Platzspitz. Po angielsku zwany Needle Park, czyli Park Igieł. Drzew iglastych, chciałoby się dodać, ale to nieprawda. Miejsce, w którym kiedyś mieściła się pierwsza zuryska fabryka akcesoriów szwalniczych – nie, to też nieprawda. Obszar, na którym trzydzieści lat temu znajdowało się największe skupisko narkomanów w Europie – i to jest prawda.
O tym niezwykłym miejscu dowiedziałam się kilka lat temu od znajomej, zupełnie przypadkowo. Opowiadała mi o skłotach w Zurychu i przy okazji wymieniła nazwę Platzspitz. Oczami wyobraźni zobaczyłam zielony park z grupą kloszardów biwakujących pomiędzy drzewami. To, czego później dowiedziałam się o Parku Igieł z filmów, książek i artykułów, które znalazłam w Internecie, po stokroć przerosło moje wizualne przeświadczenia. Tym bardziej, że wydarzenia tak niepasujące do Zurychu – miasta pieniędzy i dobrobytu – rozgrywały się w samym centrum, tuż przy Muzeum Narodowym.
Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku Park Igieł stał się mekką dla ludzi uzależnionych od narkotyków. Przez lata ściągały do niego jednostki zarówno z rozbitych, jak i całkiem przyzwoitych rodzin. Zaniedbywani, dobrze wychowani, kochani, niekochani, bici, molestowani, bezdomni, stający się bezdomnymi, wysoko postawieni. Głównym towarem, którego poszukiwania spędzały uzależnionym sen z powiek, stały się dwie substancje: heroina i kokaina.
Na przestrzeni lat park przeistoczył się w małą enklawę, swoiste miasto w mieście, w którym panowały smród i anarchia i do którego każdy ochotnik miał prawo wjazdu. Warunki sanitarne były katastrofalne: wielu, dla których Platzspitz stał się nowym domem było wygłodzonych i pozbawionych podstawowych środków do życia. Brakowało lekarstw i sterylnych igieł, przybywało pozytywnych wyników na wirusa HIV. Pieniądze na prochy zdobywano prostytucją i kradzieżą.
O miejscu tym wiedział każdy Europejczyk, który „był w temacie”. Zjeżdżali do niego uzależnieni z całego kontynentu, podczas gdy kilka ulic dalej prosperowała luksusowa ulica Bahnhofstrasse i znajdujące się w jej okolicach banki do dziś stanowiące dumę Zurychu.
W 1992 roku władze zdecydowały się na przeprowadzenie likwidacji Platzspitz, w efekcie czego uzależnieni rozprzestrzenili się w innych miejscach Zurychu.
Następcą Parku Igieł stał się nieczynny dworzec kolejowy Letten, mieszczący się nieopodal, nad rzeką Limmat. Na jego terenie aż do 1995 roku gromadzili się dealerzy i konsumenci twardych narkotyków. Z mostu Kornhausbrücke, położonego tuż nad terenem byłego dworca, rozpościerał się nieprawdopodobny widok na setki młodych ludzi formujących się w dzień i noc w kilkuosobowe grupy, przykładających kolejno strzykawki do szyi i rąk. Wielu z nich nie dożyło kolejnych lat.
Fala samobójstw i śmierci z przedawkowania szerzyła się na terenie byłego dworca Letten niczym średniowieczna dżuma. Ci, którzy przeżyli narkotykowe piekło zostali w 1995 roku objęci nowym programem pomocy socjalnej, w którym metadon (zamiennik heroiny), a w końcu nawet czysty „kompot” podawano na receptę.
Po 25 latach od zlikwidowania największego skupiska narkomanów w Europie na terenie Platzspitz i Letten mogłoby się wydawać, że uzależnieni nie tylko zniknęli, ale w dodatku nie pozostawili po sobie żadnych śladów.
Kiedy w sierpniowe popołudnie przechadzam się żwirowymi alejkami wśród kasztanowców, klonów i lip, nie sposób pominąć wzrokiem starszego pana czytającego gazetę na jednej z ławeczek, parę uprawiającą akrojogę czy sunących leniwym krokiem turystów. Po jednej stronie na murku u brzegu rzeki Limmat przesiadują zakochane pary i grupy znajomych, tak samo, jak i po drugiej stronie, u brzegu rzeki Sihl. Na końcu Platzspitz, w miejscu, które z lotu ptaka przypomina kąt ostry trójkąta Sihl wpada do Limmatu i dalej dwie zuryskie rzeki płyną już razem.
Współczesny Park Igieł to w gruncie rzeczy iście sielankowa sceneria. Podobnie ma się oddalona o pięć minut na piechotę plaża przy Oberer Letten – miejscu, które powstało na terenie zlikwidowanego dworca kolejowego. Dziś na próżno szukać tam żelaznych szyn kolejowych, które w latach dziewięćdziesiątych widziały niejedną śmierć z przedawkowania. W pogodne dni ludzie nadal spotykają się tam tłumnie, z tą różnicą, że teraz po to, aby popływać w Limmacie, wypić drinka czy zagrać w siatkówkę plażową.
Jednak pamięć o przeszłości, tak bardzo pomijanej w przewodnikach, nadal jest żywa w wielu zuryskich kręgach. Nawet jeśli ówcześni bywalcy Parku Igieł nie dożyli dzisiejszych czasów, to dożyły je ich dzieci – często ignorowane w pomocy społecznej, jaką oferowały uzależnionym ówczesne władze.
Dzisiejsze Platzspitz i Letten to młode twory współczesnych lat, za którymi kryje się widmo wydarzeń minionych dekad, tak bardzo odstające od światowej wizytówki miasta dobrobytu. Drastyczne, bolesne, pozbawione sensu i chęci do życia. Świadczące o tym, że nawet luksusowy Zurych ma w swojej współczesnej historii paskudną rysę, której nigdy już nie da się zatrzeć.
***
Jeśli podobał Ci się ten tekst,
>> ZOSTAŃ NASZYM PATRONEM NA PATRONITE <<
Więcej o nas: