Felietony

Z okazji ferii zimowych wybrałam się z synem do Polski na tygodniową przerwę od norweskiego życia. Stwierdziłam, że pobyt będzie także świetną okazją, aby nareszcie, po dziesięciu latach, otworzyć kartony, w których zamknięta była część mojej przeszłości. Kartony leniwie leżakowały na strychu rodzinnego domu mojej przyjaciółki. Na miejscu okazało się, że dziesięć lat skutecznie wpłynęło na moją pamięć. Nie zdawałam sobie sprawy, że rzeczy jest aż tak dużo. Kiedy już zniosłam wszystko ze strychu, zapakowałam po brzegi bagażnik, cała zakurzona mogłam przetransportować toboły do domu ciotki.

W przeglądaniu miała pomóc mi wspomniana przyjaciółka. Podczas gdy nasze dzieci razem się bawiły, ja wnosiłam do pokoju co rusz to nowe pudło. Wszyscy byli bardzo podekscytowani, niczym podczas bożonarodzeniowego otwierania prezentów. Ja natomiast serce miałam przepełnione zatroskaną ekscytacją. Byłam ciekawa, co jest w środku, ale momentami ogarniał mnie strach, jakbym miała rozbroić ładunek wybuchowy. Tym ładunkiem była moja zawieszona przeszłość.

Mnóstwo książek, trochę ubrań pogryzionych przez myszy, kilka pamiątek, zdjęć, drobiazgów. Mydło i powidło, wszystko i nic. Każdy z moich towarzyszy wygrzebał coś dla siebie.

W ten sposób podzieliłam się ciężarem przeszłości, rozłożyłam go na inne barki. Uporanie się ze stertą zakurzonych rzeczy było dla mnie symbolicznym rozprawieniem się z niełatwą przeszłością. Uwolniłam się od pewnych spraw i na dobre zamknęłam przynajmniej jedną parę drzwi, które nigdy nie powinny być otwarte.

Każdy wyjazd do Polski mnie cieszy, ale jednocześnie przytłacza. Tak bardzo chciałabym czasami tam mieszkać, wiedząc, że prędko bym się zwyczajnie udusiła.

Od jakiegoś czasu odwlekam wyprawy do kraju, ale jeśli już tam dotrę, nie chce mi się wracać do Norwegii. Ciągle szukam tego czegoś, brakuje mi jakiegoś elementu, puzzla, klocka do tej życiowej układanki, żeby mogła powiedzieć: “Czuję się kompletna, mam wszystko”.

Po tej całej akcji porządkowej najbardziej było mi żal książek. Za czasów studenckich tak cennych i nieuchwytnych. Wiele z nich upolowałam w antykwariatach, sporo kupiłam na przecenach. Część trafiła w ręce chrześniaków, kilka egzemplarzy oddaliśmy do biblioteki.

Gdybym bardzo chciała, mogłabym przetransportować setki książek do Oslo, ale po co? Już się pogodziłam, że mam niewiele i nie powinnam znowu zbierać rzeczy, na wypadek gdybym znowu musiała się gdzieś w pośpiechu pakować. Od lat moje rzeczy pałętają się po cudzych domach. Moje książki czyta dziś ktoś inny.

Zostawiłam kilka egzemplarzy literackich opracowań, tych cenniejszych, trochę publikacji mojego ukochanego Marka Hłaski plus parę drobiazgów. Wszystko spakowałam w stary plecak, który towarzyszył mi podczas pierwszej wyprawy w Bieszczady.

Znowu nie było nigdzie miejsca dla cząstki mnie. Szłam z tym jednym plecakiem, w którym znajdowały się resztki mojego życia sprzed lat. Trochę dzieciństwa, okruchy gimnazjalnych wspomnień, dawnych przyjaźni, które czas pokonał i zweryfikował. Spojrzałam na przyjaciółkę, która znowu wzięła coś na przechowanie. Być może na kolejne dziesięć lat. W jej oczach było tyle współczucia i litości, ale tej dobrej. Powiedziała, że to przykre, że człowiek nie ma ciągle miejsca na kilka swoich rzeczy.

Emigracja nauczyła mnie, że do rzeczy nie należy się przywiązywać. Kiedyś miałam problem, żeby rozstać się ze starą, przetartą bluzą, dziś ze spokojem, pogodzona, potrafię wyrzucić pamiętnik lub podwiązkę ze studniówki. Dziś sentymenty mnie rozstrajają.

Sylwia Kaźmierczak

5 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze