EmigracjaFelietony

Kiedy prawie 10 lat temu po raz pierwszy przyjechałam do Brna, nie spodziewałam się, że miasto to stanie się mi tak bliskie. Wtedy chciałam wykorzystać szansę i studiować za granicą. Marzyłam, żeby wyjechać gdzieś i zdystansować się do swojego życia w Polsce, przeżyć przygodę a nieznane mi Brno miało być tylko rozmazanym tłem dla wydarzeń. Wyjazd zaplanowałyśmy z przyjaciółką ze studiów. Czechy wygrały również ze względów praktycznych – były stosunkowo tanie i przyznane mi stypendium miało pokryć koszty utrzymania.

Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Brno. Była połowa lutego, śnieg leżał na polach, było szaro-buro a w oddali przed nami ukazało się miasto na wzgórzach. Z daleka było widać jakiś zamek, osiedla. Poczułam jednocześnie strach przed nieznanym i ekscytację. Sen zamienił się w plan, który właśnie się realizował a ja przyglądałam się temu z niedowierzaniem.

Moje najsilniejsze wspomnienie jest związane z tymczasowym miejscem zamieszkania. Zaparkowałyśmy na ulicy Vinařská, gdzie mieścił się nasz akademik.

Poszczęściło się nam, bo zarezerwowałyśmy wspólny pokój w bloku A1, który był sławny wśród zagranicznych studentów jako miejsce przyjazne studenckiemu życiu. Modernistyczny budynek okalała okolica, która wyglądała na opuszczoną, było cicho i dżdżysto. Czy to tutaj mieszkają setki studentów? Było też tak jakoś betonowo, zimno.

Paraliżowały mnie różne uczucia w całej swojej intensywności. Zmęczenie podróżą. Tęsknota za domem. Radość, strach, oszołomienie, wyczekiwanie. Pracownik recepcji przekazał nam klucze do pokoju. Po przekroczeniu jego progu poczułam się jakoś tak swojsko, jak u siebie, jak… w domu.

Akademik był miejscem, gdzie mieszkali prawie wszyscy moi nowi znajomi i można było spędzić ciekawie czas, nie ruszając się z budynku.

Jednakże zaczęłam być ciekawa miasta. Już pierwszy krótki spacer udowodnił mi, że znajdę mnóstwo perełek-różnic między Czechami a Polską. Jedną z nich był znak drogowy – uwaga na przejście dla pieszych.

Zimno, śnieg, szaruga i breja towarzyszyły mi w Brnie przez długi czas, ponieważ to była wyjątkowo długa zima. Śnieg padał jeszcze na Wielkanoc. Pomimo tego często przemierzałam miasto pieszo, zwłaszcza na początku. Ulice wiodły mnie do zamku i twierdzy Špilberk, będącej charakterystycznym punktem miasta, czy na Náměstí Svobody, główny miejski plac, na którym postawiono Brneński Zegar Astronomiczny o niedwuznacznym kształcie.

Mijałam augustiański klasztor, gdzie Gregor Mendel odkrywał podstawowe prawa dziedziczenia. Jeździłam na zajęcia na Wydział Nauk Przyrodniczych czy na kurs czeskiego na Wydział Filozoficzny. Były również pewne punkty na mapie, które mnie zaskoczyły –  przede wszystkim wszelkiego rodzaju pomniki.

Miasto jawiło się jako spokojne, niespieszne. Była to miła odmiana od Poznania, w którym studiowałam i mieszkałam, a w którym to tempo życia oraz nerwowość zaczęły mnie trochę przerastać. Dlatego doceniałam Brno, gdzie trolejbusy i tramwaje przyjeżdżały według rozkładu a ludzie wydawali się zmierzać spokojnie do swojego celu.

W tamtym okresie również czas biegł inaczej. Miałam wrażenie, że każdego dnia dzieje się coś nowego. Życie miało skoncentrowany smak. Starałam się dobrze przeżyć swój pobyt, więc kiedy nadarzyła się możliwość, żeby coś zrobić, to nie wahałam się i wykorzystywałam okazję. Mecz hokeja? Dlaczego nie. Autobus do Wiednia? Jasne, wsiadam. Z jednej strony życie było intensywne, ale spokojne w moim odczuciu Brno dawało potrzebny oddech.

Wszystko to powoli i nieubłaganie zaczęło współtworzyć atmosferę mojego pobytu na wymianie.

W czerwcu przyszedł czas pożegnać się z Brnem, ale często tak bywa, że studentom jest trudno rozstać się z miastem, gdzie spędzili wymianę i nie było inaczej w moim przypadku. Wróciłam tam jeszcze tego samego lata. Odwiedziłam “swoje” stare miejsca, ale okazało się, że wcale nie są już “moje”. Wyczuwałam zmiany, chociaż subtelne. Czy powodem było to, że była inna pora roku, a ja spacerowałam w letniej sukience zamiast być opatulona od stóp do głów? Czy to przez brak moich przyjaciół z wymiany? A może to przez to, że wsiadłam w tramwaj, który jechał inną trasą niż byłam przyzwyczajona?

Prawdopodobnie wszystko miało wpływ na to, że poczułam się jak intruzka. Czara goryczy przelała się, kiedy odwiedziłam akademik. Okazało się, że naprawiono podniszczone schody, zamontowano bramkę wjazdową na parking. Już po tak krótkim czasie mojej nieobecności wszystko zaczęło się zmieniać! Byłam rozczarowana. Spacerowałam po “swoich” miejscach, ale czułam się obco.

Wróciłam do Poznania i niespodzianka! Tutaj również poczułam się obco, ale wtedy tłumaczyłam to sobie chandrą po powrocie z Erasmusa i konfrontacją z szarą rzeczywistością. Po krótkim czasie wzięłam się w garść i wróciłam do starego drylu. Ukończyłam studia oraz znalazłam pracę. Życie biegło swoim torem.

Po dwóch latach nadarzyła się okazja przeprowadzki do Brna. Zrozumiałam jednak, że jeśli chcę czuć się tam dobrze, to do niektórych miejsc nie powinnam wracać.

Niektórymi ścieżkami nie powinnam chodzić. Zamieszkałam w Brnie w innej części miasta i zaczęłam budować swoje życie na nowo. Kilkukrotnie chciałam wybrać się na sentymentalny spacer po “swoich” starych miejscach, ale zdałam sobie sprawę, że nie jestem gotowa na kolejne rozczarowania. Lepiej moim miejscom było w moich wspomnieniach, na pewno podkoloryzowanych po takim czasie, ale dających nadzieję, że niektóre rzeczy są stałe i czekają na mnie, by mnie przywitać w swojej niezmienionej formie. 

Oczywiście nie unikałam tych miejsc, byłoby to trudne do realizacji, ale zmieniłam swoje nastawienie. Dzięki temu, kiedy przypadkowo zawędrowałam przed budynek Wydziału Filozoficznego i nie mogłam go właściwie poznać, bo front był po kapitalnym remoncie, mogłam uśmiechnąć się do swoich wspomnień i do starego budynku. Szłam dalej z lekkim sercem.

Po emigracji role się odwróciły i teraz odwiedzam przyjaciół w Poznaniu, który znam jak własną kieszeń. Mieszkałam tam kilka dobrych lat i oczywiście po takim czasie również tutaj miałam “swoje” miejsca.

Nie zdając sobie z tego do końca sprawy, lekkomyślnie popełniłam błąd i przy okazji kolejnych odwiedzin wybrałam się na spacer z zamiarem ich odwiedzenia. Wróciłam do miejsc, które powinnam zostawić własnym wspomnieniom. Niestety wycieczka przyprawiła mnie o ból głowy, bo wszystko było inne, obce. 

Czasami tak bardzo chcemy zmiany, że decydujemy się na spontaniczny wyjazd na drugi koniec Polski (lub globu), równocześnie pragnąc, by niektóre miejsca zostały niezmienione, czekały na nas, na nasz powrót.

Jednak tak jak my wskutek doświadczeń nabytych podczas naszych wojaży, tak i lokalizacje zmieniają się i ewoluują. Sentymentalne powroty istnieją dla mnie tylko we wspomnieniach. Dlatego są miejsca, do których fizycznie nie wracam.

Agata Plesník

4.5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Emilia
Emilia
1 rok temu

Bardzomnie zachwycił ten artykuł