Felietonyemigrancki pamiętnik

Na siódme lub ósme urodziny dostałam pamiętnik. Pamiętam go dokładnie, na każdej stronie tańczył Disneyowski Kopciuszek.

Gdzieś w połowie coś się źle wydrukowało i jedna kartka była kompletnie różowa, a nie błękitna. Prowadziłam pamiętnik tylko dlatego, że go miałam i starałam się dobrnąć do tej wadliwej strony. Kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku i nie lubiłam tego robić. O czym pisać? O kłótniach z koleżankami, o tym, że uciekł mi chomik, o pochwale pani wychowawczyni? Tak robiłam, ale wtedy, dziecięciem będąc, pomyślałam, że nie, pisanie nie jest dla mnie. Same nudy takie życie ośmiolatki, a przecież moja wyobraźnia pracowała na kompletnie innych, abstrakcyjnych poziomach.

Do tego nie lubiłam pisać ręcznie – w porównaniu do koleżanki z ławki miałam brzydki charakter pisma, poza tym wtrącenia czy wykreślenia nie wyglądały estetycznie.

Kilka lat później odkryłam magię Worda – żadnego ręcznego pisania, z pomocą przycisku „delete” można było skasować całe zdanie i stworzyć je od nowa, lepiej. Wtedy prócz szkolnych rozprawek zaczęłam pisać pierwsze opowiadania. Nie traciłam już czasu na pisanie pamiętnika.

Gdy wyjechałam do Francji, miałam szesnaście lat.

Byłam daleko od domu i rodziny, nie znałam jeszcze dobrze języka. Wpierw chciałam pisać po francusku, by uczyć się nowych słówek. To jednak szybko się zmieniło, bo poczułam dziką potrzebę wyrzucania z siebie emocji za pomocą pisania fikcji. Przelewałam w bohaterów moich historii zagubienie, poczucie oddalenia od domu. Nie potrafię opanować języka? Niech bohaterka ma ten sam problem. Złamano mi serce? No cóż, jej również – ale w innych, wyimaginowanych okolicznościach.

Nie byłam jednak wyłącznie okrutna, wręcz przeciwnie, suma summarum pozwalałam bohaterom wychodzić z większości perypetii obronną ręką. Taki „happy end” lub jego wizja w dalszej perspektywie mnie również napędzały pozytywnie. Wiedziałam, że dam radę. Moi bohaterowie dali, to i ja dam.

Bywały momenty, że zostawiałam pisanie na kilka dni, tygodni… Najczęściej, gdy nic mi więcej nie trzeba było do szczęścia. Gdy przychodził dół, pisanie czekało i wołało – wystarczyło otworzyć Worda i kontynuować. Przelać problemy w wyimaginowany świat, tam sobie z nimi poradzić.

Polecam taką artystyczną terapię tym, którzy nie cierpią pisać pamiętnika. Nie zmuszajcie się do tego. Wasze przeżycia mogą tworzyć podwaliny dla fantastycznej historii.

Ania Podburaczyńska

IG: @ania_chaber

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze