Felietony9 rzeczy

Kolejne lato za nami a wraz z nim niezliczone artykuły potępiające – bardziej lub mniej bezpośrednio – podróże all inclusive. Przeciwnicy tej formy wypoczynku prezentują zwykle szeroki wachlarz argumentów, poczynając od jej zgubnego wpływu na ekologię regionu. O ile z tym pierwszym mogę się w dużym stopniu (choć nie w pełni!) zgodzić, to kolejne nijak do mnie nie trafiają. 

Mam wrażenie, że od kilku lat panuje swego rodzaju snobistyczna wręcz moda na bojkotowanie luksusowego relaksu na rzecz “prawdziwego” podróżowania. Jedziesz na all inclusive? Żaden z ciebie podróżnik! Lepiej nałożyłabyś trzydziestokilogramowy plecak i jeździła po Azji autostopem, sypiając pod gołym niebem w towarzystwie opancerzonych chityną przyjaciół i bez dostępu do bieżącej wody.

Uzgodnijmy jednak pewną rzecz – na wakacje all inclusive raczej nie jedzie się w celu zwiedzania i poznawania innych krajów. Jedzie się na nie po to, aby odpocząć.

Co więcej, nigdzie nie jest powiedziane, że osoby, które lubią czasem spędzić kilka dni, beztrosko relaksując się na rajskiej plaży, biorąc kąpiel w prywatnym jacuzzi wielkości małego basenu i wybierając optymalną poduszkę z poduszkowego menu, na kolejny wyjazd nie zaplanują wyprawy na Aconcaguę. Tymczasem ten nowomodny kult “prawdziwych podróżników” stawia sprawę zero-jedynkowo i zbyt często dąży do zawstydzania osób lubiących wypoczywać w luksusie. Sama zawstydzić się nie dałam i od jakiegoś czasu raz w roku staram się znaleźć czas i fundusze na krótki urlop, podczas którego moim największym zmartwieniem będzie wybór sukienki i restauracji na wieczór a także ewentualnie aromaterapii do kąpieli – bo to, jakie poduszki lubię najbardziej, już wiem. Pozostałe wyjazdy w roku planuję za to tak, żeby poznać i doświadczyć jak najwięcej nowego. Nie dlatego, że tak wypada, po prostu to lubię.

Szczerze mówiąc, sama nie zawsze byłam przekonana do tego typu wakacji. Od dziecka słyszałam, że w pokoju hotelowym wystarczy czysta pościel i łazienka, przecież niczego poza spaniem i myciem się nie będę w nim robić. Nie spać! Zwiedzać!

Ponadto hasło all inclusive kojarzyło mi się z pijanym motłochem uzbrojonym w magiczne opaski na nadgarstkach, tłumem i mało apetycznym jedzeniem, hojnie nakładanym z bufetu na już pełne po brzegi talerze. Nie wiem, skąd wzięły mi się te skojarzenia, może przywiozłam je w bagażu z wyjazdu do Turcji ćwierć wieku temu, kiedy zatrzymywaliśmy się w hotelu, w którym byli goście “normalni” i właśnie tacy z opaskami. Dlatego, kiedy wiele lat temu mój mąż zasugerował, żebyśmy pojechali na tego typu wczasy do Meksyku, kręciłam nosem tak intensywnie, że prawie mi odpadł. Mimo tego pojechałam… wróciłam rozanielona i nawrócona, śniąc o mrożonych plastrach ogórka nakładanych mi na oczy przez troskliwą panią w saunie.

Historie o horrorach w all inclusive dobrze się klikają, zaledwie kilka dni temu czytałam o parze pięćdziesięcioletnich Brytyjczyków, którzy po powrocie do kraju skarżyli się na hotel, gdzie inni goście oddawali się przeróżnym nieapetycznym rozrywkom – od zbliżeń seksualnych w przestrzeni publicznej, aż po defekację do hotelowego basenu. Zwykle relacje nie są aż tak przerażające, ale podkreślają hałas, kiepską jakość jedzenia, zatłoczenie i… nudę. Podczas wyjazdu z rodzicami do Słonecznego Brzegu, gdzie zatrzymywaliśmy się w wynajętym apartamencie, ze zgrozą słuchaliśmy opowieści taksówkarza o kolejkach do wind, bitwach o stoliki i wstawaniu o 6 rano, żeby w pięciogwiazdkowych przybytkach zarezerwować sobie leżak nad basenem. My mieliśmy cały basen i wszystkie leżaki do niemal wyłącznej dyspozycji. 

Tak naprawdę to jak spędzimy wakacje all inclusive, zależy tylko i wyłącznie od nas. Podstawą zawsze będzie uważny wybór miejsca i hotelu.

Nie obwiniaj hotelu o złą pogodę, jeśli jedziesz na Karaiby w sezonie burzowym. Nie czepiaj się o zalegające na plaży wodorosty, jeśli jedziesz do Meksyku w miesiącach, kiedy są tam one zmorą. Jadąc do tropikalnego kraju, nie pisz recenzji, że było za gorąco. Nie wspominając już o różnicach kulturowych, z którymi spotkasz się na każdym kroku poza zamkniętym terenem hotelu. 

No właśnie, jak wybrać dobry hotel? Jeśli marzysz o prawdziwym luksusie, nie spodziewaj się, że dostaniesz go tanio. Niska cena oznacza zwykle kompromis. Nie tak uważną obsługę, lokalne alkohole, jedzenie w nieograniczonej ilości, ale kiepskie jakościowo. Dostajesz to, za co płacisz. Dla mnie na wakacjach ważny jest spokój. Pierwszym filtrem, który nakładam przy wyszukiwaniu hoteli, jest więc “tylko dla dorosłych”. Nie mam nic przeciwko ludziom podróżującym z potomstwem, sama jako dziecko byłam zabierana przez rodziców w wiele miejsc. Wiem jednak, że odpocznę lepiej bez cudzych dzieci biegających mi nad głową i nie jest to żadna złośliwość, zwykłe stwierdzenie faktu.

Następnie weryfikuję, czy są to hotele nastawione bardziej na rozrywkę, czy jednak wyciszenie. Są na przykład miejsca, które oferując więcej niż jeden basen, wprowadzają dodatkowo podział na strefę cichego relaksu i rozrywki. Są też takie, w których żadnego podziału nie ma, ale ich profil jasno wskazuje, czy znajdziemy w nich całonocną rozrywkę (nie wspominając nawet o tzw. orgy resorts, które zresztą są znacznie droższe), czy raczej możliwość odnowy duchowej wśród natury. Sprawdzam, ile dany obiekt ma miejsc (preferuję kameralne hotele), basenów i restauracji, weryfikuję dostęp do plaży i wszystkie inne aspekty, które są dla mnie ważne.

Istotne jest, aby przy wyborze nie kierować się tylko i wyłącznie oficjalnymi opisami i zdjęciami hotelu.

Warto zanurzyć się w galerię zdjęć dodawanych przez gości. W ten sposób uniknęliśmy na przykład zarezerwowania pobytu w kuszącym hotelu w środku meksykańskiej dżungli – widok skorpionów w łazience skutecznie nas odstraszył. Z innego hotelu zrezygnowaliśmy, sprawdzając na internetowych mapach ilość ludzi nad basenem. Wybór idealnego miejsca na wakacje zajmuje nam zwykle kilka a nawet kilkanaście godzin, ale do tej pory ani razu nie wracaliśmy do domu niezadowoleni, a każdemu z odwiedzonych przez nas hoteli mogę wystawić doskonałą recenzję. 

Czy jest to forma wypoczynku, która przypadnie do gustu każdemu? Absolutnie nie. Podobnie jak wspomniane wcześniej bieganie z plecakiem po nieutartych szklakach. Co do jednego nie mam jednak wątpliwości: wakacje nie muszą wzbogacać nas kulturowo, nie muszą być kolejnym zadaniem na liście. Można po prostu chcieć wypocząć po swojemu i nie ulegać sztucznie wykreowanej presji, której przecież mamy dość na co dzień. Nie twierdzę, że nie można wypocząć pod namiotem, to wszystko zależy od indywidualnych preferencji, a te nie dzielą nas na lepszych i gorszych. 

Maja Klemp

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
dee
dee
11 miesięcy temu

Moja ukochana forma wypoczynku to road trip, ale raz jeden wybralismy opcje all inclusive, w Meksyku wlasnie, gdyz byla to opcja najbardziej atrakcyjna cenowo. Z szesciu dni pobytu z atrakcji resortu korzystalismy tak naprawde tylko w jednym dniu, w pozostale piec dni resort byl dla nas tylko miejscem na nocleg i zjedzenie posilkow, sluzac jako baza wypadowa na wycieczki i zwiedzanie okolicy. Jedzenie bylo bardzo smaczne, drinki tragiczne, wiec ograniczylismy sie do czystego miejscowego alkoholu i piwa. Z tego jedynego dnia w resorcie najbardziej utkwila mi w glowie grupa wloskich wczasowiczow, ktorzy nie wystawili nosa poza osrodek, a czas spedzali… Czytaj więcej »

byla nowojorczanka
byla nowojorczanka
11 miesięcy temu

all inclusive to nie ja, ale felieton wspanialy <3

Gosia
Gosia
11 miesięcy temu

Uwielbiam podróże, a że nie mam na nie ostatnio czasu i możliwości, próbuję z małych wyjazdów robić moje all inclusive czyli pociąg, plecak, piękny widok 😀