Edukacja i językiWywiadyna emigracji

Rozmowa z Magdaleną Osiejewicz, która wyjechała z Polski do RPA zaraz po ukończeniu studiów. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Kapsztadzie. Prowadzi blog i Instagram, gdzie opowiada o swoim życiu w Afryce. Mówi biegle po angielsku, francusku i włosku, całkiem znośnie po hiszpańsku oraz kaleczy rosyjski i afrikaans.

Anna Maślanka: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z językami? 

Magdalena Osiejewicz: Od złości na system. W liceum nie do końca wiedziałam, co chcę studiować, ale lubiłam książki i pomyślałam, że może chciałabym zostać tłumaczką. Wcale nie byłam “dobra” z języków, ale mnie ciekawiły.
Niemiecki mnie pokonał, dopiero co zaczęłam się uczyć francuskiego, a na lingwistykę stosowaną potrzebne były dwa języki. Byłam pełna nadziei, bo chodziłam do klasy z rozszerzonym francuskim, gdzie mieliśmy 5 godzin zajęć tygodniowo, w tym jedne z nativem. Idealne środowisko, a i tak prawie nikt się tego francuskiego nie (na)uczył.
Nasza nauczycielka też zniechęcała mnie do zdawania matury z francuskiego. Strasznie mnie to denerwowało, bo miałam wrażenie, że problemem jest złe podejście do nauczania języków, a nie czas, który miałam. Zaczęłam uczyć się więc sama, a na 18 urodziny wyprosiłam wyjazd na kurs językowy do Francji.
Po powrocie, w klasie maturalnej wywalczyłam przeniesienie mnie do grupy, która francuskiego uczyła się już w gimnazjum, a nie dwa lata tak jak ja. W rezultacie po trzech latach nauki francuskiego zdałam maturę podstawową na 98% i rozszerzoną na 78%. Od tamtej pory zaczęłam się bardzo interesować tym, jak się uczyć języków, nie żeby się uczyć, tylko żeby się nauczyć.   
    

AM: Dlaczego twój wybór padł na anglistykę? 

MO: Jak już mówiłam, ciekawiły mnie języki. Anglistyka była akurat moim ostatnim wyborem. Miałam dobre wyniki, ale niewystarczająco dobre, bo zdawałam tylko na UW. Nie dostałam się ani na lingwistykę stosowaną, ani na iberystykę. 

AM: Jak wspominasz te studia?

MO: I dobrze, i źle. Bardzo podobało mi się to, że praktycznie wszystkie przedmioty były po angielsku i w tym języku rozmawialiśmy podczas zajęć. Naprawdę lubiłam też moją specjalizację, literaturę amerykańską. Wykładowców interesowały nasze przemyślenia, co było dla mnie wielkim szokiem po szkole, gdzie zawsze poeta miał na myśli tylko to, co mówił podręcznik.
Myślę, że dziś pracuję jako twórczyni treści właśnie z powodu pisania na studiach. Zajęć z pisania akademickiego i innego było naprawdę dużo i na wysokim poziomie. Było też kilka wykładowczyń, które mi imponowały.  
Nie podobała mi się z kolei staromodna postawa części wykładowców, która kojarzyła mi się z moim liceum. Takie bezsensowne zniechęcanie młodych ludzi do mierzenia wysoko.
No i te studia totalnie leżą, a przynajmniej wtedy leżały, jeśli chodzi o żywy, mówiony, nieakademicki angielski. Kiedy się przeprowadziłam do kraju anglojęzycznego, to bardzo szybko wyszło w codziennych sytuacjach.     

AM: Opowiedz o nauce języka włoskiego w ramach lektoratu.

MO: W czasie studiów wykorzystałam swoje kredyty językowe na lektorat letni z włoskiego. To był program z semestru nauki języka skondensowany w  jeden miesiąc z 5 godzinami zajęć dziennie codziennie poza weekendami. Wspaniała okazja do szybkiej nauki.
Rok później dostałyśmy się z przyjaciółkami na podobny miesięczny kurs, w części sponsorowany przez rząd włoski, na uniwersytecie w Palermo. Bardzo dobrze go wspominam. 
Dwa lata od rozpoczęcia nauki włoskiego zdałam na studiach egzamin na poziomie B2 (średniozaawansowany wyższy), co pokazuje, jak bardzo takie kursy są skuteczne. Oczywiście jeśli robimy też prace domowe i udzielamy się, bo samo siedzenie na zajęciach niewiele daje. 

AM: Jakie metody nauki sprawdzają się najlepiej w twoim przypadku?

MO: W tej chwili nie mogę już sobie pozwolić na immersję językową, taką jak w czasie kursów wyjazdowych. Zresztą taki wyjazd jest dobry tylko dla niższych poziomów językowych, żeby szybko wskoczyć na poziom średniozaawansowany czy średniozaawansowany wyższy.
Moim najlepszym hakiem w tej chwili są zajęcia indywidualne na platformie italki. Łatwo znaleźć dobrego nauczyciela i nie traci się czasu, bo zajęcia odbywają się online. Bardzo skuteczne są  też wymiany językowe i czasem korzystam z apki Tandem. No i zawsze wynajduję coś, co lubię w danym języku – filmy, seriale, muzykę, książki, żeby nie stracić motywacji. Jak ktoś lubi grać w gry komputerowe, to wybranie języka docelowego w grze też jest świetnym sposobem nauki.    

AM: Jak wygląda praca tłumaczki z twojego punktu widzenia?

MO: Zależy od kontekstu. To taki suchy dowcip, przepraszam. Myślę, że to się bardzo różni w zależności od tego, w czym się kto specjalizuje i gdzie pracuje. Inaczej pracuje się w korpo, a inaczej w biurze tłumaczeń. Ja jako tłumaczka głównie robiłam zlecenia jako freelancerka, a później pracowałam w firmie, gdzie główna strona, newslettery i komunikacja były po angielsku. Mieli jednak klientów z różnych krajów, którzy często nie mówili po angielsku. Tłumaczyłam i lokalizowałam więc artykuły na blogu, kampanie reklamowe, aktualizacje np. oferty usług i wszystko inne, co było potrzebne.   

AM: Jakie metody wykorzystujesz podczas udzielania językowych korepetycji?

MO: Zawsze stawiam na komunikację. Oczywiście pomagam też z gramatyką i pracą nad słownictwem, ale najważniejsze, żeby uczeń ośmielał się w mówieniu. Niestety szkoły produkują ludzi, którzy uczą się języka po kilka czy kilkanaście lat, a ich zdolności są całkowicie pasywne – sporo rozumieją, ale niewiele potrafią powiedzieć. Kiedyś chciałam to zmienić i zrewolucjonizować nauczanie języków, ale zawodowo coraz bardziej odchodzę od nauczania i skupiam się na pisaniu treści.     

AM: Opowiedz czytelnikom o języku afrikaans.

MO: Język afrikaans to jeden z wielu oficjalnych języków RPA, oparty w dużej mierze na niderlandzkim. Dla Polaków wymowa jest dość prosta, aczkolwiek jeśli ktoś nie planuje mieszkać w RPA czy Namibii, to raczej mu się ten język nie przyda.
Afrikaans ma trudną historię, bo przez długi czas był językiem narzucanym reszcie społeczeństwa przez białą mniejszość. Dziś dominuje w niektórych prowincjach, choć teraz jest językiem ojczystym nie tylko białych osób, ale także Koloredów i Indusów. 

AM: Jakiego języka było ci się nauczyć najtrudniej i dlaczego?


MO: Zdecydowanie afrikaans. To nie jest trudny język, ale szczerze mówiąc, ciężko go używać w życiu codziennym. Jak człowiek się zatnie, to ludzie zaraz przechodzą na angielski, jeśli grupa w stu procentach nie posługuje się afrikaans, to też będzie się mówić po angielsku. Miałam jednego fajnego partnera językowego kilka lat temu i wtedy rzeczywiście mówiłam całkiem dobrze. Potem on się przeprowadził do Johannesburga i nie bardzo miałam z kim rozmawiać.
Nie pamiętam też zbyt wielu pozytywnych reakcji na moje wysiłki. Dla mnie języki to sposób na zawieranie znajomości, poznawanie kultury. Z każdym moim językiem kojarzę jakiś entuzjazm native speakerów, pozytywne interakcje, aż się człowiekowi chce uczyć. Jak myślę o mojej nauce afrikaans, to pamiętam tylko wytykanie mi błędów. Możliwe, że moje złe doświadczenia wynikają z wysokich oczekiwań w stosunku do uczących się, bo mieszkam w prowincji, gdzie afrikaans jest pierwszym językiem około 50% społeczeństwa.

AM: Czy masz językowe plany lub marzenia?

MO: Doprowadzić rosyjski i hiszpański do poziomu moich biegłych języków. Nie poddać się do końca z afrikaans. Najbardziej to bym chciała mieć taką pracę, gdzie by mi ktoś płacił za naukę języków i mogłabym to robić zawodowo. Jest wiele języków, o których marzę, np. japoński, ale brakuje mi czasu nawet na utrzymywanie i naukę tych, nad którymi już pracuję. 

AM: Co doradziłabyś czytelnikom uczącym się języków obcych?

MO: Podchodzić do nauki z głową. Szkoły publiczne i językowe próbują zawsze przekonać, że na naukę języka potrzeba wiele, wiele lat. I wszystko by było ok, gdyby rzeczywiście po tych latach były efekty, ale ich nie ma. Człowiek traci czas i pieniądze, zaczyna mieć przekonania, że to z nim jest coś nie tak, nie ma talentu do języków i inne takie bzdety. Winny jest system.
Jak go zhakować? Biorąc odpowiedzialność za swój proces nauki, najlepiej znajdując nauczyciela do korepetycji, który zmusza do mówienia. Dziś jest tyle platform, że to naprawdę nie musi być drogie. 
Świetnym źródłem skutecznych metod są poligloci, ale trzeba je testować na sobie, bo nie wszystko nam podpasuje. Na rynku angielskim jest fajna książka pt. “Fluent Forever” Gabriela Wynera, można śledzić profile Luca Lampariello, Benny Lewisa czy Lindie Botes i wiele innych. Na polskim rynku kojarzę tylko Patryka z Językowej Siłki/Języka w Rok, ale jestem pewna, że nie jest jedyny.   

Miejsca Magdy w sieci:
https://magdawrpa.com/
https://www.instagram.com/magda_w_rpa/
5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Gosia
Gosia
2 lat temu

Świetna rozmowa! Tyle się dowiedziałam. Co do języka niemieckiego to też mnie pokonał. Dodatkowo słuchanie własnych dzieci mówiących po niemiecku, a już szwajcarsku albo w dialekcie zuryskim przyprawia mnie o lekki ból głowy 😅

Magda w RPA
2 lat temu
Odpowiedz  Gosia

Dzięki za komentarz. Może jeszcze kiedyś, ten niemiecki ogarniemy 😉