Ekologia i trendy

Siedzę na tarasie w samym podkoszulku i spodenkach, popijając mrożoną herbatę i jedząc sałatkę. Słońce przypieka moje ramiona do tego stopnia, że aby uniknąć poparzeń, postanawiam nałożyć krem z filtrem. 

Mieszkam na słonecznym południu Francji, w momencie pisania tego felietonu mój balkonowy termometr wskazuje około 27 stopni i nie byłoby w tym właściwie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mamy początek listopada. W porównaniu z poprzednimi latami temperatura jest wyższa o około 7-8 stopni, wcześniej w tym samym okresie oscylowała wokół 20 stopni. 

Na południu Francji zakończyliśmy sezon letni, który właściwie rozpoczął się w połowie maja, totalnie przemęczeni kolejnymi falami upałów, podczas których temperatury sięgały 45 stopni. Deszcz nie spadł ani razu, mieliśmy pożary do których gaszenia Francja ściągała strażaków z całej Europy, brakowało wody w kranach, a niektóre jeziora i rzeki praktycznie przestały istnieć. 

Wycieńczeni upałami i suszą pierwsze jesienne deszcze witaliśmy z euforią, a media społecznościowe zapełniały się filmikami z – jakkolwiek surrealistycznie i katastroficznie to brzmi – ludźmi świętującymi spadający deszcz. Przegrzana i popękana ziemia nie była gotowa na taką obfitość i automatycznie wystąpiły lokalne podtopienia. 

Jeszcze niedawno takie obrazy oglądaliśmy we Francji jedynie w telewizji. Co roku docierały do nas informacje o pożarach, suszach i kataklizmach w różnych miejscach na ziemi: w Grecji, Hiszpanii, Ameryce Łacińskiej czy Australii. Jeszcze niedawno mówiliśmy o ociepleniu klimatu i katastrofie ekologicznej jak o czymś, co nadjedzie w dalekiej przyszłości i czemu jako ludzkość zdołamy zapewne zaradzić za wczasu. Niestety kryzys klimatyczny jest już dzisiaj naszą codziennością, czymś co na nasłonecznionym tarasie możemy poczuć na własnej skórze, czymś na wyciągnięcie ręki. 

W moim francuskim mieście świadomość ekologiczna jest na dosyć dużym poziomie.

Wiele działań jest podejmowanych nie tylko indywidualnie przez mieszkańców, ale również na szczeblu rządowym i samorządowym. Przykładem takich akcji może być masowe sadzenie drzew w przestrzeni miejskiej, edukacja w szkołach i przestrzeni publicznej poświęcona wielu aspektom ekologii, ale również akcje dużo bardziej radykalne, jak na przykład zmniejszenie prędkości samochodów w prawie całym mieście do 30 km/h, redukcja liczby parkingów oraz dróg po to, aby ludzie zmęczeni korkami zaczęli wybierać bardziej ekologiczne formy transportu.

Tak jak wielu mieszkańców miasta uważam te zmiany za bardzo trafne. Liczba rowerzystów po ich wprowadzeniu wzrosła dwukrotnie, zmniejszyła się liczba wypadków, a jakość powietrza zaczęła się poprawiać. Tego typu zmiany jak i działania na moim indywidualnym poziomie: zmniejszenie ilości kupowanych przedmiotów czy ubrań, korzystanie z transportu publicznego, świadome zmniejszanie ilości śmieci dawały mi poczucie kontroli nad sytuacją oraz sprawiały, że faktycznie sądziłam myślałam, że kryzys klimatyczny będzie mógł zostać spowolniony.

Ten rok pokazał jak bardzo naiwne było moje myślenie, jak bardzo ludzie przywiązani są do „tu i teraz”, do swojego prywatnego komfortu zaciemniającego globalny obraz.

Z przerażeniem patrzyłam na ludzi rzucających się w sklepach na przenośne klimatyzatory (to nic, że podnoszą globalną temperaturę), na ludzi, dla których końcem świata okazał się obowiązek zrezygnowania z dziesięciominutowego przejazdu prywatnym samochodem przez miasto na rzecz dwudziestominutowego spaceru. Na ludzi oburzonych, że na zabetonowanym podwórzu posadzono kilka drzew. Na wiecznie zdenerwowanych kierowców w swoich ogromnych samochodach, którzy muszą przepuszczać rowerzystów. 

Z jeszcze większym przerażeniem patrzyłam na tych ludzi, którzy wolą żyć w bańce własnej arogancji, odrzucających prawdę o tym, co się dzieje. Mam ochotę do nich krzyknąć: popatrzcie na płonące niebo, popatrzcie na popękaną i spaloną ziemię, na wyschniętą rzekę. Jak w takich okolicznościach możecie jeszcze wypierać prawdę?

To lato, które – o zgrozo – dalej trwa, pokazało mi dobitnie, że zmiany, które zaszły są już  nieodwracalne i abyśmy mogli uratować to, co stworzyliśmy jako cywilizacja, potrzebne są radykalne zmiany. Najwyraźniej jednak jako ludzkość nie jesteśmy w stanie podjąć globalnych akcji, które mogłyby nas uratować. 

Często jednak mam wrażenie, że człowiek jest jak bohater dramatu Goethego, który mówi: “Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. 

Być może jest to utopijna wizja, za którą stoi moja nadzieja, że nie zniszczymy planety i nie zabijemy ludzkości, ale odnoszę wrażenie, że kryzys ekonomiczny, energetyczny, produkcji i zaopatrzenia, a także konsumpcji, który spowodowany jest w Europie wojną w Ukrainie, przyczynił się bardziej niż dotychczasowe akcje do zmniejszenia użytkowania samochodów (tylko we wrześniu w moim mieście liczba osób korzystających z transportu publicznego wzrosła o 30%), do związanego z postępującą inflacją spadku sprzedaży wielu artykułów.

Kolejnym etapem będzie zmniejszenie naszych wydatków na prąd i gaz, które wpłyną na ich produkcję i związane z tym zanieczyszczenia.

W moim mieście w tym roku wprowadzonych zostanie szereg akcji, takich jak ograniczenia w podświetlaniu sklepowych witryn, wyłączanie oświetlenia obwodnic czy redukcja oświetlenia świątecznego (tylko w wybranych godzinach).  

Chociaż nie liczę na cud, mam nadzieję, że to wszystko przyczyni się do refleksji nad naszymi potrzebami, że kiedy będziemy chcieli włączyć prostownicę do włosów, kupić kolejne ubranie czy przetworzone jedzenie przywiezione z niewiadomo skąd, postawimy sobie po prostu pytanie, czy naprawdę tego potrzebujemy. Mam nadzieję, że przyszłe lato po prostu zacznie się w czerwcu i skończy z końcem sierpnia.  

Paula Sauer

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze