Felietonyślub po holendersku

Czasem doświadczamy w życiu takich rzeczy, że po latach zastanawiamy się, jak to możliwe, że właśnie nam się one przydarzyły. Dla mnie jedną z takich sytuacji jest historia poznania męża.

Był listopadowy wieczór. Zapłakana i załamana siedziałam przy szpitalnym łóżku niespełna rocznego syna. Patrzyłam na niego i wyrzucałam sobie, że to moja wina, że tam jest. Gdybym nie poszła do pracy… gdyby był ze mną w domu… Ale nie był. Potrzebowałam z kimś porozmawiać. Z kimś, kto nie będzie mnie obdarowywał współczuciem, a po prostu normalnie ze mną pogada. Pobrałam aplikację na telefon – tę do poznawania ludzi. I tak poznałam mojego męża nie-Polaka. Chociaż syn opuścił szpital, rozmowy z nieznajomym nie ustały. W końcu się spotkaliśmy. Przebył skomplikowaną drogę, by przyjechać na spotkanie, a ja poszłam na wagary, by mieć wolne bez szukania dodatkowej opieki dla dziecka i tłumaczenia się komukolwiek. Podczas spotkania przystojny nieznajomy odezwał się do mnie może pięć razy. Cały czas gadałam ja. Byłam pewna, że już się nie spotkamy, a jednak… dziś jest moim mężem, ojcem naszych dzieci i nawet więcej mówi.

Sprawy między nami potoczyły się bardzo szybko. Nasze rodziny miały do naszego związku niekoniecznie pozytywne nastawienie. Ze strony mojej dalszej rodziny wielokrotnie słyszałam, że mam mu być wdzięczna, że w ogóle mnie chce oraz oddana i pokorna, a wręcz usłużna, żeby nie zmienił zdania. Pojawiały się też pojękiwania, że porzucam nasz wspaniały kraj. Babcia, która przykazywała mi być usłużną, równie gorliwie nakłaniała do poszukania sobie jednak Polaka. W naszej obronie niejednokrotnie stanęli moi rodzice. Na pewno i oni musieli się nasłuchać na temat mojej decyzji.

On za to musiał stawić czoła innym argumentom, mającym ten sam cel – zmianę decyzji. Najczęściej słyszał: “porwała jednemu dziecko, uważaj, bo porwie i tobie i nigdy już swoich dzieci nie zobaczysz”. Myślę, że takich ostrych osądów było więcej. Jego znajomi do dziś mają z nami mały problem. Co prawda nie mówią o nim wprost, ale wystarczyło, że na zaproszenie na nasz ślub odpowiedzieli, że wolą wyjechać na wakacje na Kubę. Moi dużo lepsi nie byli. Wielu ubolewało nad moim wyjazdem do obcego kraju, odgrażając się, że nie przyjadą nas odwiedzić, bo za drogo, a równocześnie próbując wchodzić z nami w spółki handlowe.

Wiele osób martwiło się, jak się z mężem dogadam. Chyba myśleli, że komunikujemy się na migi. A ja z moim mężczyzną nie-Polakiem dogaduję się bardzo dobrze. Świadomość różnic kulturowych, zwyczajowych i językowych pomaga nam łagodniej podchodzić do nieporozumień, które szybko staramy się sobie wyjaśnić. Dużo rozmawialiśmy przed ślubem i nadal to robimy. O wszystkim. Od początku musieliśmy drążyć każdy temat, żeby się upewnić, że się zrozumieliśmy. W związku z osobą tej samej narodowości często zakłada się, że ta zrozumie bez słów nasze spojrzenia i gesty. Pozwalamy sobie na gierki słowne. My wychowaliśmy się w dwóch różnych językach, a do komunikacji korzystaliśmy z trzeciego. Wielokrotnie czepialiśmy się pojedynczych słówek, by mieć pewność, co rozmówca miał na myśli. Cieszę się, że mój mąż nie jest Polakiem i byłam zmuszona spojrzeć na niego, jakby był pierwszym mężczyzną, którego spotkałam w życiu. Nie mogłam sobie pozwolić, by zinterpretować jego zachowania, bazując na moich wcześniejszych doświadczeniach z innych związków, on również. To nam pomogło budować nasz związek.

Wcześniejsi przeciwnicy przekonali się do nas, a tych, którzy nadal na nas krzywo patrzą, wyrzuciliśmy z naszego życia. Ci, od których od początku otrzymywaliśmy wsparcie, nie ustają we wspieraniu nas. Tę pozytywną energię i wiarę, że wszystko jest możliwe i da się budować relację mimo różnic kulturowych i dzielącej odległości, że się da, próbujemy przekazywać dalej. Trudno mi określić, co przesądziło o tym, że jesteśmy szczęśliwi. Może to, że ja gadam, a on milczy? Żartuję. Myślimy, że zostaliśmy dla siebie stworzeni. Mieliśmy czas, by się rozmyślić bądź wybrać kogoś innego i chociaż nasza walka wciąż trwa, wiemy, że chcemy dzielić życie, uczyć się siebie i poznawać kultury, w których wzrastaliśmy, a także pragniemy wspólnie odkrywać świat.

Sylwia Rioux / Eduhibou

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
6 lat temu

Miło się czyta takie historie, choć i trochę dziekciu się w niej znalazło.

Agata
6 lat temu

Pięknie