Po powrocie z Polski przywitało mnie ciepło i Libańczyk z “Sumaca”. To jest ta mała restauracja koło domu, tuż przed obskurnym tunelem prowadzącym na plażę z otoczaków. Otoczaki pod stopami nie łaskoczą jak piasek, obsuwają się i bolą w stopy, ale ja lubię ten ból i niebieski kolor wody. Zamieniliśmy kiedyś kilka słów, zamówiłam obiad i tak się trochę znamy z Libańczykiem. Nawet dopowiedziałam sobie, że on w tym Libanie to na pewno pracował na jakiejś uczelni. Ma takie przejmujące spojrzenie, myśli prawie namacalne, w brązowych źrenicach – znaki zapytania. “Choć poczęstuj się” – wyciągnął paczki z jedzeniem. “Jadę na krótkie wakacje” – wyjaśnił. “I tak się zmarnują.”

Wzięłam przekąski, podziękowałam i poczułam lekkość, że między ludźmi tak bezinteresownie, że świat znów scalił się z różnych kultur, kolorów, wszystko pozszywane. Nie wiedziałam jeszcze o szesnastolatku, może jeszcze żył. Pewnie znał tę przyprawę z logo restauracji i kardamonowy budyń lepiej niż ja. Myślę, że tak. I że ten dwudziestoczterolatek też i inni bezsensownie pomarli na polskiej granicy. Oni wszyscy.

Trzeci balkon. Mamy trzy balkony i każdy ma swój numer, dla porządku i zgrywu. Trzeci jest niewielki i wychodzi na parking Ot, nic ciekawego. Jest też dom. Sąsiadka chodzi w ciemnej chuście, ale czasem ją ściąga na podwórku. Kasztanowe lśniące włosy. Jej syn, mały ciemnowłosy rojber rośnie jak na drożdżach. Jeszcze niedawno plątał się między babooshami dziadka, a teraz podlotek. Ten dziadek, a znam go tylko z daleka, z balkonu numer trzy, wygląda tak, jakby garbił się tęsknotą do Marrakeszu. Moja babcia też tak skostniała i w tym skostnieniu… utkwiła jej nostalgia za Pomorzem.

Już jakiś czas temu na plaży, tej za tunelem, zaobserwowałam dwie dziewczyny. Jedna w stringach, druga w hidżabie i czarnym pełnym kostiumie. Na jednym ręczniku się grzały, w jednym ujęciu, dzieliły te same słuchawki. Nimfy morskie. Ciekawe co im grało w uszach, bo przecież nie dwie różne melodie.

Będzie ze trzy lata, jak w Katowicach urzędniczka, ta pani od dowodów osobistych w niebieskiej garsonce, zapytała, gdzie ja właściwie mieszkam. “W Antibes, koło Nicei” – odparłam. A ona, że wspaniale, że morze, że widoki, Lazurowe Wybrzeże… i nagle się żachnęła. “No, ale te brudasy i murzyny?” – spojrzała na mnie, jak na kogoś w niebezpieczeństwie. No i zaraz dodała, chyba na pocieszenie: “Ja to bym ich wszystkich jak leci wytępiła.” Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stopklatka mi się włączyła w głowie. Cisza. “Jak sobie pani z nimi radzi?” – spytała, bo ja wciąż nic nie mówiłam. I wtedy to ze mnie wyleciało. Że nie muszę sobie z nikim radzić. I że czuje się bezpiecznie, że mam fajnych sąsiadów, że ludzi, nie brudasów i żeby nie oglądała telewizji publicznej. Ten wnuczek mały od dziadka stanął mi przed oczyma. Myślę, że to tam się to wszystko zaczęło, w tym urzędzie właśnie. Strach i nienawiść. Jak jeszcze ich nie było na granicy, jak byli tylko w telewizorze. Telewizorze, który kiedyś straszył, że przywloką zarazę, a dziś trzeszczy, że są zoofilami z obscenicznego filmu.

Od tygodnia odprowadzam moją dwulatkę do żłobka, zawsze trzyma przy sobie misia Mokrucha i kocyk. Niebieski minky. Wchodzi za murek, za ogrodzenie. Mówi pa pa niepewnie, oczy jej się wtedy robią duże – lornetki z brązowymi szkiełkami. Dzielnie idzie w bezpieczne miejsce, ubrana jest adekwatnie do pogody, w szafce komplet rzeczy na zmianę, najedzona, zęby umyte, jedynka wykruszona po upadku – zygzaczek. Obiad o 11:30. Nie ogląda się za siebie, wie, że wrócę.

A ja i tak czuję się nieswojo, że ona tam za murkiem, a ja tu.

No ale idę dalej i coraz wyraźniej widzę inną dziewczynkę z misiem, tę co to ją polscy strażnicy graniczni wypchnęli za „murek”. Do zimnego lasu w jednym ubraniu, z jednym misiem, z niczym. Podejrzewam, że jest obszczypana tam na dole, nie wiem, jakoś tak mi zalega ta myśl i głupio boli, a boli strasznie, piecze. Od puchu i pieluch bym zaczęła, jakiś krem, potem kakao i przytulenie. Czy na rączkach ma jakieś otarcia? Ała ała ała. Jak jej było w tym lesie, przecież nie spytam, a moją małą pytam, jak było w żłobku. Na pewno zaciskała rączki ze strachu i nóżki ze strachu, i bezsilności, i zimna też. Chciałabym ją wziąć na kolana i wyjaśnić, że polskie dzieci są jak ona, fajne dobre istoty. Tylko niektórzy dorośli się popsuli. Serca im nie działają, bo zamiast sprężyn i tłoków mają tam gadające głowy panów z rządu i z ambony. Ale niech się już nie martwi. Już idzie pomoc i misie, i kocyk minky, niebieski. Na pewno go polubi, bo jest bardzo miękki i pachnie sobą.

Dominika Horodecka

FB: www.facebook.com/Dominika-Horodecka

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

… [Trackback]

[…] Find More on that Topic: klubpolek.pl/dziewczynka-z-misiem/ […]

trackback
4 miesięcy temu

… [Trackback]

[…] Find More here to that Topic: klubpolek.pl/dziewczynka-z-misiem/ […]