FelietonyKulturaŚwięta i tradycjeślub

Korea Południowa znana jest na całym świecie ze swojego szybkiego rozwoju i pracy do późnych godzin nocnych. Słowa ppalli ppalli, czyli „szybko szybko” zapisały się w mentalności Koreańczyków tak mocno, że stały się jednym z omawianych aspektów kulturowych. Chciałabym na podstawie własnych doświadczeń opisać, jak szybki styl życia wpłynął na koreańskie śluby. 

Ślub.

Polakom kojarzy się z dwoma dniami zakrapianej imprezy, pełnymi brzuchami i wywijaniem na parkiecie. Byłam w ogromnym szoku, gdy po raz pierwszy brałam udział w koreańskim ślubie –  i to  moim własnym! Ślub wzięłam sześć lat temu i ponieważ pracowałam jako stewardessa, z organizacją wszystkiego na miejscu pomagała mi teściowa. W Korei istnieją dwa rodzaje ceremonii – w stylu zachodnim oraz tradycyjny. Ten felieton opisuje pierwszy z nich. 

Pierwszą, najważniejszą decyzją jest wybranie sali ślubnej.

Dokładniej –  całego kompleksu, w którym odbywają się owe imprezy. Taki budynek ma najczęściej kilka pięter – dwa, trzy z nich przeznaczone są na ceremonie ślubne, kolejne zajmują bufety lub restauracje. Takim sposobem w jednym budynku w tym samym czasie odbywa się kilka ceremonii ślubnych. A ponieważ nie trwają one długo, całość zajmuje maksymalnie dwie godziny, w ciągu jednego dnia przez takie miejsce przewija się kilkaset osób. Po wyborze miejsca pozostaje decyzja o pakiecie ślubnym. Często taki pakiet zawiera fotografia, sesję przed i w czasie ślubu, wypożyczenie sukni ślubnej i wizytę u makijażystki. Wygodne, prawda?

Następnie należy znaleźć idealną suknię.

W Korei raczej nie kupuje się sukni, co uważam za bardzo praktyczne. Jedziemy do salonu i przymierzamy kilka różnych fasonów. Cały czas towarzyszy nam asystentka, która zapewnia, że w każdej wyglądamy przepięknie. Gdy jakaś suknia nam się spodoba, umawiamy się na kolejną wizytę, podczas której będziemy miały wybór kilku sukni, już w konkretnym, preferowanym przez nas stylu.

Wiele par decyduje się na sesję przedślubną, aby ich zdjęcia mogły być wyświetlone przed ślubem. My mieszkaliśmy wtedy w Polsce, więc nie mieliśmy możliwości, by przyjechać tylko na sesję zdjęciową –  więc ją odpuściliśmy. Zamiast tego goście oczekując na nasz ślub, oglądali nasze zdjęcia z dzieciństwa.

W końcu następuje wielki dzień – ślub!

Wspomnę tylko, że najczęściej taka ceremonia nie ma żadnego znaczenia, ani religijnego, ani prawnego. Prawnie małżeństwo zawiera się w urzędzie – w dogodnym dla siebie terminie, przed lub po ceremonii. Nasz ślub miał zacząć się o jedenastej przed południem. Na nogach byliśmy już o szóstej rano, aby na siódmą być w łączonym salonie makijażu i fryzur, gdzie czekała na mnie również suknia.

Około dziewiątej trzydzieści w całej charakteryzacji i białej zbroi zmierzałam do budynku ślubnego. Tam miałam do dyspozycji pokój panny młodej, w którym witałam gości. Każdy kto chciał, mógł przyjść i zrobić sobie ze mną zdjęcie. Jak się okazało – naprawdę każdy. Oglądając nasze zdjęcia ślubne, na jednym z nich dostrzegliśmy kobietę, która nie była naszym gościem. W Korei na śluby zaprasza się każdego – rodzinę bliższą i dalszą, znajomych ze szkół, współpracowników. Zazwyczaj przychodzi około połowa zaproszonych – reszta zobowiązana jest wysłać pieniądze dla nowożeńców.

Tym sposobem doszliśmy do tematu pieniędzy.

Gdy ja siedziałam na kanapie, pozując do zdjęć z gośćmi, mój mąż i nasi rodzice witali przybyłych. Każdy z nich przyszedł z białą, podpisaną kopertą i zostawił ją w wyznaczonym do tego miejscu. Przy stole siedziało kilku członków rodziny, którzy przyjmowali pieniądze, starannie zapisując kto, ile przyniósł. To był dla mnie największy szok kulturowy. W zamian za kopertę goście dostawali kupon do restauracji znajdującej się na innym piętrze.

Z bufetu można skorzystać przed ślubem, w trakcie lub po. Nawet jeśli pójdziecie zjeść przed – nic was nie ominie, w restauracji są telewizory, które transmitują całą ceremonię.  To kolejna oszczędność czasu. Można dać kopertę, iść zjeść i w międzyczasie obejrzeć ślub. Całość zajmie godzinę. Można jednak tradycyjnie obejrzeć ceremonię, zostać na zdjęcia z parą młodą i dopiero wtedy iść do restauracji. 

Sama ceremonia rozpoczyna się od rozpalenia świec

przez mamy państwa młodych, później przez salę przechodzi młoda para, składa przysięgę małżeńską, często rodzina lub przyjaciele przygotowują przemowy. U nas przemawiał profesor ze studiów, mentor mojego męża. Często po przysiędze ktoś z rodziny szykuje krótki występ, najczęściej śpiewa romantyczną piosenkę. Następnie para młoda składa pokłony swoim rodzicom i uroczyście, jako nowożeńcy wychodzi z sali.

Gdy skończyła się główna ceremonia,

mieliśmy chwilę na przebranie w tradycyjne koreańskie stroje – hanbok (te akurat mieliśmy własne). Tak ubrani chodziliśmy od stolika do stolika, dziękując gościom za przybycie. Zapomniałam wspomnieć o bardzo ważnej osobie – asystentce, która trzymała nad wszystkim pieczę. Chodziła za mną krok w krok, sprawdzając, o której godzinie w jakim miejscu mamy się znajdować i czy przez ten cały czas moja suknia dobrze się układa. Dzięki niej na każdym zdjęciu wyglądam idealnie, ale trochę mnie stresowało, gdy ze złowrogą miną mówiła: „Musimy iść się przebrać!”.

Po podziękowaniu gościom znów poszliśmy się przebrać, tym razem w królewskie stroje, aby odprawić ceremonię wzorowaną na tradycyjnym koreańskim ślubie. Do pokoju stylizowanego na koreański dom – hanok, wstęp miała tylko najbliższa rodzina. Tam składaliśmy im pokłony, nalewaliśmy alkohol i łapaliśmy kasztany i suszone jabłka. Ilość złapanych przez nas w chustę owoców oznaczała liczbę dzieci, które będziemy mieć (złapaliśmy dziesięć – powodzenia!). Ta część ślubu jest dodatkiem, często obecnie pomijanym. Dla mnie to było niezwykłe doświadczenie i cieszę się, że mogliśmy wziąć w nim udział.

Nareszcie, po tym wszystkim,

mogliśmy przebrać się w wygodne ubrania i sami zjeść w restauracji. Było już po piętnastej, a ja umierałam z głodu, nie jedząc nic od rana.  

Miałam okazję być gościem na dwóch innych ceremoniach, które były bardzo podobne do mojej własnej. Jak można zauważyć, na weselu robi się wszystko, aby goście mogli jak najszybciej wyjść. Czy to dobrze, czy źle? Czy czułabym, że czegoś mi brakuje, gdyby to był ślub najlepszej przyjaciółki? Pewnie tak. A gdyby to był ślub dalekiego kuzyna, którego kilkanaście lat nie widziałam na oczy? Pewnie nie. 

Beata Park

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Ewelina
Ewelina
1 rok temu

Dziękuję za tyle cennych informacji. Czułam się jakbym widziala to na wlasne oczy. Czekam na więcej ❤️

Emma
Emma
1 rok temu

Mi brakuje zdjęć z tej ceremonii lub niej. Ta panienka ze stocka słabo oddaje klimat tej ceremonii