Dziś prezentujemy drugą część naszego cyklu “Przyjaźnie ponad podziałami“. Zapraszamy do przeczytania kolejnych niezwykłych i inspirujących historii naszych Klubowiczek, które udowadniają, że warto być otwartym na drugiego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia, rasy czy religii.
Isia Wieczorek, USA
Wigilia zeszłego roku, dziewięć osób usiadło do świątecznego stołu: Ukraińcy, Tajowie, Amerykanie, Tajwanka, Polka i Meksykanin. Wielu z nich nie znało się wcześniej, większość nigdy nie uczestniczyła w Wigilii. Razem, wychowani w 6 różnych krajach, 4 religiach i 9 językach. Przy stole siedziały pary, małżeństwa i single różnych orientacji. Siedzieli, jedli, pili i rozmawiali, i świetnie się bawili. Z dala od domu, od swoich rodzin i przyjaciół, zjednoczeni przy stole pełnym tradycyjnych polskich dań. Był barszcz z pasztecikami, pierogi, śledzie, ryba po grecku, łosoś i inne, w sumie 12 potraw, jak przystało. Okazało się, że wigilijne smaki przypadły im do gustu. Zapoczątkowały rozmowy o zwyczajach, kulturach, wszyscy dzielili się wspomnieniami i historiami z dzieciństwa, opowiadali jakie święta się obchodzi i przede wszystkim, jak się biesiaduje.
Mimo iż język angielski nie był ich pierwszym językiem, wszyscy mogli się porozumieć. Mogli rozmawiać, żartować, śmiać się i grać w gry i nikomu nie przyszło do głowy martwić się o poprawność językową czy odpowiednią wymowę.
Jeśli istnieje coś takiego jak Świąteczny Duch, to zdecydowanie towarzyszył nam podczas tej Wigilii. Nie ma nic bardziej budującego, niż dzielenie się swoją kulturą w atmosferze pełnej akceptacji i radości. Nie ma nic bardziej świątecznego niż stół pełen imigrantów, którzy wspólnie świętują i starają się żyć poza irracjonalnymi kulturowymi, religijnymi i rasowymi podziałami. I choć życie na co dzień nie jest takie proste, to czasem obdarza nas takimi wyjątkowymi momentami i dla nich zawsze warto próbować.
Justyna Kloc, Wielka Brytania, Poriomaniacy
Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest Kenijką. Kiedy miała do mnie przylecieć na wesele ostrzegałam ją, że w Polsce ciągle panuje spory rasizm, więc dobrze by było, żeby była raczej ostrożna. Na szczęście jej doświadczenie z pobytu w naszym kraju było bardzo pozytywne. Trzeba jednak przyznać, że w moim mieście, gdzie nie ma zbyt wielu obcokrajowców rzeczywiście wzbudzała spore zainteresowanie. Miałam się o tym okazję przekonać, gdy poszłam odprowadzić ją na dworzec PKP. Ludzie się za nami ostentacyjnie odwracali, jednak wyglądało to raczej na czystą ciekawość.
Dosyć zabawna sytuacja miała miejsce u mnie na weselu, kiedy Sally złapała welon i nie miała pojęcia co ma robić. Na szczęście chłopak, któremu wpadła w ręce mucha, pięknie zajął się nową panną młodą. Wytłumaczył jej nasze weselne zwyczaje i bawił się z nią później do białego rana.
Skoro już Sally złapała u mnie welon, nie miała wyboru i dwa lata później musiała zaprosić mnie do siebie na wesele. Odbywało się ono w Kenii, więc dla mnie też była to część przygody. Zostałam również poproszona, aby zostać jedną z jej druhen. Sally powiedziała mi, że dla Kenijek to zaszczyt móc mieć białą druhnę. Tym razem role były odwrócone: to ja nie wiedziałam, co i kiedy się robi, dlaczego, w razie, gdyby przedłużały się negocjacje z rodziną pana młodego, musimy znaleźć tylne wyjście, aby tylko być w kościele na czas czy też co oznaczają piękne i długie pieśni weselne. Na szczęście i mną się odpowiednio zajęto i wkrótce wiedziałam, że przedślubne negocjacje są przedłużeniem zaręczynowych i czasami zdarza się, że rodzina panny młodej jest nieugięta i przed samym ślubem zawyża wcześniej uzgodnioną cenę. Poznałam tekst pieśni oraz kolejność wznoszenia toastów. Dzięki takim wydarzeniom nasza przyjaźń tylko się umacnia, a różnice pomiędzy naszymi kulturami czynią nasze dyskusje ciekawszymi.
Ciekawą przygodę miałam również z kolegą – muzułmaninem z Pakistanu. Zaprosiłam go kiedyś na obiad, zupełnie zapominając, że jako muzułmanin nie je wieprzowiny. Na pierwsze danie zrobiłam rosół, ale na drugie przygotowałam kotlety schabowe. Strasznie mi było głupio, gdy sobie uświadomiłam własną gafę. Na szczęście szybko wybrnęłam z sytuacji zasmażając w jajku mięso z rosołu. Kolega się na szczęście nie obraził. Parę miesięcy po tym zdarzeniu przyleciał natomiast do nas do Polski na Wielkanoc. Z góry go uprzedzałam, że na polskim stole panuje wieprzowina. Trzeba jednak przyznać, że moja mama stanęła wówczas na wysokości zadania, przygotowując wprawdzie mniej tradycyjne, ale równie smaczne potrawy bez wieprzowiny. Kolega był zachwycony polską gościnnością.
Również i on wzbudzał spore zainteresowanie, kiedy w wielkanocny poranek wybrał się z nami na rezurekcję. Szczególnie starsze panie przyglądały mu się, nieco zaskoczone jego obecnością. Ponieważ Karim chciał doświadczyć w Polsce jak najwięcej, gdy zobaczył ludzi idących do komunii, chciał się do nich przyłączyć. Musiałam mu wytłumaczyć, że nie będąc chrześcijaninem, bez spowiedzi, nie może przyjąć tego sakramentu. Nie wiem, czy do końca zrozumiał dlaczego, ale zaakceptował moje tłumaczenie.
Mieszkając w Anglii, mam znajomych z całego świata, wyznających różne religie, pochodzących z różnych kultur i, szczerze mówiąc, uwielbiam nasze długie rozmowy, poznawanie różnych zwyczajów, znaczeń różnych słów itp. Dzięki tej różnorodności mój świat jest bardziej kolorowy, a ja na co dzień mogę się przekonać, że pomimo tych wszystkich różnic, ciągle więcej nas łączy niż dzieli.
Kasia Sosińska, Chiny, @pszepaniijejświat
Irlandia. Dublin. Jedna ulica. Jeden dom. Pięć sypialni. Siedmioro lokatorów. Lokatorów zmieniających się co kilka miesięcy jak zużyte baterie w pilocie do telewizora. A wraz z lokatorami zmieniali się znajomi, przybywali nowi przyjaciele. Był taki czas w naszym życiu, gdzie z humorem nazywaliśmy naszą pełną chatę pięciogwiazdkowym hostelem. Kto tam się nie przewinął? Hiszpanie, Włosi, Francuzi, Brazylijczycy, Polacy, Chińczycy, Japończycy, Irlandczycy, Węgrzy, Słowacy, Norwegowie, Argentyńczycy, Marokańczycy, Anglicy. Kobiety, mężczyźni, studenci, muzycy, lekarze, nauczyciele, sekretarki, tłumacze, sportowcy, przedsiębiorcy, artyści, barmani… Sama się w tym wszystkim po kilku latach pogubiłam. Ale pomimo tak ogromnej różnorodności nacji, zawodów, ras i charakterów, dom nasz zawsze był pełen szacunku, radości, otwartości i przyjaźni. Kiedy ktoś przychodził na “rozmowę kwalifikacyjną“, gdy zwolnił się pokój, zadawaliśmy wiele pytań – co lubisz robić w wolnym czasie, jak często odwiedzasz rodzinę, gdzie pracujesz, czy jesteś singlem, czy umiesz gotować (dla dużej gromady żarłoków oczywiście!), czy lubisz imprezy, jakiej muzyki słuchasz, czy lubisz sport, a jaki itd., itp. – ale jedno pytanie nigdy z naszych ust nie padło. A mianowicie: jakiego jesteś wyznania? Religia nie miała dla nikogo z nas znaczenia. Bardziej obchodziło nas to, czy ktoś zostawia po sobie brudne skarpetki w pokoju gościnnym czy to, że ktoś od tygodnia nie wyszorował spalonego garnka po ziemniakach. A byli wśród nas katolicy, protestanci, ateiści, agnostycy, muzułmanie, buddyści oraz wyznawcy judaizmu czy konfucjanizmu.
Nikomu nie przeszkadzała figurka Buddy na półce z książkami w salonie czy pozłacana menora postawiona we frontowym oknie w grudniu. Boże Narodzenie było dla wszystkich tych, którzy zwyczajnie chcieli spędzić wspólnie czas przy stole zastawionym smakołykami z całego świata. Nikt nie robił awantury o to, że ktoś późno w nocy czy wczesnym rankiem szarżował w kuchni podczas Ramadanu. Ba! Zdarzali się i tacy, którzy nie będąc wyznania muzułmańskiego, solidaryzowali się z przyjaciółmi i razem pościli, chociażby przez te kilka dni, dla otuchy, dla rozbudzenia motywacji w momencie załamania.
Religia nigdy nie stała nam na drodze do zawarcia szczerych przyjaźni na lata. Po części udało się to też dzięki temu, że chyba tak naprawdę nikt z nas nie był zagorzałym pełnoetatowym wiernym. A jeśli był, to nie dał tego po sobie poznać. Czcił swojego Boga w prywatności, we własnym sercu i umyśle. Religia i związane z nią obrzędy stała się dla nas bardziej okazją do pokazania tradycji w jakich się wychowaliśmy, okazją do poznania siebie nawzajem i zrozumienia, że pomimo tak wielu różnic ciągle możemy zbudować silne i trwałe przyjaźnie.
I choć dzisiaj ta moja dublińska Wieża Babel to już bardzo odległa przeszłość, to ja przy każdej nadającej się okazji nie przegapię rozmowy telefonicznej z moją wyjątkową Irlandką – ateistką, wsiądę w samolot by we włoskiej knajpce najeść się lodów z przyjacielem – muzułmaninem czy też wyruszę na degustacyjny podbój Paryża z kumplem – Żydem, największym łasuchem jakiego w życiu poznałam.
Dominika Lewandowska, Szkocja, Kierunek Kuba
Jest nas w grupie kilkanaście dziewczyn i kobiet. Stanowimy cudowną mozaikę różnorodności i różnimy się chyba wszystkim: wiekiem, kolorem skóry, narodowością, wyznaniem. Mamy tu nastolatki i panie w mocno średnim wieku, przedstawicielki kilku krajów: Francji, Włoch, Belgii, Polski, Szkocji i oczywiście sporą ekipę z Indii, bo nasza grupa to zespół tańca indyjskiego. Część tancerek to wyznawczynie hinduizmu, kilka praktykujących muzułmanek, katoliczki, protestantki i agnostyczki. Łączy nas wspólna pasja – taniec! Co fajniejsze, wspólnie nie tylko tańczymy, ale także świętujemy i różne wyznania nie stanowią dla nas żadnej przeszkody. Obchodzimy razem hinduskie święta Diwali i Holi, świętujemy zakończenie Ramadanu a przed Bożym Narodzeniem urządzamy wspólną kolację, na której obok tradycyjnych europejskich dań znajdą się zawsze wegetariańskie przekąski i potrawy halal.
W trakcie trwania Ramadanu zdarza nam się przełożyć godzinę rozpoczęcia imprezy na późniejszą, żeby praktykujące dziewczyny mogły najeść się po zachodzie słońca. Rozmawiamy o zwyczajach, wierzeniach i tradycjach naszych krajów, uczymy się od siebie wzajemnie. I już wcale nie dziwi mnie widok przystrojonego lametą posążka hinduskiego boga Śiwy, który co roku przed Bożym Narodzeniem zajmuje honorowe miejsce pod choinką, w domu naszej nauczycielki, Shwety.
Mariola Cyra, USA, Akcja Emigracja
Nie za bardzo rozumiem dorabianie ideologii do przyjaźni między ludźmi różnych ras czy wyznań. Przyjaźń, tak samo jak miłość, to uczucie, które jest ponad tym wszystkim. Emigrując, mamy pełną świadomość, że otaczać nas będą zewsząd “nieswoi”. Wystawieni jesteśmy wręcz na obcowanie z ludźmi innych kultur, wyznań i religii. Dla mnie to największa wartość emigracji. Obecnie mieszkam w Nowym Jorku, który jest czwartym przystankiem życia poza Polską. Mam dzieci w wieku szkolnym. Nie trzymam ich pod kloszem polskim. Nie wybieram im przyjaciół. Przez nasz dom przewijają się tłumy dzieci różnych wyznań i nacji. Moja córka przyjaźni się z dzieckiem żydowskim i widzę, że dla niej samej ta relacja jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Uczy się nie tylko obcowania z innym wyznaniem czy kulturą, ale przede wszystkim uczy się tolerancji. Ona sama jest obca, inna, egzotyczna dla tubylców, więc ma to dla niej i dla nas podwójne znaczenie. To, jak nasze dzieci reagują na inne kolory skóry czy religie, zależy w dużej mierze od rodziców czy opiekunów. Pytania o inność zawsze w którymś momencie się pojawiają. Pytania, ale nie odrzucenie. Mój młodszy syn, trzylatek, bawiąc się na placu zabaw, nie zwraca uwagi na kolor skóry. Dzieci to dzieci. Bawią się w grupie. Na szczęście w piaskownicy nie ma polityki, wytykania, wykluczania.
Mam bardzo dużo znajomych z całego świata. Z każdego kraju dokładam do tej grupy jakąś cenną dla mnie perełkę. Dzięki nim i przez nich uczę się świata. Fascynuje mnie ta inność. Jednocześnie też staram się mówić o naszym kraju, kulturze, sztuce, jedzeniu, bo o Polsce w świecie ciągle wie się mało, zdecydowanie za mało. A da się to zmienić. Nasz sąsiad z Włoch przez ponad trzy lata się uczył, że Polska to nie tylko jabłka i ziemniaki. Kiedy wyjeżdżałam, zapewniał, że emeryturę spędzi w Polsce, zajadając się ptasim mleczkiem. Tylko wino i salame zabierze ze sobą z Włoch. To, w jakich warunkach żyjemy, otoczeni różnymi wyznaniami na pewno ma wpływ na to, kim jesteśmy, co robimy. Jednak na płaszczyźnie człowieczeństwa wszyscy jesteśmy tacy sami.
Marta Sagatowska, Portugalia, Matka Polka-Holenderka
Ponieważ zarówno mój mąż, jak i ja jesteśmy katolikami, nasi polscy przyjaciele w Holandii, gdzie mieszkaliśmy do niedawna, przeważnie także byli katolikami. Wzięło się to stąd, że poznawaliśmy znajomych głównie podczas zajęć naszych dzieci w polskiej szkole, które organizowała polska parafia w Amsterdamie. Naturalnie nawiązaliśmy przyjaźnie z Polakami niebędącymi katolikami, dotyczy to również naszych znajomych innych narodowości. Wśród Holendrów większość z nich stanowili ateiści. Co ciekawe, nasi najlepsi holenderscy przyjaciele – starsze, przeurocze małżeństwo Nel i Jan, to najbardziej gorliwa para katolików, jakich spotkałam w życiu. Byli to ludzie prawdziwie żyjący wiarą i gorliwie ewangelizujący innych, Nel jako katechetka, a Jan jako diakon. Niestety, już po naszej przeprowadzce do Portugalii, dowiedzieliśmy się, że Jan odszedł. Przyjęliśmy tę wiadomość z wielkim bólem. Podczas naszych odwiedzin w Holandii spotkaliśmy się z Nel, która przyjęła śmierć ukochanego męża z właściwą sobie prostotą i pogodą, wierząc, że spotkają się kiedyś w niebie.
W środowisku zawodowym miałam do czynienia głównie z osobami niewierzącymi, najlepszym jednak moim przyjacielem był Shahab, wspaniały człowiek, wychowany w wierze muzułmanin, który jednak w dorosłym życiu stał się ateistą. Fakt, że byłam katoliczką, był dla niego niezmiernie interesujący i wiele razy pytał mnie o kwestie mojej wiary i zawsze je szanował. Obecnie mamy, niestety, jedynie kontakt na odległość i z nostalgią wspominam nasze niekończące się rozmowy, nie tylko o wierze, przy lunchu w pracowniczej stołówce. Bardzo mi brakuje mojego przyjaciela z Iranu.
Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest protestantką, a duchowość tego wyznania, podobnie jak prawosławna, bardzo do mnie przemawia. Wielkie piękno ekumenizmu odkryłam we wspólnocie Taizé we Francji, do której podróżowałam dwukrotnie jako studentka. Spotykają się tam młodzi i trochę starsi wierzący z całego świata. Piękne jest wspólne odkrywanie przesłania różnych odłamów chrześcijaństwa. Obecnie, kiedy mam dzieci, marzę o wspólnej podróży z nimi właśnie tam, aby i one mogły poczuć ducha wspólnoty chrześcijan z tak wielu różnych kultur. Mam nadzieję, że wkrótce uda się nam tam pojechać!
Inna bliska przyjaciółka nie identyfikuje się z żadną konkretną wiarą, ale “czuje sercem starożytne wierzenia, związane z przyrodą”. Ważny jest dla niej nurt sufich w islamie, tzw. santów* na pograniczu islamu i hinduizmu. Doszła do wniosku, że niezależnie od religii, gdy człowiek dąży do prawdy, dochodzi do podobnych wniosków. Obchodzi ona Boże Narodzenie, Wielkanoc, Diwali, Holi i Navratri. Jeśli przebywa w jakimś środowisku, to po prostu celebruje święta z tubylcami. Twierdzi, że “każda okazja dobra jest do świętowania”. A ja jak najbardziej się z nią zgadzam!
*Sant znaczy święty. Jest to ruch, który powstał kilka wieków temu na pograniczu islamu i hinduizmu w celu zjednoczenia wyznawców obu religii. Do tej tradycji należał Kabir, bardzo znany poeta oraz Nanak, założyciel religii sikhów.
Zebrała i opracowała Justyna Michniuk
Lubię wierzyć, że w większości jesteśmy do siebie podobni. Ludzie pracują, mają pasje albo wychowują dzieci i mimo różnic kulturowych większość czynności niczym się nie różni.