[cmsmasters_row][cmsmasters_column data_width=”1/1″][cmsmasters_text]
Przyjaźń, podobnie jak miłość, nie zna podziałów rasowych czy religijnych. Często zdarza się, że ludzie, których stereotypowo postrzegamy jako zupełnie innych niż my, mają z nami więcej wspólnego niż niejeden Polak. Polki na Obczyźnie opowiadają o swoich przyjaźniach, które uczą tolerancji, wzruszają i pokazują, że podziały istnieją jedynie w naszych głowach. Jeżeli uda nam się pokonać sztampowe myślenie i otworzyć się na ludzi z innych kultur, odkryjemy, że tak naprawdę przyjaciół można znaleźć wszędzie i dla prawdziwych przyjaźni nie ma różnic nie do przezwyciężenia.
Dorota Wernik (Tajwan)
„Dobrze, że chociaż rodzina chrześcijańska” – tak moja mama skwitowała wiadomość o moim zamiarze wyjścia za mąż za Tajwańczyka. Pochodzę z bardzo katolickiej rodziny, mój mąż z bardzo prezbiteriańskiej. W czasie naszego ślubu kościelnego w Polsce ksiądz powiedział, byśmy postarali się o parzystą liczbę dzieci, aby jedna połowa była wychowana w jednej religii, a druga połowa w drugiej. Taki zabawny ksiądz udzielał nam ślubu. Stało się jednak inaczej, trójka dzieci jest wychowywana w wierze katolickiej, a męża również przekabaciłam na moją wiarę i od lat chodzi z nami na niedzielne msze święte. Tak więc cała nasza rodzina jest na Tajwanie w mniejszości, gdyż chrześcijanie stanowią zaledwie 5% ludności. Nic więc dziwnego, że nasza córka znalazła sobie chłopaka nie-chrześcijanina. Od pięciu lat jest nim syn wysoko postawionej w hierarchii buddyjskiej mniszki. Tak, matka jej chłopaka ma ogoloną głowę, chodzi w długich buddyjskich szatach, pali kadzidełka i żyje z tego, co ludzie jej dadzą (a dają dużo!). Z jednej strony, gdy wstępowała do klasztoru buddyjskiego, oddała synów do przyklasztornego domu dziecka, a z drugiej – wysłała synów do katolickiej szkoły, siada z nami do wigilijnego stołu i dzieli się opłatkiem, chodzi z nami poświęcić pokarmy w Wielką Sobotę i brała udział w uroczystości Chrztu św. naszej najmłodszej córki. I tak sobie żyjemy: my chrześcijanie – oni buddyści.
Natalia Brede (Chiny)
Gdy wychodziłam za mąż za Chińczyka, wszyscy mnie ostrzegali, że różnice kulturowe bardzo utrudnią nasz związek. Nic z tego, drastycznych różnic kulturowych nie zauważyłam, a te drobne tylko dodają smaczku. O wiele większym wyzwaniem było poznawanie przyjaciół męża, jego współpracowników czy krewnych, z którymi on się dogaduje doskonale, za to oni uważają, że różnice kulturowe są zbyt wielkie, by można się było naprawdę zaprzyjaźnić. Cudownym wyjątkiem jest „paczka” mojego męża z liceum – dziesięć osób, które zaakceptowały mnie od pierwszego wejrzenia i wciągnęły do swego grona. A wśród nich bodaj najserdeczniejszą koleżanką jest Mała Ma. Ma to częste nazwisko chińskich muzułmanów, pochodzące od imienia Mahomet. Ma też jest muzułmanką – ale o tym dowiedziałam się dopiero po wielu spotkaniach, gdy zauważyłam, że nie chce spróbować pieczeni wieprzowej. Zapytałam ze śmiechem, czy religia jej zabrania, a ona, zamiast się zaśmiać, kiwnęła głową. Pewnie powinnam była spalić raka i zakończyć tę żenującą pogawędkę, ale miałam już trochę w czubie, więc zapytałam, dlaczego po niej nie widać, że jest muzułmanką. A ona też już miała w czubie, więc odpowiedziała. Chusty nie nosi, bo po co? Nie chodziła do muzułmańskiej szkoły, tylko do ogólnochińskiej, więc musiała chodzić w takim samym mundurku jak wszyscy. I jakoś żaden kolega czy nauczyciel nie patrzył na nią pożądliwie. A potem wyszła za mąż za zwykłego Chińczyka, niemuzułmanina. Oczywiście rodzice wpoili jej główne zasady islamu. W ramadanie stara się obdarzać ubogich jałmużną, ale pracować musi normalnie – więc jeść też. Poza wieprzowiną. Jakoś tak… u rodziców się nie jadało i jej teraz to mięso niedobrze pachnie i smakuje. Mąż, choć niewierzący, stwierdził, że nie będzie się czepiać, bo w sumie co mu zależy akurat na wieprzowinie, skoro jest jeszcze tyle innego dobrego jedzenia? Za to uwielbia się bawić, a już alkohol kocha. Najbardziej ten mój. Ja bowiem zaprzyjaźniłam się z Małą Ma, gdy cała paczka przyszła do nas po raz pierwszy. Poczęstowałam ich nalewkami, a Mała Ma wzięła dwie butelki na wynos i przepisy na tradycyjny polski alkohol. Odtąd w jej muzułmańskim domu, w którym się wprawdzie nie nosi chust, ale za to nie jada się wieprzowiny, na głównym regale stoją rządkiem słoje z różnymi egzotycznymi owocami, pełne polskich nalewek. Za to kiedy ona przychodzi do nas, na stół wjeżdżają raczej steki i kurczaki niż kotlety schabowe…
Olga Vitoš (Czechy)
Żyję w takiej części Europy, że raczej niewielu jest tu ludzi praktykujących inną religię niż katolicyzm. Ba! Właściwie nawet tych katolików jest niewiele, bo żyją tu prawie sami ateiści. Czechy takie są. Jednak, gdy się bliżej przyjrzymy ludziom, porozmawiamy z nimi, okazuje się, że mieszka tutaj też całkiem spora grupa ewangelików.
Do niedawna o tej religii nie miałam większego pojęcia niż to, co wyniosłam z lekcji historii. No i masz babo placek, bo okazało się, że moja bardzo bliska koleżanka i oczywiście jej rodzina są ewangelikami. Co z tego wynika? No nic! Mój mąż się śmieje, że dawno temu byśmy się na stosie palili, a teraz razem kawkę pijemy, razem chodzimy z dziećmi na spacery, odwiedzamy się i rozmawiamy o wszystkim. Ale w sumie czemu się dziwić? Mamy przecież wspólne poglądy i rozumiemy się świetnie. A religia? Co za różnica, do którego kościoła się chodzi!
Karolina Duszka (Zurych)
Moi znajomi i bliscy z Zurychu to zarówno Polacy jak i reprezentanci innych kultur. Większość z nich to Europejczycy, niewierzący, bądź chrześcijańskiej wiary, ale niepraktykujący. Na wyróżnienie zasługuje jeden z moich bardzo dobrych znajomych z byłej pracy: Niemiec, wyznawca Księgi Wiedzy. Sama nie wiedziałam, czym jest ta księga, dopóki po raz pierwszy nie wdałam się z nim w głębszą rozmowę. Zawsze lubiłam dyskutować z innymi ludźmi o tym, jak postrzegają świat. Mój znajomy widząc moje zainteresowanie, podarował mi jeszcze tego samego dnia kopię fragmentu Księgi Wiedzy i poinformował o dacie kolejnego zgromadzenia jej wyznawców. Gdy spokojnie odmówiłam i wytłumaczyłam, że pytałam o wszystko z czystej ciekawości, nie drążył więcej tematu. Z biegiem czasu okazał się być fantastycznym człowiekiem, pełnym ciepła i dobrej woli. Jego pozytywna energia często udzielała się w pracy, a kiedy coś było nie tak, miał na to gotową odpowiedź: „Dobry Bóg wszystko urządzi”. Choć już razem nie pracujemy, to nadal jesteśmy w kontakcie. Lubię z nim dyskutować na „głębokie tematy”, między innymi dlatego, że otwarcie i szczerze, a jednocześnie z szacunkiem dla innych, przyznaje się do swojej wiary. Chyba najlepiej oddaje to przykład, kiedy pocieszał naszą wspólną koleżankę z pracy słowami: „Wiesz, kiedy potrzebujesz pomocy, to możesz sobie wybrać, do kogo się zwrócić: Budda, Jezus czy Allah. Oni wszyscy tam są.”
Justyna Michniuk (Hamburg/Chociebuż)
Dla niektórych możemy stanowić parę nie do pary: ja deklaruję siebie jako żydówkę, ona jest wierzącą i praktykującą muzułmanką. Połączyła nas praca w jednej firmie, w jednym konkretnym obszarze sprzedaży, w jednym biurze i przy połączonych biurkach. Wydawałoby się, że jesteśmy bardzo różne, ale w rzeczywistości wiele nas łączy. Lubimy rozmawiać o religii, zwyczajach towarzyszących kolejnym etapom życia ludzkiego, o magii, jaka jest obecna w legendach zarówno mojego, jak i jej narodu. Pochodzi z miasta, gdzie przez muzułmanów czczony jest Abraham, ponieważ uznają, że urodził się właśnie w tym miejscu. Nie oni jedni! W tym tureckim mieście żyją ze sobą pokojowo od stuleci wyznawcy różnych religii. Kiedy po raz pierwszy E. zaprosiła mnie na imprezę organizowaną przez tureckie kobiety z jej miasta, nie chciałam iść tam sama. Bałam się, że poczuję się obco, nieswojo. Dlatego zabrałam ze sobą znajomą. Jakże się myliłam! Zarówno jej rodzina, jak i pozostałe zaproszone panie były dla mnie miłe i uprzejme i żadna z nich nie zaszufladkowała mnie jako TEJ INNEJ. Poczułam wtedy po raz pierwszy ogromną siłę kobiet i kobiecej solidarności, która nie zna żadnych religijnych czy światopoglądowych granic. Na kolejne tego typu spotkanie zabrałam moją najlepszą przyjaciółkę na obczyźnie, Polkę, wychowaną w religii katolickiej. Obie spędziłyśmy miło czas, tańcząc, jedząc i bawiąc się z wszędobylskimi dziećmi. Mama E. codziennie gotuje tradycyjne tureckie dania, które E. przynosi dla mnie często do pracy. Dzięki temu mam nie tylko pyszny obiad, ale czuję się w pewien sposób zaszczycona, że jestem dla nich nie żydówką, nie wyznawcą jakiejś innej religii, tylko po prostu człowiekiem. Kimś, kogo lubią za to, jaki jest, a nie za to, do którego Boga się modli. Często na imprezach firmowych siadamy obok siebie i solidarnie zamawiamy dania BEZ ŚWINI, jak to żartobliwie nazywamy. Ufamy sobie i wspieramy się wzajemnie nie tylko na gruncie zawodowym, ale i prywatnym. Dzięki niej uczę się wielu interesujących rzeczy i często odkrywam, że wyznajemy dokładnie te same wartości.
Autorki:
Dorota Wernik
Natalia Brede
Olga Vitoš
Karolina Duszka
Justyna Michniuk
Opracowała:
Justyna Michniuk
[/cmsmasters_text][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row]
Cudowne!!!
Piękny tekst. Cudowne historie.
[…] >>cz. 1 […]