Felietonysztuka życia

W końcu zrozumiałam, że istnieje praca, którą mogę naprawdę pokochać. Nie wierzyłam, że to może się zdarzyć. Kilka lat wcześniej męczyłam się okrutnie w zawodzie weterynarza. Wykonywałam także wiele różnych, dorywczych prac, które nie doprowadzały mnie do aż takiego udręczenia, ale też nie przynosiły radości. Nieco ponad dwa lata temu zaczęłam pracować w kuchni. I w końcu coś mi się rzeczywiście spodobało.

Kilka innych miejsc, trochę przemyśleń i zdecydowałam. Tak, zamierzam na zawsze zostać kucharzem. To było po prostu TO. Tak jakby się zakochać, nie w człowieku, a w zawodzie. Gdyby można było wyjść za pracę za mąż, zrobiłabym to z miejsca. Spędziłam wspaniałe lato, gotując w Vardø. Uwielbiałam swoich współpracowników, szefa, wszystko, co robiliśmy, także gdy było tyle roboty, że nie wiadomo było, w co ręce włożyć. Cieszyło mnie nawet filetowanie czterdziestu kilogramów dorszy i obieranie wielu skrzynek krabów królewskich pod rząd. Jednak wraz z końcem lata kończy się również ruch i na zimę zostaje tam tylko kilka osób. 

Znalazłam inne miejsce, które wydawało się lepsze, niż mogłabym sobie wyobrazić. Niedaleko od Vardø, bo tylko kilkaset kilometrów dalej na północ. Miałam być kucharzem w całkiem przyjemnej restauracji nad morzem i zostać tam “na stałe”, co w moim przypadku oznacza na kilka lat. Pomimo moich obaw przed stabilizacją i niechęci do niej, zdecydowałam się na to. Zaczęłam się cieszyć i urządzałam nowy dom. Robota wydawała się w porządku. Niestety nic nie ułożyło się tak, jak należy. Musiałam zdecydować, czy chcę zostać czy odejść razem z bliską mi osobą, która została potraktowana tam bardzo niesprawiedliwie. Zamiast świętego spokoju wybrałam lojalność. Trzeba było szybko zlikwidować to, co udało się stworzyć przez miesiąc i ruszyć dalej w drogę. Dla odmiany – do Finlandii. Mieszkałam już wcześniej w tym kraju, a gdy byłam jeszcze w szkole marzyło mi się życie w Laponii. Dlaczego by więc nie spróbować jeszcze raz?

Praca nie była już tak ciekawa, jak wcześniejsze, ale wciąż byłam kucharzem. Zbyt zmęczyłam się poprzednim niepowodzeniem, żeby aż tak bardzo się zastanawiać nad tym, co robię. I tak miałam tam zostać tylko kilka miesięcy. Skończyło się na niespełna miesiącu. Bardzo złe zdarzenie sprawiło, że nie miałam innego wyboru, niż tylko jak najszybciej się stamtąd ewakuować. Ze zszarganymi nerwami upychałam w pośpiechu cały dobytek do samochodu z nadzieją, że już nigdy tego podłego miejsca nie zobaczę. Bardzo szybko udało się znaleźć inne, jakieś trzysta kilometrów na południe. Kucharze, którzy mieli tam pracować w sezonie zimowym, wybrali się zamiast tego do Tajlandii. Tak więc zdesperowany pracodawca trafił na równie zdesperowaną siłę roboczą. Jedzenie było pyszne, wszystko zapowiadało się dobrze. Mogłam zacząć od nowa. Tylko że po niedawnych wydarzeniach, wszystko w mojej głowie wyglądało równie czarno jak noc polarna. I nie dotrwałam do jej końca, ani jako pory zimowej, ani w myślach. 

Tym razem moje zdrowie zaczęło dawać się we znaki. Ignorowałam nasilający się ból dłoni przez ponad tydzień, ale w końcu gdy nie mogłam już ruszać kciukiem ani spać z bólu, wybrałam się do lekarza, mimo niezadowolenia szefa. Okazało się, że od roku tkwiło tam szkło, które nie zostało wyjęte w szpitalu w Kirkenes wcześniej, gdy po raz pierwszy tę rękę uszkodziłam. Niestety pierwszy zabieg w Finlandii nic nie pomógł, zrobiło się wręcz gorzej. Szef patrzył na moje zwolnienie lekarskie spode łba, nie wierzył, że naprawdę coś mi się dzieje. Kiedy po tygodniu usunięto jeszcze więcej szkła i dostarczyłam do pracy kolejne zwolnienie z notatką, że w razie braku poprawy czeka mnie operacja w innym szpitalu, sprawa została postawiona jasno. Dowiedziałam się, że nie jest im potrzebny kucharz z niesprawną prawą ręką, a ich zdaniem to pewnie do lata nie będę w stanie nic robić. I mam się jak najszybciej wynieść z mieszkania, bo przecież spowodowałam tą sprawą tak straszny kłopot, że teraz muszą znaleźć kogoś innego na moje miejsce.

Dochodziłam do siebie u koleżanki w Helsinkach, próbując wymyślić, co zrobić dalej. Ręka na szczęście została już tym razem porządnie naprawiona. Straciłam natomiast czucie w kciuku. Nie wiedziałam, czy będę jeszcze w stanie sprawnie pracować w kuchni. Na początku nie mogłam niczego utrzymać, miałam problem nawet z jedzeniem czy związaniem włosów. A nie chciałam przecież już robić nic innego. Moją inspiracją był Grant Achatz – jeden z moich kulinarnych idoli, który z powodu nowotworu stracił smak. Nie poddał się, zdołał gotować na najwyższym poziomie bez tego najważniejszego dla kucharza zmysłu. A z czasem odzyskał go. Uznałam, że kciuk bez czucia to w porównaniu z tym nie aż taka straszna tragedia i że jakoś dam radę. Razem z przyjacielem, który towarzyszył mi również podczas wcześniejszych nieudanych prób znalezienia szczęścia, zdecydowaliśmy, że wracamy do Norwegii. Chcieliśmy znaleźć już coś naprawdę dobrego, pracę, która będzie nam się podobała i miejsce, gdzie zaznamy choć trochę spokoju.

Była to długa droga, która zaczęła się od Narviku, Tromsø i zamiaru kontynuowania jej na północ, jednak nastąpiła zmiana planów i decyzja o próbie znalezieniu sensu życia na południu. Przez trzy tygodnie pokonaliśmy około trzech tysięcy kilometrów. Sprawdziliśmy wiele restauracji. Udając się do jednej z nich, utknęliśmy przez trzy dni na wyspie z powodu sztormu. Widać niepotrzebnie żartowałam, że powinniśmy spakować się na dłużej niż jedną noc, bo mocno wieje i pewnie promy przestaną kursować. Cóż, wykrakałam. Jednak finalnie dotarliśmy do Ålesund, do restauracji, która z miejsca przypadła mi do gustu. Gdyby tam nie wyszło, kolejną szansą była droga powrotna do Tromsø, skąd pojawiła się nowa propozycja. Wcale nie miałam ochoty tam wracać. Trzeba było spróbować szczęścia i popracować parę dni na próbę.

Ogarniała mnie panika, że moja ręka nie będzie funkcjonować poprawnie i tylko się zbłaźnię, upuszczając wszystko po kolei, choć minął już miesiąc, po którym jak mówił lekarz powinnam być w stanie wrócić do pracy. Ale czucie nadal nie wróciło. Mimo tego dałam sobie radę. I to na tyle dobrze, że przed końcem pierwszego dnia szef kuchni uznał, że dla niego wystarczy tej próby. Po kolejnym dniu dostałam już umowę. Byłam zachwycona nowym miejscem. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak chciałam. Świeże, lokalne produkty, przygotowywanie wszystkich składników dań od zera i wspaniała jakość. Z miejsca zgrałam się z nowymi współpracownikami, jakbyśmy znali się już długo. Poczułam, że czarne chmury się rozwiewają i że znowu mogę zacząć żyć. Bardzo się cieszyłam na powrót do pracy i to takiej, w której czuję się naprawdę dobrze. Bez większego problemu udało się znaleźć dobrze usytuowane i ładne mieszkanie.

Bardzo chciałabym móc w tym miejscu zakończyć tę historię happy endem. Nie cieszyłam się jednak długo. W skutek obecnej sytuacji, której chyba nie trzeba nikomu przedstawiać restaurację zamknięto, planowo tylko na miesiąc. Niestety, nie wiem, czy kiedykolwiek zostanie otwarta na nowo, czy też, gdy wszystko wróci do normy, będę musiała zacząć szukać po raz kolejny. Teraz muszę czekać. I znów tęsknić za kuchnią.

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
baixiaotai
4 lat temu

Jesteś odważna i dzielna. Będzie dobrze! Już niedługo!

Anna M
Anna M
4 lat temu
Odpowiedz  baixiaotai

Już jest dobrze 🙂