Kiedy mnie pytają, gdzie mieszkam, odpowiadam, że w Niemczech, a zaraz potem dodaję: ale rzadko tam bywam. Już od jakiegoś czasu myślę o tym, że Niemcy wcale nie są moim domem. Niemcy to miejsce, w którym jestem zameldowana, w którym wynajmuję mieszkanie, w którym trzymam większość swoich rzeczy, i w którym mam biurko, z którego nigdy nie korzystam. Niemcy to kraj, w którym płacę podatki i w którym mam opiekę medyczną. Co poza tym?
Odkąd przeprowadziliśmy się z południa Niemiec na wschód kraju, Niemcy stały się raczej bazą wypadową niż domem. Dwa lata temu zamieniliśmy 120 m2 z ogródkiem na południu na małe mieszkanie w bloku tuż przy granicy z Polską. Między innymi właśnie dlatego, że wydawanie pieniędzy na coś, co najczęściej stało puste, nie miało sensu.
Pandemia wywróciła nasz świat do góry nogami. Tuż przed nią kupiliśmy campervana i od czterech lat kręcimy się po Europie. Od czterech lat żyjemy w drodze, choć nie jest to życie w podróży na pełen etat. Wpadamy do domu na tydzień, dwa, czasem tylko na kilka dni. Robimy pranie, podlewamy kwiatki, odbieramy zaległe paczki, odwiedzamy lekarzy ludzkich i tych psich. Zmieniamy garderobę na tę lepiej odpowiadającą aktualnej porze roku i już za chwilę ruszamy dalej. Czasem przesiadamy się z vana do osobówki, bo nie jest tak, że zawsze podróżujemy kamperem. Zdarza się, że wyjeżdżamy na miesiąc lub jedynie na tydzień, by pracować i pomieszkać w innym miejscu Europy. Wszyscy razem, czyli my i nasze psy.
Nie byłam w moim mieście jeszcze w żadnej restauracji, a przecież kocham jeść i to wokół jedzenia kręci się moje życie.
We włoskim Cassino za to mam ulubiony sklep z makaronami i gnocchi, w Danii nadrabiam drogi po najsmaczniejsze bułeczki cynamonowe, a w Wiedniu mam swoją najukochańszą wegańską azjatycką knajpę. Kiedy jadę chorwackim wybrzeżem, wiem, że muszę zahaczyć o cukiernię w Szybeniku, a w Czechach muszę wskoczyć do sklepu po czosnkowe czipsy.
Odkąd przestałam pracować w szkole (w 2020 roku), właściwie nie używam języka niemieckiego. Nie mam okazji, bo tak rzadko jestem na miejscu. Zapomniałam go już niemal całkowicie, nad czym niezwykle ubolewam.
Co mogę powiedzieć o moim nowym miejscu do życia, jeśli w centrum miasta nie byłam więcej niż dziesięć razy? „U siebie” nadal poruszam się z gps-em, a Toskanię mogę przejechać bez mapy. Nie mam pojęcia, jakie atrakcje polecić gościom „w moim” mieście, ale bez wahania wymienię warte uwagi psiolubne punkty na Bałkanach.
Kim jestem? Gdzie mieszkam? Gdzie jest moje miejsce?
Czy słowo nomadka, tak bardzo ostatnio modne, to dobre określenie mojej osoby? Czy jestem nadal Polką na obczyźnie czy może Polką w podróży?
Kocham twoje teksty <3
Hej. Oboje pracujecie zdanie, że możecie pracować z drogi. Czy w waszych firmach nie obowiązuje limit czasu w którym możecie przebywać za granicą kraju?