Różne są powody wyjazdu za granicę
– miłość, nauka, poszukiwanie lepszej pracy, chęć zmiany otoczenia. Wiele z nich skutkuje pozostaniem na obczyźnie na stałe i rozpoczęciem tam nowego etapu życia. Są jednak także wyjazdy, które, choć trwają wcale niekrótko, to jednak od początku zakładają powrót do Polski.
Taki właśnie był mój wyjazd do Gruzji. Wiedziałam, że jestem tam tylko „na chwilę”. Zrobię to, co mam tam do zrobienia, a potem wrócę do kraju. Co prawda jak się później okazało ta „chwila” potrwać miała grubo ponad dwa lata, ale jednak Gruzja nigdy nie była moim krajem docelowym. Nie planowałam zakładać tam rodziny, budować domu, spędzić reszty życia. Nie musiałam starać się o dokumenty pobytowe, formalizować mojej egzystencji. W takiej samej sytuacji było także grono moich najbliższych znajomych i współpracowników. Przyjechaliśmy z całego świata i mieliśmy rozjechać się na cały świat. I nagle okazało się, że doświadczamy zjawiska nazwanego przeze mnie „życiem tymczasowym”, które w swoim charakterze jest zupełnym przeciwieństwem „prawdziwej” emigracji.
Znacie to? Mieszkanie, w którym przebywam, nie jest moje i mogę je w każdej chwili zmienić,
więc nie inwestuję, nie dekoruję, nie remontuję, a sprzątam tylko dla własnego komfortu. Jeżdżę samochodem udostępnianym przez pracodawcę, czyli nie interesują mnie naprawy, przeglądy ani fundusze na paliwo. Gotuję tylko kiedy mam na to ochotę i czas, bo skoro jestem sama, to przetrzymam przecież na jednej bułce. Zresztą zarabiam wystarczająco, żeby móc stołować się w lokalnych knajpach, o ile oczywiście zachce mi się tam iść. Nie muszę zajmować się ogrodem, dziećmi, zwierzętami…. w sumie to poza pracą nic nie muszę. Co prawda uczę się miejscowego języka, ale nie jest mi potrzebny na co dzień, bo jestem w stanie komunikować się po rosyjsku lub angielsku. Poznaję lokalną kulturę, historię, politykę, ludzi, lecz nie należę do ich świata i wiem, że należeć nie będę. Dla miejscowych jestem tak samo egzotyczna jak oni dla mnie.
Na poziomie towarzyskim i emocjonalnym mam do wyboru dwie drogi. Albo zaangażuję się w nowe znajomości, godząc się na ich krótkotrwałość, albo stanę z boku, wiedząc, że ewentualne „wielkie przyjaźnie” nie przetrwają próby czasu. Przetestowałam oba nastawienia i żadne z nich nie okazało się bezbolesne. „Oswajanie” nowych znajomości i przywiązywanie się do ludzi, którzy kilka miesięcy później na dobre znikali z mojego życia, okazało się bardzo wyczerpujące emocjonalnie. Z kolei odsunięcie się na bok potęgowało uczucie zawieszenia w próżni.
A przecież świat nie stoi w miejscu.
Moja gruzińska tymczasowość nie zmieniała tego, że gdzieś toczyło się normalne życie z jego wszystkimi aspektami. To dodatkowo biło w psychikę. Bo w Polsce moi bliscy chorowali, na świecie pojawiały się dzieci, inni odchodzili na zawsze. Bo choć nie obchodziło mnie moje gruzińskie mieszkanie, to dom w Polsce wymagał pilnego remontu. Bo moja codzienność wydawała się taka miałka w porównaniu z tym, co mnie omijało. I wreszcie – bo tym wszystkim, którzy zostali w kraju, trudno było zrozumieć, jak wygląda moje życie w Gruzji, które jakoś nie przypominało niekończących się wakacji.
Dookoła mnie wiele osób walczyło z podobnym dylematem. Różne były sposoby na wypełnienie poczucia pustki i tymczasowości – sport, alkohol, seks, pracoholizm oraz różne inne głupoty, które wypełniały czas, odrywały od myślenia i dawały chociaż namiastkę prawdziwego życia. Trzeba było dużej samodyscypliny, aby nie dać się niepostrzeżenie ponieść w życiowy zakręt, z którego nie będzie odwrotu.
„Życie tymczasowe” było dla mnie jednym z najważniejszych doświadczeń ostatnich lat. Nigdy wcześniej nie miałam tak ogromnego poczucia wolności, ale jednocześnie tak przytłaczającej odpowiedzialności za samą siebie. Poznałam ludzi, którzy żyją w ten sposób wiele lat, zmieniając tylko co jakiś czas kraje i wykonywane zadania, ale nigdy i nigdzie nie będąc u siebie. Ja już wiem, że w ten sposób żyć nie chcę.
Ekspackie życie – można się od tego uzależnić. Dużo prawdy w tym, co napisałaś o dyscyplinie i o tym, aby nie dać się ponieść w “zakręt”, bo można sobie nieźle namieszać w życiu!
Życie tymczasowe… Skądś to znam… Przez długi czas żyłam we Francji z mentalną walizką, którą byłam w stanie spakować w jednej chwili i wrócić do Polski. Niby tu żyłam, mieszkałam, pracowałam i podróżowałam, ale z tyłu głowy była ciągła myśl, że na pewno wrócę do Polski. A to nie pomagało w układaniu sobie życia i asymilacji, a wręcz było powodem wielu frustracji, szukaniu minusów i dziury w całym. Dopiero, kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że tak żyć się nie da, kiedy rozpakowałam tę mentalną walizkę, wszystko zaczęło się jakoś układać. Wszystko, co najważniejsze tak naprawdę zaczyna się w głowie 😉
wspanialy tekst Danusiu!