FelietonyŚwięta i tradycje

“Ależ Olu, to jakaś niedorzeczność. Tym ludziom trzeba powiedzieć, że na świecie brakuje wody i takie festiwale oblewania się to straszne marnotrawstwo” – usłyszałam któregoś kwietniowego dnia przez telefon, kiedy moja prawie dziewięćdziesięcioletnia babcia zobaczyła filmik z Thingyan, birmańskiego Nowego Roku, którym podzieliłam się z rodzinką. 

Thingyan, co w sanskrycie znaczy przejście, to najważniejsze w Mjanmie święto. Podobnie jak w innych krajach Azji Południowo-Wschodniej to święto poprzedza nadejście monsunu – czyli ulewnych deszczy – na wyschniętą ziemię. Nowy monsun to Nowy Rok, bo, w przeciwieństwie do turystów, w większości żyjący z uprawy ziemi Birmańczycy wyczekują ulewnych deszczy pozwalających ich spieczonym poletkom się zazielenić, nasionom wzejść, a zwierzętom hodowlanym wreszcie najeść się do syta. 

Moment zakończenia czterdziestostopniowych upałów i nadzieja na ochłodę jest świętowany ogólnokrajowym polewaniem się lodowatą wodą.

Z tej okazji organizowane są koncerty, sklepy i fabryki zamykają się na aż dziesięć dni, miasta wyludniają się, robotnicy i studenci wyruszają na prowincję, a hotelarze zacierają ręce na myśl o tych wszystkich obcokrajowcach, którzy ani nie wyjechali ani nie zdążyli zrobić zapasów albo po prostu, nie będą chcieli siedzieć w domu przez tydzień upałów i zdecydują się na jakże popularne staycation

Przybysze, dla których woda nie jest żywiołem i którzy starają się przejść przez miasto suchą nogą mogą mieć pewne obiekcje co do wychodzenia z domu, bo choć z zasady Thingyan nie powinien różnić się zbytnio od naszego prasłowiańskiego śmigusa-dyngusa, to jednak w skali intensywności Lany Poniedziałek jest czymś w rodzaju mżawki, a Thingyan sztormem, który z pewnością dostałby 10 punktów w skali Beauforta. Wystarczy wyobrazić sobie sceny koncertowe z armatkami wodnymi, cysterny bezpośrednio oblewające tłum ze strażackich sikawek, młodych ludzi skąpanych w słońcu i lodowatej wodzie. Do tego łomoczące elektro-disco nadawane dzień i noc z kilkumetrowych głośników, które jakimś cudem wyrastają jak grzyby (tyle że przed deszczem) na każdym skrzyżowaniu. 

Impreza trwa od rana do nocy, ulice płyną, ludzie tańczą, nikt nie pracuje.

Podobnie jak w polski Lany Poniedziałek największy ubaw mają dzieci tworzące drużyny uzbrojone z początku w pistolety na wodę, a z czasem po prostu w wiadra. Na każdym kroku można też skosztować tradycyjnych słodyczy czyli mont lone yay (kulki lepkiego ryżu gotowanego na mleku kokosowym z cukrem, obtoczone w płatkach kukurydzianych) jak i bardziej powszechnych dań, którymi można się posilić, by znowu mieć energię na zabawę. Przelewane też są hektolitry alkoholu, przez co po drogach szusują nigdy-nie-do-końca-trzeźwi kierowcy. 

Festiwal wody jest świętem regionalnym i występuje pod innymi nazwami również w Tajlandii, Kambodży czy Laosie. We wszystkich tych krajach odbywa się w połowie kwietnia, kiedy słońce wchodzi w konstelację barana. 

W Tajlandii to święto nosi nazwę Songkran, a Sawadee Phi Mai to typowe pozdrowienie, po usłyszeniu którego pewnie nie zostanie na was sucha nitka.

Ania Kapyś, klubowiczka mieszkająca w Tajlandii, wyjaśnia, że “chociaż wiąże się on z wieloma tradycjami takimi jak polewanie statuetek Buddy wodą, obmywanie rąk starszym członkom rodziny czy budowanie pagód z piasku, Songkran kojarzy się dziś przede wszystkim z największą bitwą wodną na świecie! Śmigus-dyngus w skali makro. Innymi słowy czyste szaleństwo, podczas którego na trzy kwietniowe dni ulice miast, miasteczek i wsi zamieniają się w pola wodnej bitwy. Dress code na te dni to koszula w kwiaty albo thai dye – koszulki farbowane na tysiące kolorów”. 

Thingyan i jego odmiany w Tajlandii, Laosie czy Kambodży to obchodzenie Nowego Roku w bardzo szczególny sposób. To też święto nader szczęśliwe i rodzinne. To czas gdy starzy i młodzi znajdują chwilę wytchnienia od palącego słońca, ciężkiej pracy, sprawunków, by razem cieszyć się na nadchodzącą porę deszczową. Paradoksalnie, gdy cały kraj stoi, głodni wrażeń podróżnicy znajdą odrobinę szaleństwa, byleby tylko dać się porwać tłumowi i popłynąć na fali. 

Ola Sawicka Green

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze