Felietonyubóstwo

Na Tahiti, w Gwinei czy w Polsce – ubóstwo ma to samo oblicze 

Nie pochodzę z zamożnej rodziny. W domu się nie przelewało. W końcu mama wychowywała i utrzymywała mnie sama z pensji nauczycielskiej. Raz czy dwa musiałyśmy trochę zacisnąć pasa w oczekiwaniu na wypłatę.

O wszystko musiałam walczyć sama. By mieć kieszonkowe, zaczęłam będąc w liceum, pracować w miejskim barze. Na studiach by się utrzymać, pracowałam w restauracji na pełny etat, gdyż czynsz mojej kawalerki w Paryżu wynosił tyle ile pensja mojej mamy. I czasem dopadała mnie z tego powodu złość i poczucie niesprawiedliwości. Ale nigdy nie zaznałam prawdziwej biedy. Takiej, z której nie można wyjść po prostu „zakasując rękawy”, „zabierając się do pracy i przestając narzekać”. 

Nie jestem naiwna. A jednak bieda i nędza wciąż robią na mnie tak samo nieprzyjemne i emocjonalnie ciężkie wrażenie. Wiem, że świat troskliwych misiów nie istnieje. Ciężko na świecie o sprawiedliwość. Nie przestaję się dziwić: jak to możliwe?

A jednak Tahiti zaskoczyło mnie swoją biedą.

W stolicy Polinezji i jej okolicach rozkłada się ona geograficznie. Bogaci ukrywają się na wyżynach. Mieszkają na wspaniałych, zielonych wzgórzach, z których roztacza się rozległy widok na ocean i wyspę Moorea, położoną godzinę drogi promem od Papeete.

Wśród nich Popa’a (biali) i bogatsi Polinezyjczycy wynajmują lub kupują domy porozsiewane na wzgórzach, w czymś, co można nazwać osiedlami, opisywanymi jako „oaza spokoju w górach”. Najbardziej znanym przykładem jest Pamatai Hills. Osiedle leży na wysokości od 250 do 500 metrów nad poziomem morza, liczy setki domów i zapewnia „ochronę 7/7”.

„ Cisza i spokój na wsi przy jednoczesnym utrzymaniu wysokich standardów osiedla mieszkaniowego” – obiecuje strona internetowa. „Złota klatka” – śmieje się G., nasz nowy znajomy, lekko zawstydzony faktem, że właśnie wynajął tam dom. Kilka kilometrów dalej wzgórze Pic Vert oferuje podobny koncept. Piękne domy, nierzadko z basenem i wielkim tarasem, dają poczucie spełnionego marzenia o życiu w tropikalnym raju. Za jedyne 3000 euro miesięcznie.

U podnóża tych „złotych gór” zderzam się z rzeczywistością w postaci lokalnych slumsów.

Za murami i bujną roślinnością wyrosły niehigieniczne domy mieszkalne (choć ciężko nazwać je domami), odizolowane slumsy i przysadziste ruiny. Budynki wykonane z blachy falistej i drewna znajdują się w opłakanym stanie. Ściany są częściowo zardzewiałe i uszkodzone, niektóre fragmenty prowizorycznie zakryte czarną folią.

Otoczenie często jest zaniedbane, porośnięte dziką roślinnością, a w pobliżu można zauważyć leżące na ziemi śmieci. Często właściciele ziemi, znajdującej się w ich rękach od pokoleń nie mają ani grosza, aby zainwestować w swoje mieszkania. 

Od czasu do czasu, przed którymś z tych kiepsko wyglądających domów, zauwazyc można wysokiej klasy samochód – warty nierzadko życiowych oszczędności. „Postaw się, a zastaw się”.

Codziennie rano,

odwożąc Gaię do żłobka, mijam dom, w którym małe dzieci zamiast w ogródku czy na tarasie ze wspaniałym widokiem spędzają czas na ulicy, której od samochodów nie odgradza nawet kawałek chodnik, stare plastikowe zabawki porozrzucane są przed wejściem a dzikie psy szlajają się wokół.

Pomimo tych szarości, codziennie rano rodzina wita mnie uprzejmym uśmiechem i sympatycznym Ia ora na!. Brak w nich zawiści, zazdrości czy złości. Wydają się bardziej beztroscy, niż Ci ukrywający na zielonych wzgórzach.

Nierówności społeczne są ogromne w Polinezji Francuskiej.

Ponad jedna czwarta ludności żyje tu poniżej granicy ubóstwa. Nic więc dziwnego, że rdzenni mieszkańcy wybrali  w ostatnich wyborach terytorialnych partię niepodległościową.  

Wielu, zwłaszcza po pandemii, znalazło się na ulicy. Jednak pandemia nie może być jedynym wyjaśnieniem dramatycznej sytuacji skrajnego ubóstwa. Polinezja Francuska posiada własne, specyficzne przepisy podatkowe, które pogłębiają nierówności społeczne.

W tym tropikalnym raju brakuje systemu pomocy społecznej oraz ochrony dla najbardziej narażonych i pozbawionych środków do życia. Nie istnieją tutaj zasiłki dla bezrobotnych ani dodatki mieszkaniowe. Z drugiej strony, brak podatku dochodowego od osób fizycznych, w tym najbogatszych, oraz brak podatku spadkowego powoduje obciążenie budżetu państwa, które jest rekompensowane przez cła i podatki pośrednie – te zaś uderzają przede wszystkim w gospodarstwa domowe o najskromniejszych dochodach.

Podobne nierówności społeczne sprawiły, że łatwiej było mi zrezygnować z pracy, która wydawała się spełnieniem marzeń.

Po studiach w Madrycie trafiła do mnie naprawdę interesująca praca w hiszpańskiej firmie wydawniczej zajmującej się reklamą multimedialną. Podczas tej pracy przyszło mi mieszkać w pięciogwiazdkowych hotelach w krajach rozwijających się, gdzie przepych bywał oddzielony od nędzy jedynie cienkim murem lub linią wody.

Widok dzieci myjących się w deszczu na ulicach Konakry (Gwinea) obserwowany z okna mojego samochodu z opłaconym kierowcą uświadomił mi, jak bardzo niesprawiedliwy jest ten świat. Wiem, brzmi to może górnolotnie, ale trudno mi było wtedy nie poczuć wstydu. 

Na wszystkich szerokościach geograficznych te same nierówności

Opisując tę scenę, przypomniała mi się inna – sprzed wielu lat, z Polski. W 2007 roku, w samym centrum Warszawy, otwarto Złote Tarasy – olbrzymi kompleks handlowo-biurowo-rozrywkowy w stylu postmodernistycznym. Jego charakterystycznym elementem jest przeszklona rotunda – okrągła klatka schodowa, wkomponowana w centralną część galerii. Klienci, przemieszczając się po niej, zataczają koło – dosłownie i symbolicznie.

W dniu, w którym odwiedziłam centrum, kilka miesięcy po jego otwarciu, było zimno. Na placu po drugiej stronie ulicy, dokładnie taki sam okrąg utworzyła kolejka ludzi oczekujących na darmowy posiłek. Dwa kręgi – jeden błyszczący, pełen zakupowych uniesień, drugi – złożony z zziębniętych ciał i pustych żołądków- jak lustrzane odbicie światów, które współistnieją, choć nigdy się nie spotykają.

Na Tahiti, w Gwinei czy w Polsce ubóstwo ma zawsze to samo oblicze. Bieda mówi każdym językiem, przybiera każdy kolor skóry i modli się do różnych bogów.

Nie mam złudzeń. Niesprawiedliwości tego świata nie znikną ot tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale wierzę, że naszym obowiązkiem jest nie odwracać od nich oczu. 

Darianna Myszka

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze