Felietony

Każda polska rodzina ma najlepszy na świecie przepis na rosół i każda posiada jakiś sekret, który czyni ten rosół wyjątkowym i najlepszym. Moja mama dodawała paloną cebulę, słyszałam o ludziach, którzy do rosołu dodają suszonego grzybka, kapustę włoską, a jedna znajoma dorzuca do niego jabłko. Ile rodzin, tyle przepisów. Jaki rosół jest, każdy widzi i założę się, że większość czytelniczek prychnie pod nosem – a cóż może być pasjonującego w rosole i po co w ogóle o tym pisać? O ile rosół i jego gotowanie nie wywołuje w Polsce większych emocji, to w USA, a szczególnie w stanach, w których mieszka nieliczna Polonia, przyrządzenie tej zupy, a w zasadzie przygotowania do tej procedury, mogą podnieść ciśnienie i być prawdziwą przygodą.

W amerykańskich sklepach spożywczych można dostać prawie wszystko. Jeśli nie potrafimy zbyt dobrze gotować, wystarczy wejść w jedną z wielu alejek z mrożonkami i kupić cały obiad, który po prostu wrzucamy do mikrofalówki. Jeśli nie mamy czasu na gotowanie, to na półkach znajdziemy ugotowane już jajka na twardo, ziemniaki instant, które wystarczy zalać gorącą wodą i próżniowo zapakowane upieczone mięso.

Nawet sałatki sprzedawane są już umyte i poszatkowane z odpowiednio spakowanym sosem, który w USA nazywany jest dressingiem i dodatkami typu grzanki. Wydawałoby się, że nie ma zatem nic prostszego, niż podejść do najbliższego sklepu i kupić produkty na domowy rosół. Niestety w Ameryce nie jest to możliwe.

Istnieje kilka podstawowych składników, które są niezbędnym i bezspornym elementem każdego przepisu na rosół.

Do tych produktów zalicza się mięso, czyli jakiś kawałek kury bądź wołowiny – nawiasem mówiąc, tylko w Polsce lub w polskim sklepie dostaniecie taki twór jak mięso rosołowe.

W Polsce po prostu możemy powiedzieć: Zapakuje mi pani z pół kilo rosołowego, w USA nie ma jednak tak dobrze!

Najpierw musimy wyszukać odpowiedni kawałek wołowego mięsa rosołowego, co samo już w sobie będzie nie lada wyzwaniem, ponieważ w Stanach nie ma czegoś takiego jak “mięso rosołowe”, a następnie powinniśmy znaleźć kurę.

Przyznam, że mieszkam w USA od prawie dziesięciu lat i na półkach sklepowych widziałam zarówno kurczaki w całości jak i w porcjach, ale na zwykłą kurę nie trafiłam nigdy. Ten problem uda nam się jednak obejść, wybierając do naszego rosołu kawałek mięsa wołowego i na przykład nóżki z kurczaka.

Pierwszy problem rozwiązany, przechodzimy na stanowisko z warzywami i owocami, które w USA nazywa się produce i szukamy niezbędnych warzyw.

O ile kapusta, suszone grzybki czy palona cebula są tylko uznaniowymi dodatkami do właściwego przepisu, to każdy, kto zna się choć trochę na sztuce gotowania, wie, że w każdym rosole bezdyskusyjnie powinny znaleźć się marchew, pietruszka korzeniowa, głowa selera i por.

Mieszkając w Chicago czy w Nowym Jorku, bez problemu kupimy te warzywa w dowolnym polskim sklepie. Jeśli jednak mieszkamy w stanie, gdzie ich nie ma, stajemy przed prawdziwym sprawdzianem naszej pomysłowości i kreatywności.

Bardzo szybko po przeprowadzce do USA zorientowałam się, że gotowanie rosołu trzeba zaplanować z dużym wyprzedzeniem, bo seler korzeniowy można dostać tylko w specjalnych sklepach z żywnością organiczną, a to co przez jakiś czas brałam za pietruszkę jest pasternakiem – warzywem, które wygląda identycznie jak pietruszka korzeniowa, ale zupełnie inaczej smakuje.

Niestety pietruszki korzeniowej nie ma ani w żadnym sklepie w Minnesocie, ani też nie można jej znaleźć na żadnym targu.

Okazało się, że dla Polki w Minnesocie jedyną możliwością zdobycia pietruszki jest sprowadzenie jej z Chicago bądź zasianie w przydomowym ogródku, czyli każda z tych opcji wiąże się z długim oczekiwaniem.

Produktem, który nieregularnie bywa w sklepach w Minnesocie, jest por. Niestety jest tak mało popularnym warzywem, że niedoświadczeni managerowie sekcji warzywnej często obcinają cały korzeń pora (tę jasną część) i w sprzedaży są tylko zielone liście, a korzeń wyrzucany jest do śmietnika.

Najzabawniejsza sytuacja z porem przydarzyła mi się na samym początku pobytu w USA – pewnego dnia robiąc zakupy w moim lokalnym sklepie na przedmieściach, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, bo na półce leżał stos porów w całości, z korzeniami. Niewiele myśląc, wybrałam trzy najbardziej dorodne i udałam się do kasy.

Kiedy ekspedientka sięgnęła po torebkę z porami, od razu zauważyłam na jej twarzy konsternację i zakłopotanie, więc aby oszczędzić czas, usłużnie podpowiedziałam – leeks. Pani popatrzyła tylko na mnie z powątpiewaniem i sięgnęła po małą książeczkę, która jest minipodręcznikiem dla sprzedawców i zawiera wszystkie dostępne warzywa z ich kodami. Po chwili podniosła głowę i rzekła: My nie mamy czegoś takiego jak „leeks”, w ogóle nie mamy takiego warzywa na stanie, więc niestety nie mogę tego sprzedać.

Ponieważ w ogóle nie brałam pod uwagę ewentualności opuszczenia sklepu bez moich porów, poprosiłam o wezwanie managera. Ten zjawił się po minucie i kiedy zapoznał się z problemem, wykrzyknął: Ależ to jest kapusta pak choi, a nie żaden por!

Zależało mi już tylko na tym, aby opuścić sklep z moimi porami, zatem gorliwie przytaknęłam, zapłaciłam za pory jak za kapustę pak choi i opuściłam sklep.

Komuś, kto na co dzień ma dostęp do naszych tradycyjnych, zwykłych produktów i warzyw takich jak właśnie por, seler, pietruszka, ser biały czy chleb żytni, zakwas na barszcz czy żurek, bardzo trudno będzie zrozumieć, jak ciężko jest bez nich żyć i jak bardzo może brakować tych potraw, które jemy od dziecka – rosołu, barszczu, naleśników z serem czy pierogów ruskich.

Przy całym ogromnym bogactwie asortymentu w amerykańskich sklepach nie ma w nich tego jedzenia, za którym ja Polka tęsknię najbardziej.

Pomimo tego zawsze szukam rozwiązania – pietruszka? Od kilku lat rośnie w moim ogródku. Seler? Odpowiednio przechowywany przetrwa w lodówce przez długie tygodnie. Por? Kiedy tylko widzę w sklepie nieobcięte pory, kupuję na zapas. Płacę jak za kapustę pak choi, ale mam swój ukochany rosół.

Magda Campion

4.7 9 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
Joanna
1 rok temu

Teraz jeszcze bardziej doceniam mieszkanie w Chicago. Gratuluję kreatywności!