Felietonypsychoterapia

Kiedyś usłyszałam opinię, że psychoterapię należy przechodzić wyłącznie w języku ojczystym. Nie zgadzam się z nią.

Nie wiem, ile ich dotychczas było. Może sześć. Może osiem. Wszystkie kobiety. Czasem im zazdrościłam. Każda taka mądra, uporządkowana. Ja młoda, zagubiona i nie wiem co dalej. Od jednej do drugiej, w Poznaniu, w Nowym Sączu, w Krakowie, zależy, gdzie mnie przywiało. Niektóre nawet mi pomogły. W końcu od tego są psycholodzy i psychoterapeuci, żeby pomagać. Inne słuchały, choć kto wie, czy słyszały, może tylko kręciły głowami i mówiły swoje. 

Nigdy nie było to przyjemne: chodzić do obcych, patrzeć i mówić, co źle, co nie tak, choć może jednak tak. Czuć, jak tworzą się więzi, żeby zaraz się rozpaść, bo znów wyjadę. Czuć, jak się nie tworzą i czego ja tu w ogóle szukam.

Po przeprowadzce do Zurychu ponownie wylądowałam na psychoterapii. Kontynuowałam ją online z terapeutką z Polski i było dobrze, choć może nie do końca, bo pewnego dnia nie zjawiła się na umówiony termin na Skype. Do dziś nie odpisała na mojego maila, którego wysłałam jej w oczekiwaniu na spotkanie tamtego dnia, osiem lat temu. Zostałam sama. Nie chciałam dalej szukać w Internecie, zresztą nigdy tak naprawdę nie potrafiłam się wczuć w psychoterapię online. Na terapię w ramach szwajcarskiej opieki zdrowotnej nie było mnie stać. Tak sobie żyłam kilka lat, i było, jak to w życiu, raz lepiej, raz gorzej.

Po pięciu latach udało mi się zacząć terapię na nowo.

Po raz pierwszy poszłam do państwowej przychodni na spotkania ze szwajcarską psychoterapeutką. Rozmawiałyśmy po niemiecku, w tak zwanym Hochdeutsch. Z perspektywy czasu myślę sobie, że nie byłam w stanie całkowicie otworzyć się wtedy na terapię, jednak dobrze było mieć na miejscu kogoś, kto podczas godzinnej sesji poświęcał mi sto procent uwagi i dawał dużo wsparcia.

Ale minął rok i moja terapeutka zniknęła. No dobra, nie zniknęła ot tak, po prostu poszła rodzić dziecko. Wcześniej pożegnała się, mówiąc, że przemyślała sobie, komu mnie przekaże. Podała rzeczowe argumenty, czemu akurat tej, a nie innej koleżance po fachu. Na końcu poprosiła o feedback.

Znów musiałam wałkować wszystko od nowa, ale po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja.

Moja kolejna terapeutka też. Pamiętam, że przez kilka pierwszych spotkań mówiła do mnie w szwajcarskim dialekcie. Ja słuchałam, rozumiałam i napawałam się tym, że nadążam, bo przecież ogarnianie Schweizerdeutsch to językowy level high. Potem zmieniłyśmy język na Hochdeutsch, czyli po prostu niemiecki, w którym zaraz po języku polskim czuję się najswobodniej.

W końcu w psychoterapii nie chodzi o językową akrobatykę, a o zbudowanie zdrowej, bezpiecznej relacji z terapeutą, która jest podstawą do pracy nad mentalnymi zawiłościami w naszych głowach. Dlatego już na pierwszym spotkaniu usłyszałam, jeszcze w dialekcie, że jeśli coś mi nie będzie pasowało, mogę w każdej chwili poprosić o zmianę.

Przez kilka pierwszych spotkań poznawałyśmy się i muszę przyznać, że dość szybko zaczęłam czuć się swobodnie.

Po wielu latach i doświadczeniach z różnymi terapeutkami i psycholożkami miałam jasne wyobrażenia i oczekiwania, które pokrywały się z wizją mojej nowej psychoterapeutki. W naszej relacji od początku bardzo klarownie były nakreślone granice. Z czasem bardzo się polubiłyśmy, co również sobie komunikowałyśmy, ale nigdy nie wykraczałyśmy poza ramy psychoterapii.

Przestrzeń, jaką sobie wyznaczyłyśmy, była bezpieczna, co jest bardzo ważne. Praca nad swoimi głębokimi lękami i przekonaniami czy też poczuciem własnej wartości, to w końcu nic przyjemnego. Całe szczęście, z czasem zaczęłam czuć jej efekty, a „czas” to słowo kluczowe. Psychoterapia jest nierzadko mozolnym, długim i trudnym procesem, który potrafi ciągnąć się latami. 

Do zbudowana bezpiecznej relacji niezbędna jest komunikatywność językowa.

Co więcej, zarówno terapeuta jak i pacjent powinni czuć się w danym języku na tyle swobodnie, aby móc zanurkować w mentalnych głębiach i wyrazić niejedną abstrakcję. Bez zastanawiania się, czy właściwie odmienili przypadek.

Poza rozmową dużą rolę odgrywa komunikacja niewerbalna, która wydaje się być prostsza w zrozumieniu, choć też nie zawsze. Nigdy nie wymagałam od mojej terapeutki, aby rozkładała na czynniki pierwsze typowo polskie odruchy, które zapewne miewam. Wiem za to, że bardzo uważnie mnie słucha i obserwuje, a podczas spotkań patrzy na mnie jak na indywidualną jednostkę. Polkę, ale od lat nie w Polsce.

Niemniej istotny bywa też kontekst kulturowy. Moja terapeutka nie wie, jak to jest dorastać w polskiej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych i na początku dwudziestego pierwszego wieku. Konteksty, które są istotne dla terapii, muszę jej czasem wyjaśniać, ale też po prawie dziewięciu latach życia w Szwajcarii łatwiej jest mi rozróżnić, co może być mniej oczywiste bądź całkiem niejasne dla obcokrajowca. 

Bywają też momenty, kiedy nawet ze swobodną znajomością języka miewam pod górkę.

Nie raz zdarzyło mi się, że natłok uczuć, bądź przemęczenie potrafiły całkowicie przytłoczyć moją zdolność rozumienia i wysławiania się. W takiej sytuacji terapeutka musiała dopytywać, o co mi chodzi, bądź to ja mówiłam jej wprost „nie rozumiem”. „Faktycznie, niezbyt jasno się wyraziłam” – odpowiadała wtedy i ponownie próbowała przekazać mi, co miała na myśli.

Zastanawiam się, czy jest jeszcze coś, co sprawia mi trudność w terapii w, bądź co bądź, obcym języku, ale nie znajduję już nic. Za to wiem, że dzięki fachowej, profesjonalnej pomocy stąpam po ziemi swobodniej, również (a może przede wszystkim?) tej szwajcarskiej.

Moja psychoterapia po niemiecku działa również dlatego, że sama jestem od pewnego czasu na takim etapie życiowym, że coraz bardziej sobie ufam i chcę otworzyć się na siebie. 

Każda forma pomocy: online, po polsku czy w języku obcym jest na wagę złota, kiedy czujemy, że czas coś zmienić. Nie bójmy się po nią sięgać.

Karolina Duszka 

 

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze