Felietony

Według słowników “inspirować” znaczy nakłaniać, dawać natchnienie, zachęcać, kierować. Może też znaczyć tyle, co dawać kopa, nacisnąć guzik “działać” czy sprawić, że nagle, lub całkiem powoli, po kropelce, zaczynamy robić coś nowego, coś innego niż dotychczas, zaczynamy robić to z entuzjazmem, zaczynamy przywoływać do życia coś, czego wcześniej nie było. Wszystko to po to, żeby, w naszym mniemaniu, w danej chwili sprawić, by świat – ten malutki i ten wielki – stał się lepszy.

Do pisania opowiadań zainspirował mnie znaleziony kiedyś zeszyt z historią Niny napisaną ręką mojej Mamy.

Tej mamy, która za dnia szyła garnitury, jesienią zbierała ziemniaki na polu, a latem pomagała tacie młócić zboże. O karierze nauczycielki zadecydowałam w wieku siedmiu lat. Tak bardzo imponowała mi moja wychowawczyni. Chciałam być jak ona. Ustawiać dzieci w pary, mieć pomalowane na czerwono paznokcie i wiedzieć tyle, co ona na każdy temat. Jako matkę inspirują mnie słowem i czynem wszystkie matki świata. I te, których dzieci nazywają je najlepszymi przyjaciółkami i te, których dzieci nie chcą ich znać. Te, które karmią piersią do drugiego roku życia dziecka i te, które nienawidzą przyssanych do swojego sutka ust noworodka. Inspiruje mnie siedemdziesięcioletnia sąsiadka, która przyszła na swoją pierwszą lekcję jogi kilka dni temu i koleżanka, która pomimo domowych, zasłużonych oczywiście, kuksańców, trzyma fason i nosi głowę wysoko. Ale inspiruje mnie też inna koleżanka, która fason straciła, walnęła głową o ziemię i na klęczkach wlecze się przez życie. Inspiruje mnie do działania, zmusza do przemyśleń, pcha w nieznane obszary moich własnych opinii. Z zachwytem patrzę na kobietę, która rzuca wszystko, spełnia swoje marzenia, podróżuje i wzbogaca się duchowo. Patrzę również z podziwem na inną, która dla piątki dzieci zaniedbała swój ogromny talent i zdrowie. Inspiruje mnie i ta, która z nadludzką siłą walczy z chorobą dziecka i ta, która walczy o zakaz używania plastikowych toreb. I ta, co pielęgnuje domowe ognisko i ta, co wybrała karierę. I ta farbująca włosy u fryzjera i ta z burzą siwych na głowie. Każda na swój sposób. Każda inaczej. Każda najpiękniej.

***

Zawsze byłam pod wrażeniem młodych Turczynek.

Spora część nowego pokolenia to kobiety silne, asertywne, umiejące postawić na swoim, wiedzące, czego chcą, balansujące między muzułmańskimi tradycjami a nowoczesnością… i  jednocześnie próbujące wyrwać społeczeństwo ze spróchniałych ram narzuconych przez konserwatystów. Sama Turcja może się pochwalić kilkoma naprawdę inspirującymi postaciami żeńskimi. Jednak motorem do zmian w obyczajowości byłego Imperium Osmańskiego stała się, moim zdaniem, pierwsza turecka kobieta-pilot Sabiha Gökçen.

Urodziła się ona w Bursie w roku 1913. Jej mama była bośniackiego pochodzenia. Jako dziecko, Sabiha została sierotą i to starszy brat w pełni za nią odpowiadał. W wieku 12 lat udało jej się porozmawiać z pierwszym prezydentem nowego państwa tureckiego, Mustafą Kemalem paszą, który właśnie odwiedził Bursę (dwa lata wcześniej nastąpił upadek Imperium Osmańskiego i to właśnie on, później zwany Atatürkiem, był twórcą Turcji, którą obecnie znamy). Dziewczynka opowiedziała mu o swoich trudnych warunkach życiowych oraz o braku możliwości edukacyjnych, na których tak bardzo jej zależy. Atatürk, za zgodą jej brata, adoptował dziewczynkę i przyjął ją do swojej rezydencji w Ankarze, gdzie mieszkało jeszcze kilkoro innych adoptowanych dzieci. Dzięki przybranemu ojcu, Sabiha mogła uczyć się w amerykańskiej akademii dla dziewcząt w stambulskim Üsküdar.

W 1934 roku wszedł w życie obowiązek posiadania nazwiska. Mustafa Kemal nadał swojej przybranej córce nazwisko Gökçen, co oznaczało „należąca do nieba” (tr. gök – niebo). Sabihę od zawsze pasjonowało lotnictwo, do którego ogromną wagę przywiązywał również Atatürk. Razem uczestniczyli w ceremonii otwarcia Szkoły Lotnictwa Türkkuşu, gdzie można było zobaczyć pokazy lotnicze. Dziewczyna była tak zafascynowana, że z radością przyjęła propozycję Mustafy Kemala dotyczącą nauki w Türkkuşu. Została więc pierwszą kobietą uczącą się w szkole lotniczej. Niedługo potem uzyskała licencję pilota. Rok później, w 1936 wstąpiła do tureckiej Akademii Sił Powietrznych, w której wcześniej kobiety nie były akceptowane. Po uzyskaniu specjalizacji, odbyła służbę w pierwszym pułku wojskowym w miejscowości Eskişehir. Została nagrodzona za pomyślne uczestnictwo w operacjach zbrojnych i otrzymała miano pierwszego żeńskiego pilota bojowego sił powietrznych na świecie (wydarzenie to trafiło do Księgi Rekordów Guinnessa).

Gökçen latała zawodowo przez 28 lat. Była też instruktorem lotnictwa w szkole Türkkuşu. Jej odwaga w dążeniu do osiągania własnych celów zainspirowała jej czterem uczennicom, które również zostały pilotkami. Udowodniła światu, że prawdziwa pasja nie dba o płeć. W podziękowaniu jej przybranemu ojcu i zarazem mentorowi, wydała w 1981 roku „Życie wzdłuż ścieżki Atatürka” z okazji setnej rocznicy jego urodzin. W 1996 roku Sabiha, jako jedyna kobieta, znalazła się na plakacie „20 Najlepszych Lotników w Historii” (The 20 Greatest Aviators in History) opublikowanej przez Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych.

Ilona, Stambuł, Turcja

***

Agnieszka jest jedną z najważniejszych dla mnie osób poznanych na obczyźnie.

Gdy pierwszy raz w życiu zapisywałam się na zajęcia zumby w Reading (Wielka Brytania), gdzie mieszkam, nie miałam pojęcia, że prowadzi je Polka, w dodatku moja imienniczka. Tym bardziej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że z czasem ta niesamowita kobieta stanie się moją inspiracją, moją motywatorką, nauczycielką i w końcu przyjaciółką. Aga, powszechnie znana jako Aggi, jest wulkanem pozytywnej energii, niesamowicie życzliwą i optymistyczną osobą pomimo licznych niełatwych doświadczeń życiowych. To ona sprawiła, że się otworzyłam, pokonałam wiele swoich słabości i zaczęłam robić rzeczy, o których nie miałam nawet odwagi marzyć. Pokazała mi, że naprawdę wszystko jest możliwe, gdy tylko bardzo się chce i się ciężko oraz konsekwentnie pracuje. Aggi jest nie tylko instruktorką zumby, jest też life coachem, nauczycielką jogi, menadżerką sklepu, stylistką mody fitness, tancerką. Wszystko co robi, robi z sercem i ogromnym zaangażowaniem. Dla miłości rzuciła wszystko i wyjechała do Stanów. Gdy jej serce zostało złamane, znów rzuciła wszystko i pojechała do Indii uczyć się jogi. Za każdym razem jednak wracała do Anglii, zaczynała od nowa i za każdym razem dochodziła dalej niż była wcześniej. Dorobiła się nawet statusu lokalnej celebrytki, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. To kobieta orkiestra, która nie boi się żadnej pracy czy wyzwania, a jej głównym celem w życiu jest robienie dobra  i zmienianie żyć innych na lepsze. Udaje jej się to dzięki doświadczeniu, wiedzy, różnorodności wykonywanych prac, ale przede wszystkim dzięki niesamowicie pozytywnej energii. Jestem pewna, że jest inspiracją dla wielu kobiet, które miały szczęście spotkać ją na swojej drodze, nie tylko dla mnie.

Agnieszka, Reading, Wielka Brytania

***

Pewnie nie będę specjalnie oryginalna, jeśli napiszę, że Oriana Fallaci jest dla mnie wzorem człowieka i pisarki (bo sama o sobie mówiła, że jest pisarką, która uprawiała dziennikarstwo, a nie odwrotnie). Już jako nastolatka czytałam o niej w gazetach i zastanawiałam się, skąd czerpie odwagę. Fallaci była bowiem kobietą nieustraszoną, nieugiętą, trwającą przy swoich poglądach aż po grób. Wielu krytykowało ją za szczerość, niektórzy oskarżali ją nawet o mowę nienawiści. Dla mnie pani Fallaci to jednak symbol nazywania rzeczy po imieniu i odwagi, by to robić. Czytając jej książki, często myślałam, że mogłabym w zupełności podpisać się pod wnioskami, jakie wyciągała na podstawie wieloletniej obserwacji otaczającego nas świata. Bronisław Wildstein powiedział o niej:

Ona nie chowała głowy w piasek, czasami wyostrzała pewne sądy, czasami może bywała niesprawiedliwa, ale pokazywała pewne realne kulturowe zagrożenia.

Dlatego właśnie uważam ją za mój niedościgniony ideał pisarstwa oraz pozostania wiernym przede wszystkim samemu sobie.

Justyna, Cottbus, Niemcy

***

Nie mam na Krecie autorytetu, idolki, wzoru do naśladowania.

Mogę za to powiedzieć, że całe mnóstwo spotkanych na emigracji kobiet miało wpływ na to, kim dzisiaj jestem, co osiągnęłam i jak wykonuję pewne czynności. Greckie sąsiadki i koleżanki inspirują mnie przede wszystkim kulinarnie. Są one mistrzyniami tego fachu. Wciąż podpatruję lokalne gospodynie i zdobywam wspaniałe przepisy. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że moja cała wiedza kulinarna w dziewięćdziesięciu procentach pochodzi od kreteńskich kobiet. Reszta to szczypta własnej interpretacji i garść indywidualnych modyfikacji.

Zawsze byłam osobą kreatywną, ale dopiero zima na greckim bezrobociu pozwala w pełni rozwinąć artystyczne skrzydła. I znów przyznać należy, że to Greczynki rozbudzają u mnie pomysłowość dotyczącą rękodzieła. Jednej zimy postanowiłam nauczyć się techniki decoupage, a innej suszyłam i malowałam tykwy. Mnogość wspaniałych rzeczy, które można stworzyć ręcznie w domu przerasta moje oczekiwania. Chyba dlatego właśnie, z natłoku inspiracji, co roku zajmuję się czymś zupełnie innym. A może to moje niespokojne serce nadal nie zakochało się w jednej dziedzinie na zabój i nie pozostało jej wierne? Nie wiem – poszukiwania trwają. Na liście już czeka szydełkowanie, plecionki, postarzanie mebli, malowanie obrazów. Lista ta będzie rosła do kolejnej zimy, a jej długość zależy tylko i wyłącznie od tego, ile nowych uzdolnionych Greczynek poznam.

Kreteńskie dziewczyny to też skarbnica wskazówek dotyczących dbania o urodę, szczególnie przy użyciu lokalnych dóbr natury, takich jak np. oliwa. Myślę też, że zaczęłam częściej się malować, żeby nie wyglądać na tle tutejszych dziewczyn szaro, buro i ponuro. Człowiek jednak, gdy czuje się piękniejszy, staje się pewniejszy siebie. Tak, bezdyskusyjnie: Greczynki uaktywniły we mnie zdecydowanie w pociągnięciach eyelinerem i śmiałość do ludzi.

Odwzorowuję w życiu codziennym pewne greckie patenty ułatwiające prowadzenie domu. Śladem za kreteńskimi sąsiadkami zaczęłam stosować nożyczki w kuchni do tak prozaicznych czynności, jak krojenie pizzy czy sałaty, a okna i balkon myję, polewając je wodą z węża – również naśladując moje znajome tubylczynie. Charakteryzują się one bowiem ogromną zaradnością we władaniu sprzętem gospodarstwa domowego i dążeniem do ułatwiania sobie obowiązkowych czynności, takich jak gotowanie czy sprzątanie. Wszystko to w prosty sposób i przy użyciu tego, co w domu zawsze jest. Widziałam już techniki bezpośredniego ucierania pomidora do garnka na palniku, niesamowite metody magazynowania żywności, jak np. solanki do przechowywania sera feta lub oliwek, gotowanie na balkonie, żeby nie zawilgocić mieszkania itp.

Karolina, Kreta, Grecja

***

Beatrix Potter najbardziej znana jest jako autorka bajek i powiastek o Króliku Piotrusiu (“The Tales about Peter Rabbit”).

Mało kto jednak wie, że te wesołe opowieści, których bohaterami są domowe zwierzęta posiadające typowo ludzkie cechy, wzięły się z jej zamiłowania do ogrodnictwa i botaniki.

Beatrix urodziła się w 1866 roku w dzielnicy South Kensington w Londynie. Jej  rodzina była dość dobrze sytuowana, a ona wychowywana była przez guwernantki. Dość beztroskie dzieciństwo spędziła na opiekowaniu się zwierzętami i rysowaniu roślin. Wyrosła w świecie, gdzie rola kobiety zepchnięta była do wizerunku sprzątaczki, guwernantki lub pani na dworze z tamborkiem w ręku. Beatrix od początku sprzeciwiała się stereotypowemu myśleniu i szufladkowaniu pozycji kobiety w społeczeństwie. Kiedy napisała Królika Piotrusia i chciała go wydać w profesjonalnym wydawnictwie, bajki zostały odrzucone, bo, jak się okazało, zbyt wiele w nich było kobiecego filozofowania, a ponadto kobieta i pisarz… to od początku wydawało się niepoważne. Nie zraziła się, wydała opowiadania przy użyciu własnych funduszy. Pierwsze wydanie rozprowadziła wśród znajomych i rodziny w liczbie 250 egzemplarzy. Tym razem wydawnictwo samo się z nią skontaktowało. Dopięła swego, a książka stała się bestsellerem. Łącznie sprzedano ponad 28 tys. egzemplarzy. W kolejnych latach napisała więcej opowiastek i stała się całkowicie niezależna finansowo. Aktywna w swoim środowisku, prężnie działała na rzecz ochrony naturalnego środowiska i lokalnej społeczności.To prawdziwa humanistka, kobieta oświecenia, dbająca o najbliższych, ale też o własny rozwój. Jej ciekawość świata, nietuzinkowe myślenie i odwaga niezmiernie imponują. Dziś śmiało mogłaby prowadzić wykłady z ekonomii biznesu, a może byłaby trenerem biznesowym. Jak widać, talent połączony z ciężką pracą oraz determinacją mogą pomóc zrealizować największe marzenia.

Po południu zawędrowałam do ulubionej księgarni, zajrzałam do działu z bajkami. Znalazłam cały regał zarezerwowany tylko dla Beatrix. Choć sama jestem bezdzietna, kupiłam jedną książkę tylko dla siebie. Nie waham się powiedzieć, że cenię w niej bardziej chodzenie pod prąd, niż słodkie powiastki o rodzinie króliczków. Jeszcze w Polsce uchodziłam za dość aktywną i przebojową osobę, a emigracja bardziej wyostrzyła moją wrażliwość i lekko przygniotła do ziemi. Potrzebowałam wielu lat, żeby na nowo odbudować swoje poczucie własnej wartości i pragnienie spełniania marzeń. Ta zdolna i jakże kreatywna kobieta potrafi zainspirować mnie do niepoddawania się przeciwnościom losu. Na pewno znacie takie powiedzenie:

“Jeśli życie poczęstuje cię cytryną, wyciśnij ją i zrób z niej lemoniadę.“

Tak, Beatrix jest mi całkiem bliska i niezmiennie mnie inspiruje – obie lubimy chodzić pod prąd, obie z radością podglądamy sekretne życie kwiatów w ogrodach i wyciskamy z życia to, co najlepsze.

Viola / Wielka Brytania

***

Nie mogę powiedzieć, że inspiruję się jedną kobietą, bo kobieca siła przebicia i pasja w dążeniu do wyznaczonego sobie celu fascynują mnie na o wiele większą skalę.

Inspirują mnie przede wszystkim kobiety łamiące stereotypy, przecinające szlaki. Wystarczająco odważne, by być tymi pierwszymi; niezależnie jednak od tego, czy są pierwszymi, które się na coś odważyły w swojej rodzinie, okolicy, mieście, państwie czy też na świecie, zawsze będą czyjąś motywacją i swego rodzaju bohaterkami. Podziwiam zatem osoby takie, jak Elif Şafak, słynna nowelistka, jak i stojące za jej sukcesem kobiety: jej matkę i babcię. Na spotkaniu autorskim dowiedziałam się, że po rozstaniu rodziców Elif wróciła z mamą do babci mieszkającej w Turcji, gdzie jej mama ciężko pracowała by wysłać ją na studia, a babcia, która nigdy nie miała przywileju wyższej edukacji, wspierała w owym planie obydwie. Şafak stała się jedną z niewielu wtedy żeńskich studentek, a później jedną z pierwszych tureckich nowelistek, dalej już podbijając niemal cały świat. “W Turcji mężczyźni piszą, a kobiety czytają. Chcę widzieć zmianę.” – stwierdziła w jednym z wywiadów. Poza Şafak podziwiam też na przykład Shamsię Hassani, pierwszą afgańską grafficiarkę upiększającą naznaczony niekończącą się scenerią wojenną Kabul. Albo Yasmin Mogahed, pierwszą znaną na międzynarodową skalę uczoną i wykładowczynię muzułmańską. Cenię ją za uczuciowe i bardzo kobiece podejście do każdego z poruszanych tematów, a i jest to niezwykle mądra i sympatyczna kobieta. Odnosi się do świata religii z kobiecej perspektywy, co dla mężczyzn jest, rzecz jasna, niewykonalne. Jest też autorką niejako filozoficznej książki. Fascynuje mnie jej spojrzenie na życie. Inspirują mnie też inne członkinie Klubu Polek – odważne wystarczająco, by zwiedzać calutki świat, pomieszkiwać gdzie i jak długo im się podoba, wiązać się z kim im się podoba, być pierwszymi w swoich rodzinach i okolicach, które całkowicie wymazały spis cudzych oczekiwań ze swoich osobistych list ‘do zrobienia’. Całkowicie same decydują o swoim życiu, o tym, co z nim zrobią. Tworzą i inspirują.

Pisząc ten krótki tekst, dochodzę do wniosku, że kobiety, które podziwiam, zmieniają świat poprzez sztukę – wychodzą naprzeciw oczekiwaniom społecznym i wrzucają je do kosza, robiąc to, co chcą, niezależnie od tego, że im ponoć nie wypada, również gdy słyszą, że powinny robić to, co wszystkie pozostałe i nie odstawać za bardzo, nie wyróżniać się z tłumu. Kobiety mają tyle do zaoferowania, mają tyle uczuć będących potencjałem wspaniałej twórczości, tyle można się od nich nauczyć… Każda z nich jest zaś zupełnie inna, nie do podrobienia. Jak można ograniczać je jako społeczność zbiorową kategorią powinności? Nie można. Chwała zatem tym, które na to nie pozwalają, wystarczająco odważnym, by być tym, kim chcą. W każdej społeczności i w każdym państwie świata.

Sadeemka, Wielka Brytania

***

Jeśli chodzi o RPA i walkę kobiet o swoje prawa, to na uwagę zasługuje niezwykle silna osoba, którą kiedyś określano nawet mianem Żelaznej Damy RPA, nieżyjąca już Winnie Mandela.

Winnie to postać niezwykle kontrowersyjna, bohaterka i antybohaterka w jednym. Ubóstwiana przez rdzennych Afrykanów i znienawidzona przez białych. Przez wiele lat walczyła z apartheidem. Jednak w przeciwieństwie do swojego męża, Nelsona Mandeli, nie nawoływała do pokoju i pojednania, lecz do walki do ostatniego trupa. Jej metody bywały tak okrutne, że nawet Afrykański Kongres Narodowy kilkakrotnie od nich się odciął.

Chorobliwie ambitna, żądna władzy i sukcesu, politycznie niezniszczalna – do zwycięstwa dążyła wszelkimi sposobami i nie wahała się przed niczym, dla niej zawsze cel uświęcał środki.

Karierę Winnie spowolnił skandal z udziałem 14-letniego Stompie Moeketsi, oskarżonego o współpracę ze służbami i zamordowanego przez ochroniarzy Winnie. Po sprawie sądowej (została skazana za porwanie) nie odsunęła się jednak od polityki.

Po upadku apartheidu została mianowana wiceministrem kultury, sztuki i technologii, prowadziła działalność charytatywną i kontynuowała swoje zaangażowanie w sprawy ochrony praw człowieka oraz walkę o prawa kobiet. Za tę działalność otrzymała kilka międzynarodowych wyróżnień (między innymi Robert. F. Kennedy Human Rights oraz Candace Awards).

Winnie Mandela zasługuje na wzmiankę w dzień kobiet nie dlatego, że była „dobrą kobietą”. Nie była – jest postacią mroczną i enigmatyczną, o psychopatycznych cechach. Zasługuje na nią ze względu na swoją ogromną siłę i niekonwencjonalność. Za to, że była katalizatorem przemian, bez którego RPA nie byłaby krajem, w którym kobiety stanowią ponad 40% udziału w polityce i życiu publicznym. Za to, że pokazała milionom kobiet w Afryce, że mogą być tak samo silne, a nawet silniejsze niż mężczyźni.

Agnieszka, RPA

***

Przez życie prowadzą mnie dwie niezwykłe kobiety.

Chociaż ich czas na ziemi się nawet nie zazębił, idealnie się uzupełniają. Edith Piaf nie miała w życiu lekko – porzucona przez matkę, wychowywana była przez babcię, która trudniła się prowadzeniem domu publicznego. Nie miała lekkiego startu, a potem nie miała lekkiego życia. Mimo to była na tyle odważna, żeby robić to, co kochała. Kiedy osiągnęła szczyt kariery, pomagała innym twórcom się rozwijać. Historia jej życia (i jej piosenki, które w końcu mogę zrozumieć dzięki emigracji do Francji!) uczy mnie, że można spełniać swoje marzenia. Ale Edith Piaf żyła w innych czasach, dlatego moja mentalna kobieta-stróż potrzebowała też bardziej współczesnego skrzydła. Lady Gaga odbierając Oscara, powiedziała bardzo mądre słowa: „Nie chodzi o wygrywanie. Chodzi o to, żeby się nie poddawać. Jeśli masz marzenie – walcz o nie”. Lady Gaga powtarza te słowa często. Wierzę, że wie, o czym mówi. I chcę tego słuchać, żeby być kobietą, która się nie poddaje i wie, czego chce, ale też zatrzymuje się, żeby pomóc innym spełnić ich marzenia.

Anna, Strasbourg, Francja

***

Mimo że na początku trudno mi jest oswoić się z zupełnie obcą osobą w moim nowym domu, na nowej ziemi na odległym kontynencie, ta kobieta szybko zostaje moim punktem odniesienia,

punktem łączącym mnie-emigrantkę z zupełnie nowym miejscem, oddalonym o dziewięć tysięcy kilometrów od rodziny i przyjaciół.

Jest u mnie przez dwa pełne dni w tygodniu. Moja mała córcia ją uwielbia. Ona potrafi małą zabawić i uśpić szybciej niż ja.

Tryska pozytywną energią. Jej uśmiech, poczucie humoru i radość, jaką czerpie z życia wpływają na mnie niezwykle pozytywnie.

Prosi, aby płacić jej codziennie, bo w busiku, którym zwykle wraca do domu zdarzają się kradzieże i dlatego też woli nie mieć większej ilości pieniędzy przy sobie. Dodatkowo tłumaczy, że dniówki, które dostaje ode mnie, chowa w biustonoszu.

Jakie są jej powody do radości? Mieszka w bardzo biednej i niebezpiecznej części Bogoty. W domu przez jakiś czas musieli brać zimny prysznic, gdyż nie mieli gorącej wody. Codziennie potrzebuje dwóch godzin, aby dojechać do pracy i tyle samo na powrót. Jako młodziutka dziewczyna przyjechała z wioski do Bogoty, gdzie zaczęła pracę w domu bogatych Kolumbijczyków, sprzątając, gotując i zajmując się dziećmi. Czyli to, czym zajmuje się obecnie. Bardziej zrozumiałe w jej przypadku byłoby codzienne narzekanie i użalanie się nad sobą. Ale tak nie jest. Jest szczęśliwą matką i żoną. Emanuje od niej ciepło. Zaraża optymizmem. Jest pracowita i pomocna. Jest radosną i szczęśliwą osobą, która mimo trudnej sytuacji finansowej nigdy się nie poddaje. Robi wszystko, aby móc utrzymać rodzinę i pokazać nastoletnim córkom właściwą drogę w życiu. Kiedy musi, pracuje nawet w soboty. Dla niej nie ma problemu, który nie miałby rozwiązania.

Jestem pełna podziwu. Staram się jej pomóc, jak mogę. Czasami kupuję jej ubrania lub proszę, żeby zrobiła więcej na obiad, aby mogła wziąć sobie do domu. Po pewnym czasie jej całodniowa obecność w moim domu przestała mi przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, teraz nawet wyczekuję dni, kiedy przyjdzie. Szczególnie cieszy się wtedy moja córcia, która odnalazła w niej adoptowaną ciocię zawsze chętną do zabawy, uczącą nowych hiszpańskich słówek.

A ja codziennie sobie przypominam, że nie trzeba mieć wiele, aby być szczęśliwym.

Kamila, Kolumbia/Hiszpania

***

Gillian Gamble to szkocka artystka, ilustratorka i autorka książek dla dzieci.

A także mama dwóch małych dziewczynek, miłośniczka czapek z pomponami oraz wizjonerka, która, jak sama o sobie mówi, wierzy w to, że wyobraźnia i sztuka opowiadania historii są potężnymi narzędziami łączącymi ludzi.

Na twórczość Gillian trafiłam przez przypadek, przeglądając książki w dziale dziecięcym księgarni Waterstones. Moją uwagę przyciągnęła cudownie ilustrowana książka o mieście St Andrews, od którego dzieli mnie zaledwie pół godziny jazdy samochodem. To pierwszy powód, dla którego uwielbiam Gillian Gamble – za jej magiczne wręcz rysunki! Potem znalazłam profil Gillian na Instagramie, stronę internetową prezentującą jej piękne ilustracje, a w końcu poznałam jej niesamowicie zagmatwaną i bardzo inspirującą drogę do stania się artystką.

Barwna historia Gillian złapała mnie za serce! Idealnie pokazuje, że do spełnienia marzeń i realizacji siebie nie musi prowadzić jedna prosta ścieżka; że po drodze można próbować wielu rzeczy, popełniać błędy i zmieniać zdanie. Udowadnia także, że poszukując swojego ja, możemy równocześnie zrobić wiele dobrego dla innych.

A było to tak: Jeszcze będąc w szkole, Gillian uwielbiała muzykę, grała na oboju i koncertowała z kilkoma orkiestrami, jednak nie była to pasja na tyle silna, aby skierować ją na akademię muzyczną. Zamiast tego, po skończeniu szkoły Gillian została wolontariuszką w organizacji młodzieżowej, potem przez rok podróżowała po świecie i brała udział w akcjach pomocy na terenach dotkniętych przez tsunami. Wróciła w końcu do Szkocji, pokonując trasę z Chin do domu pociągiem! Postanowiła studiować medycynę, jednak po roku zmieniła kierunek na… literaturę. Gillian nie usiedziała zbyt długo na miejscu i już wkrótce była w kolejnej podróży, tym razem do Indii, gdzie nakręciła krótki film. Film niespodziewanie wzbudził wielkie zainteresowanie, wygrał kilka nagród i zapoczątkował narodziny firmy ‘Tea People’, która produkując herbatę dla smakoszy, zbiera jednocześnie fundusze na edukację dzieci, szczególnie dziewczynek. Gillian zawsze lubiła rysować, jednak nigdy nie wierzyła w swoje umiejętności. W pewnym momencie zaczęła traktować rysunek jako formę relaksu, ucieczki od jej odrobinę zwariowanego życia. Codziennie szkicowała, kupowała też masę książek z ilustracjami. Powoli stawała się w tym coraz lepsza i lepsza. Po ośmiu latach ‘bazgrolenia’, jak sama o tym mówi, Gillian wydała pierwszą ilustrowaną przez siebie książkę. Dzisiaj ma ich na swoim koncie kilka, pracuje dla kilku wydawnictw i magazynów. Jest także autorką tekstów i założycielką fundacji ‘Our Story’, w której dzieli się swoją pasją i miłością do książek. Fundacja wspiera rozwój kreatywności dzieciaków i młodych ludzi, pomaga im publikować własne opowiadania i ilustracje.

