Kilka lat temu na polskiej scenie gastronomicznej zaczęły pojawiać się pierwsze kocie kawiarnie. Dla niewtajemniczonych – kocia kawiarnia od zwykłej różni się tym, że przy piciu kawy, jedzeniu ciastek i odpoczynku towarzyszą nam koty. Biorąc pod uwagę rzekome zdolności terapeutyczne tych zwierząt, przedsięwzięcie miało szansę stać się strzałem w dziesiątkę.
Początkowo jako zupełna nowość rzeczywiście cieszyło się niezwykłym powodzeniem. Z czasem kawiarnie spowszedniały, przestały wzbudzać zainteresowanie mediów, choć nadal były chętnie odwiedzane, głównie przez grono stałych bywalców.
Podczas pandemii znowu zrobiło się o nich głośno – zaczęto zadawać pytania, co dzieje się z futrzastymi pracownikami kocich przybytków, podczas gdy lokale zostały zamknięte? Czy etyczne jest sprzedawanie całej kawiarni razem z żywą zawartością? A w ogóle, to skąd wziął się pomysł na kocie kawiarnie? O ile na pierwsze dwa pytania będziecie musieli odpowiedzieć sobie sami, spieszę zaspokoić waszą ewentualną ciekawość w zakresie genezy tych lokali.
Osobiście zetknęłam się z kocią kawiarnią po raz pierwszy w 2009 roku, mieszkając w Tokio. Jednak prekursor tego typu przybytków otworzył się podobno w 1998 roku w Tajpej – pomysł zachwycił japońskich turystów, którzy nie tylko zapragnęli mieć podobne miejsca we własnym kraju, ale też zobaczyli w tym pomyśle ogromny potencjał biznesowy.
Będąc w Japonii, nie sposób uciec od nachalnej wręcz wszechobecności kotów. Okrągły pyszczek Hello Kitty będzie nas tam prześladował wszędzie, nawet w sklepach z akcesoriami dla dorosłych, słynny machający łapką maneki neko będzie przyzywał nas z okien każdego lokalu, w pralni w naszym sąsiedztwie będzie urzędował cały gang kotowatych, a jeśli stwierdzimy, że mamy dość i spróbujemy zamknąć się w klaustrofobicznym japońskim mieszkanku, istnieje ogromna szansa, że jakaś kotka z krótkim ogonem postanowi się okocić na naszym balkonie.
Analizowanie popularności tego zwierzęcia w Japonii to materiał na książkę. Nie ma jednak sensu zaprzeczać, że pomimo swojej jakże niezgodnej z duchem japońskim niezależności (i dość przerażającego wizerunku w tradycjach folklorystycznych tego kraju), koty pozostają jednymi z najbardziej uroczych stworzeń, a nie ma nic bardziej atrakcyjnego dla Japończyków niż czynnik kawaii (nieporadnej słodkości).
Dlatego też, w 2005 roku, kiedy z powodu pogrążającego Japonię kryzysu większość zwykłych kawiarni zaczęło się zamykać, przedsiębiorczy Japończycy postanowili powtórzyć sukces firmy Sanrio (twórca ikony japońskiej pop kultury – Hello Kitty), która na wizerunku kota zbiła absurdalną wręcz fortunę i po raz kolejny zaprosili koty do interesów.
Pierwszym właścicielem kociej kawiarni stał się Norimasa Hanada, twórca popularnej przez lata Neko no Mise. Niewiele później otworzyły się równie już dzisiaj kultowe Calico i Nekobukuro. Zasady były proste: goście płacili ¥1000 (około 30zł) za wejście i przez godzinę mogli nie tylko pić kawę, ale również cieszyć się kojącym towarzystwem kotów.
Podobny pomysł sprawdził się w Japonii już wcześniej. Samotni i zapracowani Japończycy mogli wynajmować sobie psy – tak po prostu, żeby się z nimi pobawić, wyprowadzić na spacer i spędzić trochę czasu w towarzystwie żywej iyashi kyara – kochającej i nieoceniającej istoty, która zawsze wysłucha, ale nigdy nie skrytykuje. Innym słowem płacili za to, co wolontariusze robią w polskich schroniskach.
Dlaczego? W miastach takich jak Tokio warunki mieszkaniowe rzadko pozwalają na posiadanie własnego futrzaka.
Wielu właścicieli wynajmowanych mieszkań po prostu się na to nie zgadza, a nawet jeśli, kiedy praca wymaga przebywania poza domem nierzadko przez kilkanaście godzin dziennie, adoptowanie zwierzęcia byłoby po prostu niehumanitarne.
Socjologowie badający ten fenomen twierdzą, że nagłe uczucie dla zwierząt “domowych” może być tłumaczone spadającym gwałtownie w Japonii przyrostem naturalnym. Prawie każdy człowiek odczuwa naturalną potrzebę bycia potrzebnym i bezwarunkowo kochanym przez inną istotę. W przeszłości owo pragnienie było spełniane przez zakładanie rodziny, ale w dzisiejszych czasach, kiedy Japonia zmaga się z problemami starzejącego się społeczeństwa i nagłą, gwałtowną awersją młodych do zakładania rodzin, wytworzyła się napędzana samotnością pustka, której wypełnienie daje ogromne możliwości biznesowe.
Tylko czy naprawdę kot, zwierzę znane z indywidualności i nierzadko bynajmniej nieskrywanej pogardy dla gatunku ludzkiego, jest odpowiednim remedium na ludzką samotność? Najwyraźniej w Japonii sprawdził się w tej roli całkiem nieźle.
Ciekawe może być również przeanalizowanie fenomenu kocich kawiarni, jak również wypożyczalni psów (a nawet kur – jak możemy przeczytać w nowej powieści Lauren Weisberger) pod kątem ekonomii współdzielenia.
W ostatnich latach jej rozwój stał się wyjątkowo widoczny – coraz częściej rezygnujemy z posiadania czegoś na własność czy to mieszkania, samochodu, roweru… Zamiast tego wynajmujemy, zamawiamy ubery i lyfty, wypożczamy rowery miejskie – dzięki temu (a może przez to?) nie zapuszczamy korzeni, jesteśmy elastyczniejsi i bardziej otwarci na zmiany. W pewnym sensie bardziej wolni, bo udaje nam się uniknąć większej ilości zobowiązań i odpowiedzialności. W przerażający sposób kocie kawiarnie idealnie wpisują się w tę tendencję.
Czy jednak możemy traktować zwierzęta jak zasoby? Czy rzeczywiście taka odmiana “miłości na godziny”, miłości pozbawionej zobowiązań i odpowiedzialności może zaspokoić nasze emocjonalne potrzeby? I czy nie jest przypadkiem tak, że w relacji z pupilem, podobnie jak z drugim człowiekiem bardzo ważne jest dla nas to, że jesteśmy dla tej drugiej strony wyjątkowi? Jeśli tak, to czy wynajmowanie sobie zwierzęcia na godziny miało kiedykolwiek szanse na wypełnienie w nas pustki? A może wręcz przeciwnie – ostatecznie pogłębi tylko nasz cynizm i poczucie samotności…
Instagram: @miloscwczasachstrefowych
Sama jestem kocią mamą,stąd darze te futrzaki wielką miłością. W kociej kawiarni jeszcze nie udało mi się być chociaż może gdy jakaś mi się kiedyś nawinie to z pewnością skorzystam. Ktoś zapyta,po kiego grzyba jak masz swojego w domu. Bo właśnie dlatego,że są tam koty i każdy kociarz przyzna mi rację ,nam nigdy dość siersiuchow. Stąd właśnie może dostrzegam w tej kawiarni coś więcej niż złoty interes.