Emigracjabeagle

Dopóki mieszkałam w Polsce, nie wiedziałam, że to, co dla mnie jest oczywiste, wcale nie musi być takie dla innych. Życie zagranicą nauczyło mnie pokory oraz empatii. Niemniej jednak wszyscy mamy jakieś limity tej otwartości na drugiego człowieka, “tego obcego”. Moimi granicami są obcokrajowcy, którzy chcą objaśniać mój świat. 

Co jakiś czas w mediach pojawia się słowo mansplaining. Chociaż taka właśnie angielska forma jest dość powszechna w Polsce, niektórzy używają również spolszczeń: “panjaśnienie” i “tłumaczyzm”. Mówiąc krótko: odnosi się to do wyjaśniania czegoś komuś (najczęściej kobiecie) w sposób protekcjonalny, dyskredytujący. No bo ty się nie znasz. I co z tego, że jesteś wykształcona w tym kierunku? Jesteś kobietą. Ja wiem lepiej i zaraz ci to wytłumaczę.

Nie wiem, czy to, co mnie co jakiś czas spotyka, mogę nazwać mansplainingiem, bo punktem zaczepienia nie jest płeć, a narodowość. Ale sam schemat jest podobny: ja przedstawiam pewien pogląd, być może zbyt abstrakcyjny dla obcokrajowca, który nie ma punktu odniesienia w swojej kulturze albo historii, a on… i tak wie lepiej, co powinnam myśleć jako Polka. 

Po raz pierwszy spotykam się z tym podczas rozmowy na temat II wojny światowej. Wiadomo, jestem z Polski, a to właśnie z wojną (oczywiście, oprócz Jana Pawła II oraz Lewandowskiego) kojarzona jest moja ojczyzna. Trudne czasy, trudna historia. Dużo przeżyliście, mówią mi nieraz, a ja potakuję. Ale nie mogę zrozumieć tej waszej niechęci do Stalina. Przecież to on was wyzwolił od nazistów, powinniście być mu wdzięczni

Przyznam, że za pierwszym razem było to dla mnie szokujące. No bo jak to? Coś, co wydawało mi się być wiedzą powszechną, nią nie jest? A potem do mnie dociera, że przecież historia Polski czy Europy Środkowo-Wschodniej to nie jest jakaś niezbędna do życia wiedza, zwłaszcza na drugim końcu globu. Ten ktoś ma prawo nie wiedzieć. No i niewiedza to jeszcze nie ignorancja, zatem odpowiadam: Polacy mają swoje powody, żeby myśleć tak, a nie inaczej. Ale zamiast próby zrozumienia, słyszę: Ulegliście propagandzie nazistów. Daliście się zmanipulować. 

Marszczę brwi. Otwieram usta, ale ostatecznie nie mówię nic, bo przypominam sobie, ile razy ja myślałam podobnie, zanim zaczęłam podróżować. Że wiem lepiej, co powinni myśleć Latynosi na temat konkwisty. Że słowo “Indianin” jest w porządku, więc bez sensu się oburzają ci, których to słowo dotyczy, bo mnie nie oburza. Że rasizmu nie ma, bo go nie doświadczam. Że kobiety w islamie są zmuszane do zakrywania głowy, bo tak wszyscy mówią, że same nie mogą o tym decydować. A jak decydują, to znaczy, że są zmanipulowane. Przecież to też był kulturowy mansplaining z mojej strony. 

Czy dyskusja z taką osobą, która “wie lepiej”, ma sens? Myślę, że nie, dopóki sama nie zda sobie sprawy z tego, że nasz świat to tak naprawdę wiele odrębnych światków i że warto użyczyć głosu ich mieszkańcom, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy. Tak jak ja to zrozumiałam dzięki podróżom i życiu na obczyźnie. 

Dominika Małyska

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze