Felietonymasaż

Koronawirus zmienił nasze życie. Otóż mąż mój pracuje w orkiestrze symfonicznej, a ta od roku prawie nie koncertuje. Mówię „prawie”, bo jednak w Chinach życie już niemal wróciło do normy: otwarte kina, restauracje czy baseny. A jednak to prawie robi różnicę. Dawniej w wielu koncertach brali udział dyrygenci czy soliści z zagranicy, a odkąd granice są zamknięte, brakuje tego typu wymiany kulturalnej. To się przekłada na obcięcie ilości koncertów orkiestry mego męża, a w związku z tym również i na wysokość jego pensji a także ilość wolnego czasu. Ma go obecnie całkiem sporo, a ja, która zawsze staram się widzieć szklankę do połowy pełną, postanowiłam zignorować lżejszą kiesę i cieszyć się spędzanym wspólnie czasem.

Och, jaka rozkosz! Od pojawienia się na świecie naszej najdroższej córeczki rzadko mamy luksus przebywania we dwoje. Teraz jednak ona chodzi do przedszkola, ja pracuję głównie wieczorami i w weekendy, a mąż nagle ma czas towarzyszyć mi za dnia. Znów możemy razem iść na spacer czy na badmintona, zjeść we dwójkę lunch obfitujący w pikantne dania, a już najlepsze ze wszystkiego są słodkie tête-à-tête, na które mamy czas i sposobność w trakcie dnia.

Och, jak dobrze! Bezpruderyjnie stwierdzę, że bardzo brakuje mi chwil sam na sam z moim własnym mężem. Nie wykradzionych czułych chwil, gdy mała już zaśnie, w cichości i z obawą – oby się nie obudziła! Takiego prawdziwego, intensywnego czasu, podczas którego przypominamy sobie, jak to było dawniej a także szukamy siebie na nowo. 

Szukanie świetnie nam szło… aż do momentu, w którym coś mi strzeliło w plecach.

Myślałam, że przejdzie. 

Na drugi dzień byłam już pewna, że samo nie przejdzie, więc wybrałam się na spacer do mojego ukochanego zakładu masażu. Ot, taka nędzna klitka na pięterku, pies z kulawą nogą by się nie obejrzał. Ale to właśnie tu dzieją się cuda.

Dowlokłam się do gabinetu (cudem!) i tłumaczę panu Li, że boli mnie kręgosłup lędźwiowy, o, tutaj, i proszę, żeby coś z tym zrobił, bo inaczej zaraz umrę. 

Pan Li, który ma w dłoniach lepsze oczy niż większość z nas ma w głowie, obmacał delikatnie dolną część pleców i zapytał, gdzie najbardziej boli. Pokazałam, a on… wraził mi w to miejsce łokieć. I już tak został. Łzy pociekły mi po twarzy. Bardzo chciałam zejść ze stołu tortur. A to przecież był tylko początek! 

Przemogłam się. Ufam panu Li. Już kilka razy mi pomógł – może i tym razem się uda?

Po chwili bolesnego masażu i moich nieopanowanych jęków, pan Li zapytał: „A jak to się stało?”. Zanim zdołałam wykrztusić jakąś niezbyt odbiegającą od prawdy odpowiedź, dopytał: „Czyżby niewłaściwa pozycja w czasie… hmmm… sportu?”. To „hmmm” sprawiło, że się zapowietrzyłam. No, nie ma bata, że mógł, pomacawszy mój kręgosłup, odgadnąć, jaka była przyczyna kontuzji. A może jednak? Czyżby dużo pań pod czterdziestkę przychodziło doń z podobnymi obrażeniami? 

Zanim skończył się galop moich niesfornych myśli, pan Li kontynuował: „Pamiętaj, proszę, by przed intensywnym… hmmm… sportem (teraz już byłam pewna, że zrobił to specjalnie!) zawsze najpierw się porozciągać. Dzięki temu unikniesz kontuzji tego typu”. 

Okazało się, że nic nie musiałam mówić. To dobrze; pewnie spaliłabym się ze wstydu.

Chwilę później poprosił, bym się podniosła i poruszała. „Lepiej?”. O, było dużo lepiej – już nie chciałam umrzeć. Ale nadal bolało. No to jazda. I zrobił mi następnych kilka sesji tego typu: znalezienie punktu, łokieć w to miejsce i nacisk tak silny, że ból tętnił mi w uszach, a po paru minutach próba rozruszania pleców. Za każdym razem bolało mniej w środku, a bardziej na zewnątrz. Myślałam, że wprawdzie będę miała znów sprawny kręgosłup, ale za to będę posiniaczona, jakbym brała udział w bójce ulicznej. No cóż, i tak warto.

Zawsze biorę tam godzinę masażu, dlatego tak się zdziwiłam, gdy pan Li przerwał już po dwóch kwadransach. Jak to, już? Pan Li, jakby zgadując moje myśli, rzekł: więcej twój kręgosłup mógłby nie wytrzymać. Już chciałam zapytać, czy mogę też przyjść jutro, gdy pan Li znów wyprzedził moje pytanie: „Przyjdź najwcześniej za dwa dni – będą cię boleć mięśnie i skóra. Smaruj się rozgrzewającą maścią i nie przezięb tego miejsca. Będzie dobrze, ale musisz się zacząć rozciągać”. 

Ja, która pół godziny wcześniej ledwo się doczołgałam do gabinetu, wychodziłam obolała, ale wyprostowana i dziarska. Kocham chiński masaż! Wieczorem z obawą sprawdziłam, jak wyglądają plecy, ale – ku mojemu ogromnemu zdumieniu – nie miałam ani jednego sińca. 

I tylko jedna myśl mi się kołacze w głowie: jestem już w takim wieku, że „bezpieczny seks” nie oznacza dla mnie już takiego, po którym nie będzie dziecka, a taki, po którym nic mnie nie będzie boleć…

Natalia Brede 

FB: www.facebook.com/bialymalytajfun

https://www.facebook.com/bialymalytajfun
5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
6 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
Dorota
2 lat temu

No to się obśmiałam i oplułam monitor! 😀

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Dorota

Przykro mi z powodu monitora, ale się cieszę, że się pośmiałaś 😀

Awatar użytkownika
Editor
2 lat temu

Natalia, oh, jak ja kocham to, co piszesz!

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Anna Maślanka

😀 Dzięki 😀

Awatar użytkownika
Sadeemka
2 lat temu

Świetny wpis! Pośmiałam się. 😆

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Sadeemka

🙂 Cieszę się 🙂