować rozmową albo że powinni przygotowywać dania, które mógłby jeść. Ma on bardzo specyficzne gusta kulinarne – bardzo niepolskie. Teraz, po latach już mamy to za sobą dzięki komunikacji (w obie strony!) i chęci współpracy. Z zewnątrz może się wydawać, że może mu się np. nudzić albo że jest niejako odtrącony, gdy rozmawiamy na „swoje” tematy po polsku. Według mnie jest to oznaką dojrzałości związku między tymi dwiema częściami mojej rodziny i zrozumienia potrzeb obu stron. A i on zwykle się cieszy, że ma chwilę prywatności i może nam się przyglądać z boku. I przecież jak się zacznie nudzić, to zawsze może tak zwyczajnie do kogoś zagadać albo zacząć się bawić z moją siedmioletnią siostrzenicą, która jest jedną z jego najukochańszych osób na świecie. 

4.8 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze