Felietony

Nikt mnie nie przygotował na perimenopauzę. Żadna kobieta ze mną o tym nie rozmawiała. Lekarze udają, że to nie problem, a świat postanowił, że połowa ludzkiej populacji ma sobie z tym radzić w milczeniu. Nie ma we mnie na to zgody.

Najpierw okazało się, że skrócił mi się cykl. Po kilku miesiącach takiej sytuacji poszłam do ginekologa, żeby o tym porozmawiać. “To nic poważnego, to się zdarza z wiekiem. Proszę się nie martwić” – usłyszałam od lekarza, mężczyzny, a starsza ode mnie pielęgniarka w spokoju kiwała głową, wtórując jego słowom. Uwierzyłam, wróciłam do domu spokojna. 

Kilka miesięcy później zaczęłam się pocić w nocy.

Budziłam się kompletnie mokra, od stóp po kark, regularnie o 2:00 lub o 6:00 rano. Kupiłam sobie 10 koszulek nocnych i położyłam w sypialni, żeby nie zabrakło. Czasem trwało to tydzień, czasem trochę dłużej. Przyszła wiosna i mi przeszło. 

Nocne poty wróciły w kolejnym roku.

Zauważyłam, że zaczynają się dokładnie w dniu owulacji i kończą w pierwszym dniu menstruacji. Po standardowym badaniu cytologicznym zaczęła się niekończąca infekcja intymna. Ginekolog przepisał krem i powiedział, że na tym etapie nie może mi przypisać terapii hormonalnej. Nie zapytał nawet, czy w ogóle biorę to pod uwagę. Kiedy desperacko zapytałam, jak mam sobie radzić z symptomami, kazał mi brać fitohormony i odesłał mnie do lekarki rodzinnej.

Kilka kolejnych tygodni wyglądało tak, że pociłam się w nocy jak mysz. Lekarka proponowała różne substytuty rozwiązań, a ja co noc budziłam się, brałam prysznic, przebierałam, zmieniałam pościel i nie mogłam zasnąć.

Zaczęły się zaniki pamięci, poważne problemy z koncentracją. Normalne stało się osłabienie fizycznie, z trudem przychodziło mi wykonywanie swoich zawodowych obowiązków. Pojawiły się bóle głowy, spadki ciśnienia i nagłe spadki pulsu. Codziennie czułam się zdezorientowana, rozdrażniona, poirytowana. Zdarzały się napady lęku i brak mi było odwagi do zrobienia rzeczy, które do tej pory były oczywistą oczywistością. Przestałam ufać sobie i swoim mięśniom, że poradzą sobie z czymś, co do tej pory było zwyczajne, normalne. W lustrze widziałam dziewczynę, której skóra poszarzała i nagle pojawiły się prawdziwe zmarszczki. Przestałam nagle być tym, kim byłam. 

Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy wreszcie uświadomiłam sobie, że to przez co przechodzę, to wczesna perimenopauza, poszłam kupić sobie kwiaty.

Kupiłam donice i rośliny, bo bardzo potrzebowałam być otoczona kwiatami i kolorami. Instynktownie wybrałam kolor żółty. Kupione w pierwszych dniach stycznia kwiaty kwitły aż do późnej wiosny. A ja zaczęłam rozmawiać z kobietami o tym, co wiedzą na temat perimeno.

Najpierw mama, oczywiście. “Kiedy zaczęłam się pocić w nocy, pomyślałam, że źle się ubieram, mam za ciepłą kołdrę, przegrzewam się”. Koleżanka: “Kołatanie serca i poty wzięłam za objawy problemu z tarczycą”. Znajoma: “Byłam zbyt zajęta, żeby się tym zajmować. Dopiero po latach zrozumiałam przez co przeszłam”. Czułam się jak z kosmosu  – dlaczego dopiero teraz o tym rozmawiamy? Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłyście?

Dlaczego dopiero kiedy zapytałam, dowiedziałam się, że wczesna menopauza jest u mnie w rodzinie normalna? Dlaczego tak mało jest badań nad kobiecymi hormonami? Dlaczego menopauza jest zbywana słowami: “I tak każda kobieta musi przez to przejść”? I dlaczego połowa ludzkiej populacji jest pozostawiona sobie samej w tym najtrudniejszym dla nas okresie? 

Kiedy wiosną napisałam na Facebooku o tym, jak się czuję i przez co przechodzę, mnóstwo kobiet mi dziękowało, dzieliło się swoimi trudnościami.

Dostałam też kilka nieproszonych rad, od obcych mi osób. Nie prosiłam o rady, nie szukałam pocieszenia. Chciałam tylko, żebyśmy zaczęły o tym mówić głośno. Żebyśmy przestały udawać, że perimeno “się zdarza” i że to taki drobiazg, z którym, jak z całym życiem, radzimy sobie świetnie i bohatersko. 

Mam za sobą już trzy lata, przede mną pewnie jeszcze kilka. Mam jedno dobre rozwiązanie na moje dolegliwości i kilka średnich. Moje całe ciało jest osłabione, stopniowo ujawniają się kolejne kontuzje, które mają skłonności do manifestowania się w okresie perimeno. Pilnuję wagi, tańczę flamenco i kontynuuję codzienne ćwiczenie jogi. I wreszcie postanowiłam zrobić to, o czym myślałam już od dawna  – zorganizować wyjazd dla kobiet takich jak ja na tydzień do Andaluzji.

Najważniejsze w tym okresie to być dla siebie czułą i dobrze odpoczywać. Daję odpoczynek nie tylko ciału, ale i głowie.

Częściej wyjeżdżam i spotykam się z przyjaciółkami  – pijemy wino i śmiejemy się. Wyjazdy i czas tylko dla mnie, bez domowych obowiązków i skrupulatnego planowania codzienności, przywracają mi równowagę. Mogę wtedy usłyszeć siebie, wysłuchać mojego ciała i zadać sobie pytanie: “Czego teraz potrzebuję?”. Siostrzeństwo to najlepsze, co mogę dla siebie zrobić. I jakoś łatwiej mi teraz zaakceptować fakt, że perimeno będzie ze mną przez jakiś czas, a ja nie wiem, co mnie jeszcze czeka.

Edyta Niewińska

FB: www.facebook.com/edniewinska


5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Paulina
2 lat temu

Super tekst! Im więcej podobnych treści, tym większa szansa, że nie będzie to straszyć, że nie będzie mylone z innymi rzeczami, będzie oswajane i będzie coraz więcej treści jak się sobą opiekować w tym wyjątkowym, choć upierdliwym czasie 😉