Felietony

Zapraszamy na drugą część kocich historii spisanych przez nasze klubowiczki. Według popularnego powiedzenia dom bez kota, to głupota. Zgadzacie się?

Kiara i Gabryś

Obecnie mam dwa kociambry – Kiarę i Gabrysia. 

Kiara urodziła się 6 listopada 2015 roku na południu Islandii w Hveragerði – mówi Ewelina. Po księżną jechaliśmy nie dość, że malutkim autem to w dodatku w sztorm i… Sylwestra. Miałam wtedy suczkę Bellę, która wręcz nie cierpiała kotów. Do odważnych świat należy, co nie? 

Cały miesiąc zajęło nam wytłumaczenie jej, że ten mały kociamber nie jest jej śniadaniem. Później poszło z górki i tak się zaprzyjaźniły, że pies wychował mi kota. Kiara nie drapie tylko gryzie. Nie uznaje „kici kici”, tylko trzeba wołać po imieniu, ewentualnej dodając „o jaśniepani”, bo zaskarbić jej względy nie jest łatwo. Uwielbia zabawy z psami, koty niekoniecznie. Za kilka dni pozna swojego adoptowanego brata, aż się boję, co to będzie. 

Gabrysia adoptowaliśmy niecały rok temu, w marcu 2020 roku. Ja utknęłam wtedy w Polsce, a mężowi było smutno samemu. Ogłoszenie kociaka dosyć długo wisiało na platformie adopcyjnej, co jest dziwne w przypadku młodego zwierzaka do adopcji na Islandii. Mąż po niego pojechał, zdążył tylko zarejestrować, że jegomość jest rudy, bo biedak tak się wystraszył dużego chłopa w maseczce, że wiał aż się kurzyło. Dopiero w domu mąż go wypuścił i pojechał do sklepu, żeby kot mógł w pełni zaznajomić się z nowym domem. Po powrocie zadzwonił do mnie. Kot ma złamaną łapę! Przekręconą w stawie o 90 stopni. Nasz wiejski weterynarz męczył się godzinę i nie było rady – kota trzeba wieźć do szpitala w Reykjaviku. Zdjęcia, diagnostyka, przygotowania do operacji.

Przychodzi radiolog i mówi, że to bardzo stare złamanie. Przy okazji wyszedł świerzbowiec. Telefon do poprzedniej właścicielki. Okazało się, że nasz Gabryś urodził się niepełnosprawny, a w zamieszaniu ani mój mąż nie zauważył łapy, ani poprzednia właścicielka nie powiedziała mu o tym. 

Gabryś skończył niedawno rok i na zdrowie nie narzeka, ale co nam stracha narobił, to nasze. Nikt nie chciał takiego kulawego rudzielca, a jest to najsympatyczniejszy kot pod słońcem! Całkowite przeciwieństwo Kiary: lubi się przytulać, nigdy nie ugryzł czy nawet nie zasyczał. Miejmy tylko nadzieję, że przeciwieństwa faktycznie się przyciągają. 

Kimchi i Chilli 

Kimchi, gdy go przygarnęłam miał jedynie około tygodnia – wspomina Ania. Został podrzucony pod bramą znajomego prowadzącego organizację pomagającą bezdomnym kotom. Zdecydowałam, że skoro już zadomowiłam się w Wietnamie i planowałam zostać tam, mogłam pomóc i zająć się kociątkiem. Bardzo brakowało mi zwierząt w domu.

Początki były trudne, Kimchi nie chciał jeść z butelki, lecz z biegiem czasu wyrósł na energicznego i nieco szalonego kociaka. Po latach ani trochę się nie uspokoił, dalej jest mocno postrzelony. Chyba tylko gdy śpi, nie kombinuje, co by zbroić lub gdzie wskoczyć – najlepiej, żeby coś zrzucić i nie móc zejść.

Chilli została znaleziona na poboczu drogi, miała około 3-4 tygodni. Była ogromnie wychudzona i nie poruszała tylnymi łapkami. Kobieta, która ją znalazła nie miała pieniędzy na leczenie. Zdecydowałam się pomóc, doprowadzić ją do porządku i gdy wyzdrowieje znaleźć jej nowy domu.

Mimo fatalnego stanu i niepewności, czy przeżyje, kotka zaczynała czuć się lepiej. Nóżki nadal nie chciały działać. Dzięki uprzejmości znajomych udało mi się przemycić ją do szpitala i zrobić jej rezonans magnetyczny. Stało się jasne, że nigdy nie będzie mogła chodzić. Wtedy podjęłam decyzję, że powinna zostać ze mną. I to było najlepsze, co mogłam zrobić, Chilli wyrosła na najukochańszą kotkę na świecie. Porusza się jak foczka, jednak nie przeszkadza jej to cieszyć się życiem. Potrzebuje wiele uwagi i często leczenia, ale to nic w porównaniu z kocią miłością, którą daje w zamian.

Obecnie, odkąd wyprowadziłam się z Wietnamu oba koty mieszkają z moimi rodzicami. Szczególnie ze względu na Chilli, której zdrowie nie byłoby w najlepszej formie, biorąc pod uwagę mój tryb życia i pracy. Myślę, że jest im lepiej niż ze mną, gdyż dla moich rodziców są jak wnuki. Mam jednak nadzieję, że gdy moje życie się ustabilizuje kotki będą mogły znów zamieszkać ze mną.

Ananas vel Baboush 

Jest listopad 2011 roku, mój pierwszy miesiąc po przeprowadzce do Szwajcarii, urządzam mieszkanie, szukam pracy i tęsknię. Tęsknię za moim kotem Franciszkiem, którego musiałam zostawić z rodzicami w Polsce ze względu na astmę mojego partnera.

Jest szary, zimny dzień, nagle za oknem na tarasie widzę zmarzniętą szylkretową kotkę. Patrzy na mnie wielkimi, błagającymi oczami… Walczę ze sobą, żeby nie wpuścić jej do środka. Waham się kilka minut i decyduję, że najpierw pójdę kupić jakiś koci przysmak i nakarmię ją na zewnątrz. Gdy wracam do domu, kota już nie ma, ale mam przeczucie, że znowu się pojawi.

Mija kilka dni, kot wraca na taras. Tym razem jestem przygotowana, mam przysmak, otwieram balkon a kot, siup i jest w środku. Moje serce skacze z radości, zaadoptuję sobie kota! Już miałam dla niej imię – Ananas, z jej umaszczeniem wygląda trochę jak ten owoc. Oczywiście mój partner studzi moją radość i mówi, że ze względu na jego alergię nie możemy mieć kota. Wspomina też, że kotka ma na pewno właściciela. I rzeczywiście nie pomylił się…

Kotka przychodziła do nas przez jakiś czas (zawsze miałam otwarte okno, żeby mogła wyjść, kiedy miała ochotę), któregoś dnia słyszę gwizdanie, tak jakby ktoś przywoływał swojego psa. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu kotka wybiegła z mieszkania jak wypuszczona z procy i pobiegła tam, skąd dochodziło gwizdanie. I w ten sposób dowiedziałam się, że moja adopcyjna kotka miała właściciela, a na imię Baboush. Dla mnie na zawsze została Ananasem, moją przyszywaną kotką, która przychodziła, żeby się połasić i wygrzać się na sofie. I oczywiście po smakołyki.

W 2015 roku wyprowadziliśmy się ze Szwajcarii, kilka dni po opuszczeniu mieszkania dostałam telefon od sąsiada, czy nie wzięliśmy Ananasa ze sobą, bo kotka zniknęła. Po trzech miesiącach kotka wróciła do właściciela. Czasami się zastanawiam, czy uciekła, żeby nas szukać czy to był po prostu zbieg okoliczności?

Kajtek 

Kiedy Kajtek przybył do naszego domu, był mały jak kuleczka i mieścił się na otwartej dłoni – opowiada Aleksandra. Jego poprzednia właścicielka miała zamiar pozbyć się kotka, topiąc go (i jego rodzeństwo) w kuble wody. Trzy lata wcześniej dołączyła do nas Pusia, siostra Kajtka. Z podobnego powodu.

Lata mijały, koty przyzwyczaiły się do nas, my do nich. Kiedy wracałam z pracy, na dźwięk dzwonka zawsze biegły do drzwi, by mnie powitać. Po moim wyjeździe z kraju, opiekowała się nimi moja mama.

Niedługo po śmierci Pusi, Kajtek zaczął chować się w szafie. Myśleliśmy, że mu smutno i brakuje mu siostry. Jednak ze względu na to, że kot przestał jeść, mama wzięła go do weterynarza. Po badaniach stwierdzono, że sześć zębów jest zepsutych i wymagają usunięcia. I tak się stało. Po zabiegu kot był w marnym stanie, ale stopniowo dochodził do siebie. Wkrótce znów chętnie bawił się i jadł. Wszystko to było z dziesięć miesięcy temu.

Ostatnio kot znów chował się ciemnych miejscach, nie jadł i prawie nie pił. Oczywiście mama zaniosła go do weterynarza, by sprawdzić, co się dzieje. Badania krwi, kroplówki na wzmocnienie, antybiotyki, maść do smarowania dziąseł. Wnętrze jamy ustnej Kajtusia wyglądało jak jedna duża rana. Jak smarować dziąsła kota – on po prostu nie dawał sobie tego robić. Był cały obolały. W jego łzach pojawiła się krew. Dostał więc też krople do oczu – mama starała się zakraplać, co też było trudne. Kolejna wizyta w klinice zwierząt i kolejna. Znów kroplówki, środki przeciwbólowe i antybiotyk. Wszystko to trwało tylko kilka dni. Niestety terapia nie przynosiła poprawy i doszliśmy do smutnego wniosku, że trzeba będzie zakończyć cierpienia kota. Następnego dnia mama miała iść z nim na ostatnią wizytę do kociej kliniki. W nocy, z piatku na sobotę, Kajtuś zmarł. Miałam nadzieję uściskać nasze koty, kiedy przyjadę do Polski, ale już nie uściskam. Pusi już nie ma i Kajtka nie ma.

Eveline i Lana

Od zawsze uwielbiam koty – mówi Gosia. Gdy byłam mała, znosiłam wszystkie kocie nieszczęścia do domu, z czego moi rodzice nie byli zadowoleni. Tylko raz pozwolili mi jednego zatrzymać. Niestety Mruczuś uciekł i skończył swój żywot pod kołami samochodu. Dla mnie to była prawdziwa tragedia.

Potem miałam pieska, którego przygarnęliśmy po śmierci mojego taty, żeby nie było mi smutno. Mimo iż kochałam Kaję całym sercem, wiedziałam, że mimo wszystko jestem kociarą i kiedyś jeszcze będę miała kota.

Po przeprowadzce do Holandii tak długo męczyłam mojego męża o kota, że w końcu się zgodził. Podczas poszukiwań nowego członka naszej rodziny, natrafiliśmy w internecie na ogłoszenie o kotce rasy maine coon, w której od razu się “zakochaliśmy”. I tak oto Eveline zamieszkała razem z nami.

Maine coony są tak cudownymi kotami, że po roku zaczęliśmy rozglądać się za kolejnym, który dołączy do Eveline, żeby dotrzymać jej towarzystwa podczas naszej nieobecności w domu. I tak oto nasz wybór padł na kotkę o imieniu Lana, po którą jechaliśmy przez pół Holandii. W tym roku Eveline kończy piętnaście, a Lana czternaście lat. Są przecudownymi przytulasami i moimi futrzastymi “córeczkami”.

Kazia i cała reszta

Pewnego zimowego dnia, będąc w pracy, odebrałam wiadomośc od syna, który wysłał mi zdjęcie małej, futrzastej, przemoczonej kulki, która wślizgnęła się kuchennymi drzwiami, weszła na stos brudnych ścierek i zasnęła w najlepsze. Mały czarno-biały kotek. Kazio – orzekliśmy zgodnie.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zostałam poddaną Kazia. Niestety po jakimś czasie, nasz Kazio okazał się być dziewczynką. Kazia została więc wysterylizowana i zaczęła panować niepodzielnie w naszym domu. Kanapa jest jej, krzesła w kuchni wszystkie są jej. Jej jest także zgoda na to, czy danego dnia lubi ulubiony pasztecik czy akurat nie.

Po około dwóch latach odkąd zamieszkała u nas, pomyślałam o towarzystwie dla niej i zaadoptowaliśmy Rysia. Rysio do dzisiaj myśli, że Kazia go lubi i chce się z nim bawić, kiedy leniwie pacnie go łapą, żeby dał jej święty spokój. Są totalnym przeciwieństwem. Ona – dystyngowana, leniwa, dostojna. On – zwariowany, wiecznie w ruchu, dający się przytulać.

Oprócz kotów, które z nami mieszkają, dokarmiamy odwiedzające nas kociaki. Każdy z nich ma swoje imię. Kiedyś było ich dużo. Odwiedzali nas – Krysia, Mirek, Kubuś, Fred, Stefan, Bolo i Boguś. Ostatecznie codziennie pojawiają się Boguś – mój ulubieniec, którego woziliśmy nawet do weterynarza, Bolo i Krysia. I pomyśleć, że kiedyś nie lubiłam kotów…

Zrozumieć kota 

Mieliśmy kiedyś piękną białą kotkę, o długiej sierści i puszystym ogonie – wspomina Renata. Kotka dostała imię Anna Róża. Anna Róża nie przepadała za bardzo za głaskaniem, ale miała za to swoje rytuały, np. rano przychodziła do męża na kolana, a wieczorem kładła się do łóżka syna. Oczywiście noce spędzała na dworze, ale miała gdzie się schować, ba, miała nawet swoje własne wejście do budynku gospodarczego.

Syn pytał się, czy nam nie będzie przykro, gdyby zabrał kotkę ze sobą, gdy pójdzie już „na swoje”. Była niesamowita, potrafiła odbić się od podłogi i skoczyć z niej na około dwumetrową półkę z książkami. Często też siadała na drzwiach. Cóż, po prostu lubiła oglądać świat z wysoka.

Niestety nasza kotka straciła życie pod kołami samochodu, została odnaleziona przez pewną kobietę po dwóch miesiącach, przy drodze głównej, gdy zaczął topnieć śnieg. Rozpacz i żal po stracie oraz tęsknota długo nam doskwierały. By uniknąć takich sytuacji, myśleliśmy, by może jednak nie decydować się ponownie na kota.

Jednak dzieci nalegały i po wakacjach trafił nam się nie jeden a dwa koty: Shampoo i Bhalsam. Jest to rodzeństwo. Jak się później okazało, trójkolorowy kot to samica, tak więc Shampoo bywa od czasu do czasu Shampoliną. Bhalsam boi się obcych, a uwielbia domowników. Uwielbia siedzieć na kolanach i słodko mruczeć.

Gdy ktoś znajomy pod naszą nieobecność zajmuje się naszymi kotami, to rzadko kiedy widzi Bhalsama, a on pewnie ich dobrze obserwuje z ukrycia. Bhalsam jest zupełnie czarny, więc kiepsko go widać po zmroku, za to w śniegu jest świetnie widoczny. Zupełnie odwrotnie było z Anną Różą. Shampolina nie lubi siedzieć na kolanach, ale za jedzenie dużo by zrobiła. Często miauczy i wymusza. Podczas naszej nieobecności siedzi pod drzwiami i narzeka, daje się głaskać obcym. Gdy wrócimy do domu, strasznie narzeka i żałośnie miauczy. Można z nią prowadzić dość długie rozmowy.

O swoich kotach opowiadały:

Ewelina Gąciarska

Anna Maślanka 

Anna, USA

Aleksandra

Gosia Meijer

Alicja Asia Panewka

Renata Bang

Zebrała Dominika Lewandowska

Zdjęcie autorstwa Ani Ligęzy O’Connor

***

Jeśli podobał Ci się ten tekst,

>> ZOSTAŃ NASZYM PATRONEM NA PATRONITE <<

Więcej o nas:

MY, POLKI

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze