Felietony

Odkąd byłam mała, tak właśnie wyglądało moje życie. Na walizkach, w pogoni za słońcem.

Nazywam się Maja Kotala i jestem twórczynią programu charytatywnego o nazwie Sewing Together. Moim celem jest pomaganie kobietom w Afryce Wschodniej w drodze do niezależności, ucząc je wszystkiego, co wiem. A co to dokładnie to jest?

Gdy tylko się urodziłam, mój tata postanowił wyjechać na zachód, gdzie było “więcej pieniędzy”, by zapewnić nam lepsze życie. Jak zdecydował, tak się stało. I choć dopiero z perspektywy czasu widzę, jakie to było ogromne poświęcenie i jak wiele dzięki niemu teraz mam, wtedy były to ciężkie chwile, gdy tego “klasycznego taty” nie było.  Wspominam o tym dlatego, że wszystkie wydarzenia, które teraz opiszę nie tylko doprowadziły mnie tu, gdzie jestem, ale też pozwalają mi lepiej zrozumieć różne sytuacje, z którymi zmierzam się na co dzień, mieszkając w Kenii. Wiele rodzin bowiem jest tu rozbitych w celu  poszukiwaniu chleba.

Praca taty za granicą miała jednak bardzo dobrą stronę. Pozwalała mi za tę granicę jeździć!

Zachłysnąć się światem, nabrać odwagi, spakować się w dziesięć minut i po prostu wyjechać. Bonusem były coroczne wakacje – czy to zorba w Grecji, czy flamenco w Hiszpanii, świat stanął otworem i nie zamierzam z niego rezygnować. Dlatego mając lat 16, skorzystałam, bez większego namysłu, z okazji wyjazdu do Mediolanu jako modelka. Sama w wielkim świecie, bez telefonów, z rozkładaną mapą, szukając adresu, przy którym miał się odbyć casting, o którym informacja została wysłana dzień wcześniej faksem. Świat należał do mnie, aż przestał. Straciłam kontrakt, gdyż moja waga za bardzo spadła i nie byłam w stanie już wykonywać swojej pracy.

Końcówka liceum była trudna, wiedziałam, że nie chcę zostać w Polsce. Wiedziałam, że to nie mój świat. Potrzebowałam wyzwań, innej kultury, urozmaicenia. Na szczęście prawo przyciągania zadziałało i pojawiła się okazja wyjazdu do Australii. Tam cudem ukończyłam szkołę projektowania mody w Sydney. Nawet przez chwilę miałam swoja markę, ale ta upadła razem z możliwością przedłużenia wizy. Kolejny zwrot w życiu, którego się nie spodziewałam.

Zaczęłam zastanawiać się, na czym to życie polega, czy to ciągłe wzloty i upadki? Czy muszę wrócić do kraju, który nie dawał mi szczęścia? Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu – Paryż!

Rok 2013, padło pytanie: “Czy chcesz dla mnie pracować”? To oznaczało, że miałam miesiąc na zamknięcie swojego życia w Sydney i przeprowadzkę do Francji. Powiedziałam: tak. Nie znając języka, ani nie mając tam żadnych znajomych, jeszcze raz spakowałam walizki i wyjechałam.

Sześć lat pracy agentki modowej minęło jak pstryknięcie palcami. Sześć lat, podczas których przeżyłam bardzo ciężkie chwile, gdy nie rozpoznawałam siebie w lustrze, ale też chwile, gdy fruwałam, a raczej prowadziłam ferrari na torach wyścigowych, jadłam kolacje w różnych zamkach, a symboliczne dwa cmoknięcia w policzek na przywitanie wymieniałam z praprapraprawnuczką Napoleona.

Życie znów wydawało się piękne, ale czegoś mi w nim brakowało. SENSU. Życie nie może być przepełnione blichtrem, jeśli pod nim ukrywa się pustka. Zaczęłam szukać, pytać, próbować i narodziło się Sewing Together.

Pierwszy wyjazd do Ugandy okazał się katastrofą. Różnice kulturowe były tak wielkie, że moje ego białego człowieka nie zaakceptowało otoczenia. Z podkulonym ogonem wróciłam do Paryża z myślą że nie osiągnęłam nic. Pomysł pt. “zbawić ludzkość” został odłożony na półkę. Minęły dni, miesiące i znowu zaczęłam się wiercić. A co, jeśli jednak to we mnie był problem? A nie w nich? Może jednak nie mam takiego otwartego umysłu, jak mi się wydawało. Spróbowałam jeszcze raz, ale tym razem za cel wyznaczyłam sobie Kenię i zmieniłam taktykę. Pojechałam z pustą głową, bez oczekiwań, z nastawieniem: niech oni mnie nauczą siebie, bym ja mogła ich uczyć tego, co uważam za pomocne później. Udało się! Kenia mnie oczarowała, a Mombasa, do której pojechałam świętować urodziny, skradła mi serce.

I tak trzy lata później siedzę właśnie w tej Mombasie, pisząc tę historię i wspominam  wszystkie wzloty i upadki, które doprowadziły mnie tutaj. Gdyby tata nie wyjechał, gdybym nie zachorowała, gdybym nie miała szansy szkoły, pracy, to nie byłoby mnie tutaj. Wśród ludzi, z którymi każdy dzień jest spełniającym się moim marzeniem.

Zapytacie co z Francją? Straciłam pracę przez covid. Miałam 24 godziny na podjęcie decyzji i powrót do Polski. Teraz cieszę się szczerze, że tak się stało. Bo gdyby nie życie i ogromne zaufanie, które mam właśnie do niego, nie miałabym chyba odwagi porzucić mój komfort. Życie samo mnie naprowadziło i zakończyło pewien etap. Dostałam od niego wiadomość: Tu już więcej się nie nauczysz. Czas byś przekazywała swoje 14 lat doświadczenia dalej.

Całość wydaje się piękną historią, ale droga nie była łatwa. Trzy ukończone terapie, z czwartą właśnie walczę, właśnie po to, by móc dalej tworzyć tę historię.

I choć przyznaję, że dzięki mojemu tacie miałam możliwość mojego startu w życiu, tak mamie dziękuję za to, że dała mi serce, którym dziele się z kobietami Afryki Wschodniej. To ona nauczyła mnie, jak kochać i jak pomagać. To jest ogromny dar, za który dziękuję.

Chcę, by ta historia była też inspiracją do działania. Chcę, by osoby, które ją czytają, zastanowiły się, czym jest dla nich szczęście? Czy to paryskie uliczki, które teoretycznie powinny sprawić, że człowiek czuje się jak w siódmym niebie i jest spełniony, czy jednak czerwona ziemia Afryki i chodzenie bez butów. Ja długo szukałam siebie, wciąż szukam, przejechałam wszystkie już prawie kontynenty i wciąż moje serce szaleje, ale wiem, że teraz moim domem jest Kenia. I gdy przyjdzie dzień, by ruszyć znowu dalej, nie zawaham się, będę odważna i wsiądę do pociągu byle jakiego, nie dbając o bagaż, nie dbając o bilet.

Asante. Dziekuję.

Maja Kotala

5 8 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Gosia
Gosia
6 miesięcy temu

Życie pisze najlepsze historie oraz jak dobrze że można się nimi dzielić na łamach portalu Polek 🙂

Kinga
Kinga
6 miesięcy temu

Piękna i inspirująca historia. Trzeba umieć czytać znaki od losu. 🙂