Śledzę poczynania Gillian z zapartym tchem i bardzo jej kibicuję. Nie jest celebrytką, ale zwykłą uśmiechniętą dziewczyną, która udowadnia, że można żyć z pasji i jeszcze zarażać nią innych. Wypatrujcie najnowszej książki Gillian, zatytułowanej ‘Darcy Daydream’, w brytyjskich księgarniach!

Dominika, Szkocja

***

Kobieta, która mnie inspiruje…

To osoba, która dodaje mi energii i sprawia, że chcę istnieć, tworzyć i żyć.

To ona sprawia, że daję radę i pomaga udowodnić, że marzenia mogą się spełniać.

Donnette – to moja przyjaciółka, powierniczka, koleżanka z pracy.

Znamy się prawie 10 lat. Była pierwszą osobą, której zaufałam w pracy. To od niej nauczyłam się, jak nie zginąć i dać sobie radę, kiedy jest ciężko.

Zaczynałyśmy, odbierając telefony w miejscu, gdzie mnóstwo ludzi dzwoniło, powiedzmy szczerze, nie po to, aby nas pochwalić czy porozmawiać o pogodzie.

Dzięki niej przetrwałam pierwsze miesiące, awansowałam i teraz robię to, co lubię…

Taka pracowitość, podejście do ludzi, rozwiązywanie problemów i radzenie sobie z nimi to pierwsze cechy, jakie u niej zauważyłam. Później długie rozmowy, obiady, przerwy, szkolenia w pracy i hektolitry wypitej kawy.

To samodzielna mama, która wiele w życiu przeszła. Została mamą w bardzo młodym wieku. Sama wychowała syna, pokazała mu świat z najlepszej strony. Nigdy się nie poddała, zawsze głowę nosi wysoko. Niesamowicie zadbana, oczytana i bardzo praktyczna.

Nie ocenia moich decyzji, ale otwarcie mówi, co o nich myśli. Nie zawsze się zgadzamy, ale wiem, że zawsze mogę na nią liczyć, a ona powie mi prawdę.

Pokazała mi jak łatwiej żyć oraz trochę mniej się stresować, wychowując dzieci.

Do jej spokoju ciągle jest mi daleko…

Zawsze rano wita mnie kawą. Jest pierwszą osobą, którą widzę w pracy.

Kiedy jest mi źle, kiedy tęsknię, rozpaczam… ona zawsze wie, co powiedzieć.

Uczę się jej podejścia do wychowania dzieci, tego stoickiego spokoju oraz podejmowania decyzji bez emocji. Jest osobą, która codziennie mnie inspiruje i pokazuje, że zawsze warto marzyć i walczyć o wyznaczone cele….

Wiola, Toronto, Kanada

***

Tyle cudownych kobiet. Tyle inspiracji. Na koniec, kochane – apel! Patrzmy na siebie, słuchajmy siebie nawzajem. Mamy tyle do dania innym i tyle do nauczenia się od innych. My kobiety mamy naprawdę wiele do zaoferowania. Zaufajmy sobie samym i sobie nawzajem. Inspirujmy się sobą i bądźmy inspiracją dla innych. Bo, jak widzicie, kobiety inspirujące to nie tylko słynne bohaterki, ale także zwykłe kobiety – takie, jak ty i ja.

zebrała: Ania / Aniukowe pisadło

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Viola/My British Journey

Naprawdę ciekawy zestaw, padło tutaj tyle ciekawych i inspirujących nazwisk. Jakże cieszy mnie ta solidarność kobieca we wspólnym dążeniu aby świat uczynić jeszcze bardziej przyjaznym.