Felietony

Tropikalna wyspa, gdzie słońce zawsze świeci a pogoda dopisuje. W takich sprzyjających warunkach atmosferycznych łatwiej być myślami na plaży niż w pracy. 

Na Mauritiusie mamy corocznie 24 dni ustawowo wolne od pracy. Średnio więc wypadają aż dwa dni w miesiącu. Są to zarówno święta państwowe jak i religijne. A ponieważ na tej niewielkiej wyspie hinduizm, islam i chrześcijaństwo mają swoje reprezentacje, to dni świątecznych może być wiele.

Owe dni wolne od pracy są na równych warunkach dla każdego. Czy to koniec ramadanu czy święto lorda Śiwy, do pracy nie musi iść nikt. 

Tylko w pierwszym kwartale mieliśmy wolne z okazji Nowego Roku (1 i 2 stycznia), Chińskiego Nowego Roku (29 stycznia), dnia upamiętniającego zniesienie niewolnictwa (1 lutego), hinduskiego święta Cavadee (11 lutego) i Shivaratree (26 lutego), Dnia Niepodległości (12 marca), Ugaadi (30 marca) oraz końca ramadanu (31 marca).

Czasem okazja do odpoczynku może być wyjątkowo zadziwiająca. W zeszłym roku mieliśmy do czynienia z dniem wolnym od pracy z okazji otwarcia hinduistycznej świątyni Ram. Sam fakt konsekracji tego miejsca byłby zrozumiały, gdyby nie to, że świątynia ta znajduje się w Indiach. Dlaczego więc obywatele Mauritiusa nie mogli wtedy pracować? 

Cóż, to zapewne pozostanie zagadką.

A to nie wszystko. Zdarza się również, by okazją do zostania w domu był ulewny deszcz (nawet jeśli padało tylko w nocy) czy silny wiatr.

To, na jakiej podstawie biuro meteorologiczne wydaje alert, by lepiej zostać w domu, nie jest do końca jasne. Nie każdy opad uprawnia do dnia wolnego. Odnoszę jednak wrażenie, że opady piątkowe czy poniedziałkowe są zdecydowanie groźniejsze od tych środowych czy czwartkowych.

Można by posądzić Maurytyjczyków o celowe wydłużanie w taki sposób weekendów, ale byłoby to zbyt pochopne wyciąganie wniosków, więc wolę tego uniknąć.

Jeśli już się tak zdarzy, że Maurytyjczycy dotrą do swojego miejsca pracy, to bynajmniej nie po to, żeby się przemęczać.

Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Gdyby to przysłowie było tutaj znane, urzędy, poczty i inne miejsca użytku publicznego zapewne użyłyby go jako swego motto.

Jeśli urząd otwiera się dla petentów o 9, to pierwsza osoba w kolejce na pewno nie podejdzie do okienka przed 9:30.

Dodatkowo w ciągu siedmiogodzinnego otwarcia urzędu pracownikom przysługuje godzinna przerwa na lunch, która zazwyczaj zaczyna się w południe a kończy się, gdy urzędnik jest gotowy by wrócić za biurko.

Ciężki żywot prywaciarza

Kto więc pracuje? 

Obcokrajowcy, niezależnie od tego, czy myślimy tutaj o imigrantach zarobkowych z Azji czy Afryki czy też o tak zwanych ekspatach z Europy, przyjeżdżają tu, by się wzbogacić.

Ci pierwsi obsadzają nisko płatne stanowiska takie jak sprzątanie, praca w supermarketach czy na budowie. Ci drudzy głównie dorabiają się na turystach, otwierając restauracje, bary czy hotele.

Europejczycy, którzy pragną otworzyć tu biznes, muszą być przygotowani na zderzenie z rzeczywistością, której prawdopodobnie nie spotkali wcześniej. Częste przerwy, małe zaangażowanie czy specyficzne podejście do obsługi klienta to dopiero wierzchołek góry lodowej. Znalezienie pracownika, który zechciałby pracować po godzinie 16, może graniczyć z cudem. Natomiast nadgodziny, nawet jeśli są płatne, nie będą kuszącą opcją. 

Przyjaciele i krewni spędzają sobotę na plaży. Piękna pogoda, słońce świeci, wszyscy się śmieją i dokazują, a w wielkim garze czeka biryani, by wspólnie je zjeść. Czy to możliwe, by jakiekolwiek pieniądze zrekompensowały utratę tak wspaniałego dnia z bliskimi?

Często z punktu widzenia europejskiego pracodawcy Maurytyjczycy są oceniani jako osoby leniwe, mało ambitne czy lekkoduszne, jednak powód takiego podejścia do pracy jest inny niż mogłoby się wydawać.

Pracuj, by żyć

Na łożu śmierci nikt nigdy nie opowiada o pracy – powiedziała mi kiedyś pewna starsza kobieta. Zapewne miała rację, ale przede wszystkim zdradziła w tej wypowiedzi główną różnicę w myśleniu o życiu, jaka jest między Europą a Mauritiusem. 

Tu pracuje się tylko po to, by zarobić na chleb, jako człowiek sukcesu nie zostanie określona osoba, która spędza całe dnie w biurze. Choćby to był prezes największej korporacji, jeśli nie ma wolnego czasu, nikt mu nie będzie zazdrościć bogactwa. Człowiek, który może spędzić wiele czasu z rodziną, który nie musiał się zadłużać, by przetrwać, odniósł prawdziwy sukces w oczach tutejszej społeczności.

Bo życie, jak wielu tu słusznie zauważa, szybko przemyka między palcami. Żyją więc tak, by wyciągnąć z niego jak najwięcej prostych przyjemności. 

Największą wartość ma na Mauritiusie rodzina. Utrzymuje się bliskie relacje nie tylko z domownikami czy najbliższymi krewnymi. Do kręgu rodzinnego zaprasza się kuzynostwo, ciotki, wujów a także tych z najbardziej oddalonych gałęzi drzewa genealogicznego i każdy z nich jest na tyle ważny, że warto znaleźć dla niego czas.

Paula Raheem

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze