Tym razem zwiedzimy toalety nie tylko zaskakujące, ale również te wymagające pewnych zdolności przetrwania. Ja takowych nauczyłam się w Azji Południowo-Wschodniej. W końcu przywykłam i nawet załatwianie się w wychodku, w którym za drzwi robił kawałek deski nie robiło na mnie wrażenia. Gdy spałam w wietnamskiej dżungli, pan który użyczył mi miejsca na hamaku wydał instrukcję – jedynka za brezent rozwinięty na metalowych słupkach, a dwójka do dżungli.
W Malezji widziałam na ścianie kabiny instrukcję obsługi sedesu, która głosiła, że można spłukiwać w nim swoje sny i marzenia, ale nie podpaski i tampony.
Na Sri Lance odwiedziłam wychodek posiadający tylko trzy ściany. Oddając swoje potrzeby można było podziwiać dżunglę parku narodowego Horton Plains.
Zobaczmy, jakie ekscytujące ustronne miejsca odwiedziły klubowiczki.
Klozetowe traumy
Toalety, kible, ubikacje – miejsca, które zawsze najpierw ogarniam, gdy jestem w nowym miejscu – mówi Anna Barbara Bittner. „Mamo, sikuuuu”, „mamooo, kupa” – może trafić się zawsze i wszędzie, więc warto być przygotowanym na każdą ewentualność. Moja rodzina podróżuje dużo, nie straszne nam kible różnorakie, ani dziury w podłodze zwane narciarzami, ani nieistniejące spłuczki ani brak papieru. Mieszkając w Portugalii, przyzwyczailiśmy się także do tego, że zużyty papier należy wrzucać do specjalnego wiadra, by nie zapchać rur. Przyznam jednak, że trafiły nam się sytuacje, w których nas autentycznie zatkało. Jedną z nich były toalety na lotnisku w Abu Zabi. Dla mnie przeżycie traumatyczne – brud, krew na ścianach, różnorakie płyny na podłodze, dla mojego M niemal luksus. Męskie toalety były bowiem tak czyste, że można by było w nich operować. Nigdy więcej nie spotkaliśmy się z taką dyskrepancją.
Najczęstszym wydarzeniem jednak było napotkanie kibla tak brudnego, że woleliśmy trzymać, co trzeba nawet przez cały dzień. Takie spotkanie miałam z toi-toiem na koncercie U2 w Warszawie, z narciarzem na lotnisku w Kota Kinabalu i kibelkiem na zdezelowanym promie w Indonezji. Ten ostatni zostanie mi na długo w pamięci. Nasza przeprawa promowa trwała jedenaście godzin, a ja miałam okres, więc musiałam ten przybytek odwiedzić. Prom był starym chińskim gratem, który został upchnięty Indonezyjczykom, a my jednymi obcokrajowcami. Wielkość kibelków dostosowana była do wzrostu przeciętnego Azjaty, więc ja moje 180 cm musiałam najpierw przepchnąć między stosami bagaży, klatek z kurami i kogutami, potem otworzyć mikroskopijne drzwi, wsunąć pół ciała i zamykając drzwi, dopchnąć resztę kończyn. Cała podłoga tonęła w wodzie, natomiast w kranie tej wody nie było. Moim celem było tylko zmienić tampon, bo sikanie w toalecie bez wody, z której skorzystały już setki osób skutecznie zamknęło moje zwieracze na amen. Jak to zrobić bez wody? W rozpaczy zdecydowałam się na oblizanie palców i dzięki bogu nie wyniosłam z tej przygody żadnej choroby. Teraz miałabym zapewne żel do dezynfekcji, ale dwa lata temu takiego akcesorium jeszcze na stałe nie nosiłam.
Toalety publiczne w Maroku – jak skorzystać i przeżyć aby móc opowiedzieć o tym innym?
Jeśli chodzi o przybytki, gdzie nawet król piechotą chodzi, w Maroku można spodziewać się absolutnie wszystkiego – Basia przygotowuje nas na ekstremalne warunki. W centrach handlowych, obiektach turystycznych czy na lotniskach z powodzeniem możemy liczyć na skorzystanie z typowej kabiny posiadającej na wyposażeniu wszystko to, do czego zachodnie tyłki są przyzwyczajone, czyli porcelanowy tron, spłuczkę, papier, a do tego niewinnie wyglądający kranik. Jeśli jednak komuś przyjdzie do głowy (a raczej: do pęcherza) sikanie w innym miejscu – może być różnie. Po pierwsze, dlatego, że w Maroku nie ma za wiele toalet publicznych. I „nie ma za wiele” jest tu pewnym eufemizmem. Podczas otwartego koncertu Jennifer Lopez, w ramach festiwalu muzycznego Mawazine, w którym to koncercie wzięło udział jakieś 160 000 ludzi, nie zauważyłam żadnego toitoia.
Żadnego. O ile w miejscach typowo turystycznych oraz wspomnianych wcześniej obiektach miejskiej infrastruktury nie ma problemu, o tyle poza nimi nie tak łatwo trafić na jakieś miejsce z napisem WC. Jeśli jednak już jakieś znajdziemy, na przykład na terenie souku w Marrakeszu, zapewne będzie miało formę dziury w ziemi zaopatrzonej w platformy na stopy. Dlatego najlepiej byłoby na tę okazję założyć spodnie ze ściągaczem albo gumką na dole nogawek, względnie chociaż zaopatrzyć się w gumki którymi się te nogawki złapie – w niektórych miejscach naprawdę nie chcecie dotykać ubraniami… ehm… podłogi. A skoro już mowa o zaopatrzeniu – chusteczki w kieszeni są obowiązkowe, jako że w Maroku, kraju muzułmańskim toaletowy savoir vivre raczej uwzględnia (wybaczcie dosadność) płukanie niż podcieranie, a papier toaletowy jest znacznie mniej obowiązkowym elementem wystroju wnętrza kabiny (kolejny eufemizm) niż wiaderko. Jeśli już mowa o wiaderkach, zazwyczaj występują one w jednej z następujących konfiguracji:
– Wiaderko i kranik: po załatwieniu swoich spraw napełniamy wiaderko wodą z kranika w ścianie, płuczemy (lub spłukujemy) co potrzeba, odkładamy wiaderko tam, gdzie było.
– Wiaderko i beczka z wodą: działa podobnie jak w opcji powyżej, ale zazwyczaj wyławiamy wiaderko dryfujące po powierzchni beczki i napełniamy je wodą z tejże.
– Wiaderko oferowane na wejściu: zawsze bierzcie wiaderko, jeśli je proponują! Bo to znaczy, że w środku go nie ma. Źródła wody raczej też nie. Za to jeśli dobrze traficie, może dostaniecie do wyboru opcję zimnej i ciepłej wody. Naturalnie ta druga przeznaczona jest do higieny osobistej, natomiast w mojej skromnej opinii, jeśli ktoś preferuje to rozwiązanie (a nie chusteczki) bezpieczniej jest nosić ze sobą butelkę z wodą, niż korzystać z rozwiązania wiaderkowego.
Infekcje dróg moczowych występują w Maroku na porządku dziennym i mogę sobie tylko wyobrażać, jak wesoło imprezują w tych wszystkich akcesoriach wspólnego użytku.
Toalety w Indonezji
Jestem osobą, która niestety ma stosunkowo mały pęcherz, więc do łazienki muszę chodzić regularnie – stwierdza Jadźka, która dostrzega również dobre strony tej sytuacji – w podróży bywa to kłopotliwe, choć umożliwia też zwiedzanie i porównywanie łazienkowych przybytków na całym świecie!
Najbardziej ekstremalne okazały się póki co dla mnie toalety w Azji Południowo-Wschodniej, z naciskiem na indonezyjskie rubieża. O ile na Bali możemy liczyć na standard turystyczny, o tyle już na przykład Sumatra czy Sulawesi mogą nas nieprzyjemnie zaskoczyć pod tym względem, bo generalnie to najpiękniejsze miejsca na Ziemi. W całym tym regionie popularne są toalety kucane, ponoć zresztą zdrowsze niż nasze zachodnie sedesy. Pół biedy, jeśli jest to elegancka muszla „w podłodze”, często jednak pozostaje nam się załatwiać po prostu do dziury w ziemi. Przy odrobinie szczęścia możemy liczyć na wąż podłączony do kibelka, którym zręcznie pozbędziemy się śladów niezbyt celnego siusiania oraz umyjemy pupę, jeśli mamy taką potrzebę. Często jednak pozostaje jedynie wiadro z wodą, z którego nabieramy wodę czerpakiem i w ten sposób spłukujemy. Przy „jedynce” wystarczą dwa-trzy chluśnięcia, ale przy grubszej potrzebie musimy się przygotować na przynajmniej pięć-siedem spłukań. Wspomniany wąż zakończony „pistoletem” na wodę często zastępuje Indonezyjczykom papier toaletowy. Jeśli jednak skorzystamy z europejskich metod dbania o higienę osobistą, musimy pamiętać, że papier wyrzucamy do śmietnika, a nie do samej toalety, o ile chcemy uniknąć zapchania.
Toalety w Gruzji
W Gruzji prywatność jest koncepcją mało popularną – relacjonuje Danuta Łazarczyk. Brak odosobnienia i dyskrecji rozciąga się na wiele sfer życia. Mimo wszystko zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, jak wyglądają damskie toalety w jednej z lokalnych szkół w mieście Zugdidi, stolicy regionu Samegrelo. W miejscach publicznych nie mam nic przeciwko toaletom typu dziura w podłodze, bo łatwiej w nich utrzymać higienę niż przy standardowych „tronach”, ale jednak miałabym ogromne opory korzystania z widocznych na zdjęciu urządzeń w grupie, na przykład podczas szkolnej przerwy.
Ciekawostką są kosze na śmieci. Stoją one w każdej gruzińskiej toalecie i służą do wyrzucania zużytego papieru toaletowego. Bardzo często kosze te nie mają pokrywy i można sobie mimowolnie pooglądać pamiątki po poprzednich użytkownikach toalety. Podobno papier wyrzucany bezpośrednio do ustępu zatyka rury i powoduje niedrożność systemu kanalizacji. Byłabym w stanie pojąć ten argument w odniesieniu do starych budynków, ale zadziwiające jest, że również w nowo budowanych obiektach, jak na przykład na nowoczesnym lotnisku w Tbilisi, zachowana została ta zasada. Może więc chodzi o to, że wiele miejsc boryka się z okresowym brakiem wody i ciężko wtedy spłukać nagromadzony papier? Dla dociekliwych dodam, że ja najczęściej odruchowo wrzucałam zużyty papier do toalety i spuszczałam wodę, zanim zdążyłam sobie uświadomić, że nie powinnam tak robić – na szczęście przez dwa lata nic się nigdy nie zapchało.
Sklep z czekoladą
Toalety nawet w obrębie jednego państwa mogę różnić się od siebie diametralnie – opowiada Magda Kościelniak. Im dziwniejsze i bardziej egzotyczne, tym dłużej zostają w pamięci.
W Kazachstanie korzystałam między innymi z klasycznego wychodka, czyli drewnianej kabiny z dziurą w ziemi. Był on niebieskiego koloru, miał złotą klamkę i brak jakiegokolwiek zamknięcia od środka. Zatem ustawiając się w pozycji „na Małysza” trzeba było dodatkowo przytrzymywać drzwi rękoma. Po kilku tygodniach takiejże gimnastyki, można by wyrobić sobie niezłą kondycję.
W Gruzji z kolei miałam do czynienia z ciekawym połączeniem toalety i prysznica. Wchodząc do tegoż dziwnego pomieszczenia najpierw należało zatrzasnąć ciężkie, metalowe drzwi, które były odkształcone i nie do końca wpasowywały się w futrynę. W środku w betonowej podłodze znajdowała się niewielkich rozmiarów dziura. W rogu stał nowoczesny bojler z ciepłą wodą. Zalecane było najpierw skorzystać z toalety, gdzie dobrze wycelowany ładunek ułatwiał sprawę, a następnie wzięcie prysznica. Problemem, poza celnością, mogło okazać się słabe ciśnienie wody, które z kolei podnosiło ciśnienie użytkownika.
W Peru w publicznej toalecie natknęłam się na bardzo specyficzne zjawisko. Otwierając drzwi do pomieszczenia moim oczom ukazał się rządek dziur w podłodze, które odgrodzone były od siebie ściankami, ale nie posiadały drzwi. Obok każdej z dziur ustawiony był pojemnik z wodą.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę wyłącznie względy techniczne, to toaleta znajdująca się na terenie sklepu z czekoladą w niezwykle urokliwym Cusco nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jednakże zapach, który się tam unosił był wyraźny i intensywny, a całe pomieszczenie pachniało czekoladą. Dodatkowym atutem był pomysłowy plakat, który delikatnie nawiązywał do reguł panujących w kraju Inków. Otóż papieru toaletowego nie można wrzucać do sedesu. W przeciwnym razie może to poskutkować jego awarią. Dlatego też zużyty świstek należy umieścić w koszu na śmieci. Teraz pewnie rozumiecie, dlaczego tenże czekoladowy zapach pozostał w mej pamięci. Przyglądając się uważniej informacji z kabiny należy pamiętać, że niewskazane jest wrzucanie do sedesu nie tylko papieru, ale także marzeń, nadziei, telefonu czy też rachunków.
Narciarz w akcji
Moskwa jest piękna i nowoczesna i raczej w niej nie uświadczysz tak popularnej kiedyś toalety „na narciarza”, czyli bardziej lub mniej obudowanego otworu w podłodze zamiast muszli. Jednak 20% Rosjan wciąż nie ma dostępu do kanalizacji, a ponad 12% nie posiada w domu ubikacji. Na prowincji, w „regionach” narciarskie toalety trzymają się mocno. I wszędzie, nawet w Moskwie, zalecane jest wyrzucanie papieru do kosza, żeby przypadkiem słaba kanalizacja się nie zatkała. Zazwyczaj wiesza się specjalne kartki na ten temat na wewnętrznej stronie drzwi.
Podróżując przez Rosję i Ukrainę, miałam manię fotografowania dziwnych i strasznych toalet, szkoda, że te zdjęcia się w większości nie ostały. Do niektórych toalet zresztą nie odważyłam się wejść ze względu na otaczający je zapach. Toaleta „na narciarza” była w sumie jednym z najbardziej higienicznych rozwiązań (kilka lat temu na targach w Teheranie korzystałam z narciarskich dziurek oprawionych w piękną porcelanę, na niektórych rozsypano płatki róż).
Z najdziwniejszej toalety publicznej korzystałam na lotnisku w rosyjskim Rostowie nad Donem, które dawno odremontowano. Nie pamiętam, czy były tam klozety czy narciarz, ale drzwi sięgały zaledwie do pępka, aby ochrona lotniska, celnik czy może miejscowe KGB mogło cię cały czas obserwować. Na zamku w Zbarażu (Ukraina) toalety były jak się patrzy, z muszlami, ale na drzwi w ogóle zabrakło budżetu.
Najdłuższy odcinek bez korzystania z toalety przecierpiałam na trasie Odessa – krymski Symferopol. Trasa ta ma prawie 500 km. Dość dobra droga ciągnie się przez słynne akermańskie stepy. Nie było tam żadnej normalnej stacji benzynowej, a na stepie, jak wiadomo, nie ma też drzew ani krzewów o gabarytach dających choć złudzenie ochrony przed spojrzeniami przejeżdżających kierowców. Dopiero po 300 km jazdy zauważyliśmy szary budyneczek-bunkier, na którym ktoś nabazgrał: Zdies, można pisat (tu można sikać). To były tylko ściany, ale aż ściany! Szkoda, że ze względów politycznych nie mogę powtórzyć tej trasy, żeby sprawdzić, czy nadal jest najlepszą trasą treningową dla ludzkich pęcherzy.
Pierwsza toaleta publiczna pojawiła się w Rosji dopiero pod koniec XIX wieku, w, oczywiście, Petersburgu. Był to drewniany domek, z osobnymi wejściami dla kobiet i mężczyzn, w środku każdej części wygrzebano dziurę, a dla wygody korzystających obok dziury postawiono nieduży rosyjski piec, żeby nie zamarzli.
W radzieckiej już Moskwie w 1922 roku było 79 publicznych toalet, z czego 57 stanowiły wyłącznie pisuary. Sytuacja poprawiła się dopiero pod koniec lat 70., w ramach przygotowań do letniej Olimpiady w 1980 roku. Pojawiło się wtedy 300 toalet, wiele z nich przerobiono jednak po zakończeniu zawodów na bardziej dochodowe interesy typu magazyny czy nawet kafejki.
Aktualnie liczba toalet w Moskwie idzie w tysiące, a władze nie szczędzą pieniędzy na budowę nowych i remont starych. W sieci można znaleźć „Toaletowe mapy Moskwy” dla turystów. Najbardziej doskwierał mi jednak zawsze brak toalet w metro, w którym czasem spędza się kilka godzin, przemieszczając się po ogromnym mieście. Teraz podobno kilka się już pojawiło.
Jak widzicie przygoda może spotkać nas wszędzie, nawet gdy udajemy się za potrzebą. Czy wy doświadczyliście ekstremalnych sedesowych przygód? Chętnie poczytamy o nich w komentarzach.
AUTORKI:
Anna Maślanka – redakcja tekstu
Anna Barbara Bittner – Klozetowe traumy
Basia – Jedno Oko na Maroko – Toalety publiczne w Maroku – jak skorzystać i przeżyć aby móc opowiedzieć o tym innym?
Anna Jadźka Matelska – Toalety w Indonezji
Danuta Łazarczyk – Toalety w Gruzji
Magdalena Kościelniak – Sklep z czekoladą
Natalia Urban-Wojas – Narciarz w akcji
Dzięki wam Dobre Kobiety , że dzielicie się swoimi doświadczeniami. Ja z tych co mają włączoną funkcję piję – sikam i tak cały dzień. Więc siłą rzeczy zwiedzam wszystkie kibelki (lub krzaczki).
A jeśli chodzi o Maroko to czy możemy , nie będąc gościem , wejść do restauracji i skorzystać z toalety?