Rozmowa z Anetą Sidor, Polką mieszkającą w Lyonie we Francji, założycielką pierwszego sklepu no-waste „A la Source” (dosł. U źródła).
Dzień dobry. Poznałyśmy się w pewien weekend, w centrum Lyonu, podczas akcji zbierania śmieci nad brzegami Rodanu. Czy była to Twoja pierwsza tego typu akcja?
Nie pierwsza. Kiedy byłam mała, każdego roku nasza szkoła brała udział w zbieraniu śmieci na osiedlu. To było 20 lat temu w Warszawie. We Francji znam mniej takich akcji. W szkołach, nawet międzynarodowych, takich nie było. Dopiero gdy zaczęłam obracać się w środowisku i stowarzyszeniach ekologicznych, dowiedziałam się o tego typu akcjach i z radością brałam w nich udział.
Otworzyłaś w Lyonie „Zero Dechets”, sklep typu zero waste. Polega on na tym, że produkty dostępne są bez opakowań; nasypujemy lub nakładamy je do przyniesionych przez nas słoików, pudełek czy woreczków wielorazowego użytku. Skąd decyzja o otworzeniu akurat takiego rodzaju biznesu?
Decyzja o otwarciu sklepu zero waste była rezultatem ponad roku przemyśleń na temat własnego trybu życia i jego wpływu na środowisko. Moje podejście zmieniło się po kilku nieprzyjemnych wydarzeniach. W 2014 roku, w trakcie przeprowadzki za pracą, zostałam oszukana przez firmę, której powierzyłam swój cały dorobek i okazało się, że moich rzeczy nigdy nie odzyskam. Do tego, po paru miesiącach straciłam pracę, za którą wyjechałam. Do tych wszystkich strat dorzuciły się też inne ciosy na tle osobistym i tak zostałam bez niczego, bez pieniędzy i braku chęci kontynuowania pracy w swojej dziedzinie (HR w przemyśle). Od zawsze wiedziałam, że otworzę kiedyś swoją własną działalność, ale nie wiedziałam, że najlepszym momentem i okazją do tego będzie właśnie zaczęcie wszystkiego od zera. Po powrocie do Lyonu zaczęłam obracać się w środowisku i stowarzyszeniach ekologicznych. W tamtym momencie chciałam otworzyć sklep z ekologiczna żywnością, kupowaną lokalnie i sprzedawaną bez opakowań. Dopiero po wizytach w ośrodkach i firmach zajmujących się zbieraniem, sortowaniem, cyklinowaniem i przetwarzaniem śmieci, postanowiłam otworzyć firmę przestrzegającą reguł zero waste także od środka. Dziś jest to jedyna taka firma we Francji.
Skąd wzięłaś pomysły i inspiracje jak to zorganizować?
Dużo pomysłów zero waste przyszło stopniowo. Na początku czytałam wiele książek, badań naukowych, stron internetowych, sporo też dowiadywałam się od ekspertów na konferencjach, także rozmawiając z ludźmi – profesjonalistami i potencjalnymi klientami sklepu. Ale najwięcej pomysłów wpadło mi do głowy po doświadczeniach w sklepach z żywnością ekologiczną. Miałam okazję wyciągnąć wnioski czego i jak nie powinno się robić, co można ulepszyć, co można zmienić w sposobie zarządzania takim sklepem właśnie od strony… śmietnika. Z kolei po otwarciu sklepu to najbardziej klienci i dostawcy mnie inspirują.
Czy lokalni klienci zaakceptowali ideę kupowania bez opakowań bez problemu?
90% klientów, którzy przychodzą robić zakupy jest świadoma funkcjonowania i idei sklepu. Większość już zmieniła swoje przyzwyczajenia i wdrożyła pewną organizację w domu. W sklepie nie proponujemy darmowych papierowych woreczków i saszetek, więc klienci muszą przynieść własne opakowania, bądź kupić nowe na miejscu. Ale istnieje tez trzecia opcja: można skorzystać z opakowań, którymi inni klienci się dzielą i zostawiają tak, aby można było je wykorzystać za darmo, zamiast wyrzucić do śmieci lub na recykling. Istnieje oczywiście grupa przypadkowych klientów, którzy przychodzą bez niczego i są trochę zagubieni. To odpowiednia okazja, by zacząć dialog na temat ekologii i systemu funkcjonowania naszego sklepu bez śmietnika. Niektórzy nawet zmienili swoje przyzwyczajenia i przestawili się na zero waste dzięki mojemu sklepowi. Najczęściej ze względu na ekstra produkty, które bardzo im smakują (tak sami nam mówią).
Czyli można powiedzieć, że Twoja rola sprowadza się do uświadamiania klientów?
Tak, jest to jedna z najważniejszych funkcji tej firmy. Najważniejsze w tej działalności są trzy sprawy: ułatwianie zakupu na zasadach zero waste dla tych, którzy szukają takich miejsc, udowodnienie, że można połączyć klasyczny biznes (i wiążące się z tym różne utrudnienia bądź przeszkody) wraz z ideą ekologiczną i bardzo ambitnym celem zero waste (zero śmieci, zero recyklingu) oraz wywierać pozytywny wpływ na społeczeństwo: klientów, dostawców, dzielnicę, miasto, ale i całą branżę skupioną wokół śmieci.
Czy miałaś duże problemy z biurokracją francuską czy wręcz przeciwnie?
Z biurokracją można sobie poradzić, jeśli sporo czasu poświęcimy na czytaniu, dowiadywaniu się. Czasami też i to nie wystarcza, i bywa, że wewnątrz tej samej organizacji dwie różne osoby odpowiedzą na nasze pytania przecząco. Wtedy to można tylko włosy sobie powyrywać. Z niektórymi administracjami poszło gładko, szybko, profesjonalnie, ale z większością wiele rzeczy się wlekło. Głównie ze względu na brak kompetencji interlokutora, częstej nieobecności i niedyspozycyjności kogokolwiek, kto mógłby odpowiedzieć. Dodatkowo, nie istnieje coś takiego jak jedno okienko, w którym wszystko można załatwić. Mnie osobiście najbardziej wyprowadzały z równowagi ograniczone godziny dyspozycyjności i urlopy w lipcu i sierpniu, na wszelkie święta. Nie przesadzając, przez cztery miesiące w roku jest zastój.
Czy miałaś wsparcie bliskich podczas realizacji całego przedsięwzięcia?
Tak, najbardziej, kiedy wszystko poszło do przodu i znalazłam lokal i zainteresowanie jednego banku. Zanim to nastąpiło, rodzina martwiła się i bała, że wszystkie wysiłki pójdą na nic. Ale na szczęście nie wszyscy to okazywali i bardzo mocno wspierali. Z czasem też osoby poznane na początku i w trakcie tej całej przygody stały się bliskie i bardzo pomogły. Dziś niektórzy klienci też stają się bliscy i są bardzo zaangażowani i nie wahają się wspierać w rożny sposób, szczególnie gdy na rogu czyha konkurencja.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu takiego biznesu?
Najtrudniejsza jest komunikacja. Z jednej strony, zarówno małe jak i duże firmy wpływają na społeczeństwo nadużywając pewnych słów tylko i wyłącznie po to, by przyciągnąć greenwashingiem klientów (a wcale nie zależy im na prowadzeniu ekologicznych firm), a z drugiej strony czasami trudno jest uświadomić klientom całą prawdę na temat wpływu ekologicznego ich trybu życia i wyboru miejsc, w których robią zakupy. Dziś już nie wystarcza to, że tylko klienci starają się zmniejszyć ilość śmieci w domach i w trakcie zakupów. Tylko nieliczni mają świadomość, że także zmiana sposobu prowadzenia firm jest niezbędna, zarówno takich jak A la Source, czyli punktów sprzedaży, sklepów pośredniczących, ale także dostawców i firm produkujących. Komunikacja na temat wpływu całej linii produkcyjnej i dostawczej, czyli tej niewidocznej strony każdej firmy, którą wspieramy zakupem, jest bardzo subtelnym ćwiczeniem. Ale warto to robić.
Co było dla Ciebie największym wyzwaniem?
Największym wyzwaniem było uzbieranie całej kwoty niezbędnej do otworzenia sklepu. Gdy zaczęłam rozpisywać pierwszy biznesplan nie zdawałam sobie sprawy, że łatwiej będzie mi przekonać banki i finansowe organizacje, podchodząc do projektu ambitniej niż na początku. Po roku prób przekonywania do projektu na sumę 110 000 euro, nie udało mi się uzyskać odpowiedniego wsparcia finansowego. Kiedy oszacowany koszt projektu wspiął się do sumy 250 000 euro ze względu na inną lokalizację sklepu, wszystko poszło łatwiej i szybciej. Okazało się, co potwierdzili mi niektórzy przedsiębiorcy, że za niskie sumy są czasami podejrzane.
Dla mnie to były przerażające kwoty (ponad milion złotych!), szczególnie, że projekt startował od zera. Byłam bez pracy, mój zasiłek powoli się kończył, a moja rodzina nie miała możliwości wsparcia wielkimi finansami. W półtora roku udało mi się sfinansować projekt dzięki oszczędnościom z zasiłku, dzięki rodzinie i przyjaciołom, dwom kampaniom finansowym (crowdfunding w internecie, możliwy dzięki 397 osobom), funduszom europejskim, etycznemu bankowi (Credit Cooperatif) i trzem etycznym klubom inwestycyjnym (Cigales).
Czy były momenty, kiedy żałowałaś tego kroku?
Zdarzyło się. W trakcie projektu, kiedy trudno było znaleźć fundusze bądź lokal, parę razy miałam ochotę wszystko rzucić i szukać pracy. Ale za każdym razem przypominałam sobie, dlaczego zdecydowałam się na założenie firmy i szybko mijały chęci zakończenia przygody. Po otwarciu sklepu było ciężko. Dziś pracuję 60 godzin tygodniowo (na początku aż 120), i nadal nie wypłacam sobie pensji, ale wiem, że to tylko przejściowa faza i nie robię tego dla pieniędzy.
Jak znalazłaś producentów, czy łatwo było ich przekonać do Twojej wizji „bezśmieciowego” sklepu?
Dziś jest coraz łatwiej, bo producentów, którzy interesują się ekologią jest coraz więcej. Dwa lata temu nie było tak łatwo, ale też dlatego, że firma nie istniała. Paradoks polega na tym, że mało kto traktuje nasze prośby i pytania do współpracy na poważnie, jeśli nasza firma jest tylko na etapie projektu, a co dopiero rozmowa o śmieciach i opakowaniach. Na szczęście ta sytuacja szybko się zmieniła po otwarciu sklepu. Niektórzy producenci są bardzo dumni ze współpracy z A la Source, niektórzy czerpią też z tego jakąś korzyść, także myślę, że na przyszłość ten tryb funkcjonowania się rozpowszechni.
Czy ruch zero waste jest dobrze rozwinięty w Lyonie?
Z każdym rokiem powiększa się wspólnota zero waste, zarówno wokół stowarzyszeń ekologicznych jak i sklepów sprzedających ekologiczną żywność i produkty bez opakowań. Na naszych oczach widzimy też różne przemiany klientów „konwencjonalnych” na „ekologicznych”, między innymi dzięki odkryciu naszego sklepu w ich dzielnicy. Są też klienci, którzy przeprowadzili się do naszej dzielnicy, gdy dowiedzieli się o definitywnym adresie sklepu. Byłam pod wrażeniem wpływu, jaki ten projekt ma na życie niektórych osób.
Poza tym miasto ma w planach wdrożenie różnych ekologicznych akcji skłaniających do redukcji śmieci. A la Source brało udział w różnych komisjach i grupach konsultacyjnych właśnie na ten temat.
Czy francuskie warunki sprzyjają młodym przedsiębiorcom „zero waste”?
I tak i nie. Klientów nie zabraknie, większy problem może być z ilością dostępnego towaru. Zero waste jest jak ekologiczna żywność. Jest więcej zapotrzebowania niż producentów. Mam nadzieję że z czasem będzie więcej chętnych do produkowania niż sprzedawania. Na razie prawo nie ingeruje za bardzo w tę dziedzinę, ale w każdym momencie może to się zmienić i stanowić sporą przeszkodę na przyszłość, zarówno dla tych, którzy chcą otwierać, jak i już prowadzących biznes zero waste.
Czy kobietom jest trudniej założyć własny biznes we Francji?
Wydaje mi się, że tak. Na 13 banków, w których aplikowałam o kredyt, ponad połowa krzywiła się, ponieważ nie jestem już po ślubie (bądź długim, stałym związku), nie mam dzieci (bo zapewne będę chciała założyć rodzinę i to nie wydaje się być kompatybilne) i zapewne nie poradzę sobie z dostawą, ciężkimi workami i skrzyniami.
Czy myślisz o powieleniu konceptu w innych miastach / krajach, w Polsce?
Ostatnio sporo o tym myślę, ale na razie koncentruję się na otwarciu drugiego, większego sklepu w Lyonie. Ten pomysł jednak przyjąłby się w każdym miejscu na świecie, ponieważ cała filozofia polega na ekologicznym funkcjonowaniu od zaplecza. Zero waste jest możliwe nie tylko na produktach spożywczych.
Czy fakt, że jesteś Polką jakoś Ci pomógł w prowadzeniu tego biznesu, a może odwrotnie, przeszkodził?
Mieszkając już ponad 20 lat we Francji, wydaje mi się, że w niektórych momentach przeszkadza. Nie wiadomo na kogo się trafi w administracji, a czasami nawet jedna osoba może zaszkodzić projektowi. Regularnie mi się zdarzało, że bezpodstawnie i nielegalnie usuwano mi zasiłek (trzy razy na przestrzeni półtora roku). Dopiero interwencja prezydenta miasta pomogła odblokować konflikt z administracją, która uważała, że nic mi się nie należy, ponieważ nie mam francuskiego obywatelstwa.
A jak z Polakami mieszkającymi na miejscu? Czy możesz liczyć na Polonię w Lyonie?
Jest pewne grono Polaków, w tym także znajomych Polaków ze studiów w Lyonie, którzy wspierają firmę i cieszą się, że Polka prowadzi taki fajny ekologiczny sklep i że można znaleźć w nim nawet produkty do gotowania według polskich przepisów. Ale poza tym, pomimo paru prób komunikacji i reklamy w grupach społecznościowych Polonii w Lyonie, nie było większej reakcji i chęci zapoznania się z projektem.
Jaka jest Twoja definicja sukcesu?
Jest to pewnego rodzaju spełnienie się. Jako człowiek, jako istota myśląca, należąca do społeczeństwa, ale również tworząca. W miarę, gdy czujemy się spełnieni na tych wszystkich płaszczyznach, wszystko wydaje się oczywiste. Nie toczymy żadnej wewnętrznej walki. Codziennie dążę do tego, bardziej na zasadzie nigdy niekończącej się podróży niż celu do osiągniecia. Sukces jest dla mnie osobistą satysfakcją. Jest mi dobrze teraz, samej ze sobą, z innymi, że światem. Jest to dla mnie stan permanentny, o którym nabieramy świadomości krok po kroku.
Patrząc na ludzi sukcesu, mam wrażenie, że odczuwają właśnie to spełnienie, są jak ryba w wodzie, spójni ze swoimi wartościami i tym kim są. Po osiągnieciu tego stanu mają większe powodzenie zarówno w pracy jak i na tle osobistym.
Wymarzyłaś sobie coś wyjątkowego, niebanalnego i udało Ci się. Czy możesz udzielić jakiejś rady, jak osiągnąć sukces?
Kiedy studiowałam zarządzanie zasobami ludzkimi, pisałam w pracy magisterskiej o trzech warunkach, by osiągnąć sukces: dużo pracy i wysiłku, odpowiednie znajomości, znalezienie się w dobrym miejscu i dobrym czasie.
I patrząc na to z perspektywy paru lat i tego doświadczenia, nic bym nie dodała i nic nie ujęła.
Myślę, że nie można osiągnąć sukcesu, kontrolując wszystko samemu. Potrzebne jest nam przede wszystkim zaufanie: do samych siebie, do innych i do świata. W momencie, kiedy poznamy naprawdę samych siebie, wszystko staje przed nami otworem, ponieważ zawsze będziemy działać spójnie z naszymi wartościami i przyciągniemy do siebie sytuacje i ludzi z wartościami, dla których jesteśmy echem.
I tak na koniec dodam: „lepiej później niż wcale”.
Świetnie podsumowane. Bardzo dziękujemy Ci za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów oraz spełnienia biznesowych (i nie tylko) marzeń.
Rozmawiały Agata Bromberek i Agnieszka Rivollet.