FelietonyPodróżeżycie

Twoje życie to istna bajka. Być ciągle w podróży to dopiero relaks i luksus. Zero odpowiedzialności, stresu, wczesnego wstawania do pracy, rachunków do zapłacenia, obiadów do ugotowania czy tygodniowych zakupów do zrobienia. Nie ma to jak spakować plecak i ruszyć przed siebie, gdzieś w nieznane. Na tak długo, jak się chce.

Ile to już razy słyszałam takie stwierdzenia?

Na palcach rąk i nóg nie zliczę. I właściwie coś w tym jest. Prawda jest taka, że jeżdżenie po świecie na swoich warunkach i decydowanie o tym, gdzie dziś śpię, co jem i robię, i o której godzinie daje wspaniałe poczucie wolności. Takie, którego nie da się opisać komuś, kto chociaż raz w życiu nie rzucił wszystkiego i nie wyjechał gdzieś na minimum trzy miesiące. O pół roku czy dwunastu miesiącach już nie wspomnę. To zapewne takie samo uczucie jak wtedy, kiedy ktoś mi mówi, że nie mając dzieci, nigdy nie dowiem się co to prawdziwa miłość. Chociaż ja się pod tym nie podpisuję, bo uważam, że bezgranicznie można kochać każdą żywą istotę, niezależnie od tego, czy była połączona z tobą pępowiną czy nie. Miłość nie ma miary. Ona jest albo jej nie ma. 

Ale niech będzie. W moim wyobrażeniu zapewne właśnie takie porównanie może pomóc większości ludzi zrozumieć moje poczucie wolności. 

Wracając jednak do rzeczy – podróże potrafią być i są piękne. W większości przypadków. Ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że wybierając życie na tzw. walizkach, wybieram też wiele niedogodności i trudności, z którymi muszę się zmierzać każdego dnia. 

Zacznijmy od zdrowia.

Bo to chyba najważniejsza rzecz, bez której nic nie ma sensu. Nieregularny tryb życia naraża mnie na wiele chorób, kontuzji, wirusów, bakterii i innych różnych paskudztw. Zadbanie o zdrowy sen, zbilansowany posiłek, nawodnienie czy regularny ruch, przemieszczając się co kilka dni do innych miast, krajów czy nawet kontynentów to tylko niektóre z trudności, z którymi muszę się zmierzyć.

Planowanie dnia czy tygodnia wymaga dość sporej dyscypliny i samozaparcia. Nie ma, że boli. Bez zdrowego ciała i umysłu reszta po prostu nie istnieje. Znalezienie hotelu, który nie kosztuje miliona monet, ale ma siłownię czy basen to sztuka nad sztukami. Albo chociażby znalezienie takiej lokalizacji, która zapewni skrawek zieleni czy płaski chodnik bez dziur, gdzie człowiek nie połamie sobie nóg, biegając. Naprawdę nie jest lekko. 

Dodatkowym stresem często jest fakt, że jak mi się coś stanie, jakaś kontuzja, ból zęba, sprawa ginekologiczna etc. nie mam gwarancji, że znajdę szybko dobrego anglojęzycznego lekarza. Często jedynym ratunkiem są grupy ekspackie na FB. Internet ponad wszystko.

Samotność.

O tej zołzie mogłabym książkę napisać. I choć częściej podróżuje nie sama, lecz z moim partnerem, to nawet w tandemie potrafi być ciężko. Brakuje nam przyjaciół, rodziny, ludzi o podobnych pasjach (a mamy ich wiele poza podróżami), z którymi można się umówić na plotki i przegadać całą noc. Spontanicznie. Ot tak. I bez tego samego nudnego small talk, czyli gadki typu skąd jesteś, co tu robisz, gdzie już byłeś, a to koniecznie musisz zobaczyć itd. itp.

Różnica czasu między Europą i przykładowo Azją Wschodnią jest czasem zbyt duża, żeby uzgodnić wygodny dla każdego czas na rozmowę wideo. Internet i komunikatory też nie zawsze działają tak, jakby się tego chciało albo ich używanie jest w ogóle zabronione i trzeba szukać alternatywnych sposobów na długo wyczekiwaną rozmowę z mamą czy przyjaciółką.

Brak stałego miejsca zamieszkania to kolejna wielka kłoda pod nogami.

Dzisiaj śpię tutaj, jutro tam. Nie wiem, czy łóżko będzie wygodne, czy będę miała ciepłą wodę w kranie. A co jeżeli śniadanie w ofercie hotelu nie będzie w ogóle jadalne. Może sąsiedzi za ścianą nie pozwolą mi spać, albo pościel nie będzie czysta. Może znowu będę musiała zamienić jedną z koszulek na poszewkę do poduszki. 

A ile ja sobie siniaków nabiłam przez to, że zmieniamy hotele co dwa-trzy dni? Każdy pokój jest inaczej zaaranżowany. Wstając w nocy do toalety, która również zmienia swoje miejsce (raz muszę pójść w prawo, raz w lewo), obijam się o krzesło czy stół, których wczoraj jeszcze nie było. Mój mózg czasem nie ogarnia! Niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku!

A poza tym każda zmiana adresu oznacza kolejne pakowanie i rozpakowywanie zawartości plecaka. I tak w koło Macieju. 

Do tego dochodzi jeszcze kwestia prania.

Gdzie je zrobić, żeby było tanio i dobrze? Pralnia samoobsługowa czy szukamy praczki, która to za nas ogarnie? Przed wylotem do nowego kraju czy po? Aż uzbieramy cały wór czy korzystamy z okazji i to co mamy, pierzemy teraz? Może później nie będzie takiej okazji. Co kraj to obyczaj, więc trzeba czasem zrobić dobry research żeby ogarnąć taką oczywistą rzecz jak posiadanie czystych ubrań. 

Jedzenie.

Kolejny temat rzeka. Chyba moja największa zmora w podróży. Chociaż odkąd odkryłam ajurwedę, jest mi znacznie łatwiej decydować o tym, co, jak i kiedy jeść, żeby sobie nie szkodzić. No i oczywiście, żeby też było smacznie i ciekawe.

Prawda jest taka, że kiedy się jedzie na tygodniowy urlop można sobie trochę pofolgować i jeść to, czego dusza zapragnie. Zupełnie inaczej ma się sytuacja, kiedy jesteśmy w podróży kilka miesięcy i to w różnych krajach, których kuchnia diametralnie się od siebie różni. Takie mieszanie sobie w brzuchu nie zawsze wychodzi nam na dobre. Trzeba nauczyć się, jak jeść lokalnie, ale zgodnie ze swoimi potrzebami. 

Długa podróż dodatkowo pozbawia nas możliwości gotowania, czyli często też jedzenia ciepłych posiłków. Brak dostępu czy ograniczony dostęp do kuchni. Do produktów spożywczych (np. nie jeżdżę przecież z butelką oliwy z oliwek w plecaku). Dłuższy pobyt w kraju gdzie jedzenie jest ogólnie słabe jakościowo albo też jakieś alergie pokarmowe, z którymi się borykamy czy bycie wege – to wszystko bardzo zawęża nasz wachlarz żywieniowy. Sama niejednokrotnie spędzałam kilka godzin na tym, żeby znaleźć do jedzenia coś, co mi nie uszkodzi jelit. Do tego dochodzi jeszcze higiena, której z lupą szukać w wielu krajach, w gdzie miałam okazję podróżować.

Lista trudności i wyzwań w podróży nie ma końca.

Każdy, kto opuścił swoje ciepłe gniazdko chociaż raz, na minimum trzy miesiące, gdzieś w daleki, odrębny kulturowo świat, wie, że taki styl życia to nie kolorowe tęcze i magiczne jednorożce. To zdecydowanie nie tylko zwiedzanie, lenistwo na plaży, koktajle i imprezy do białego rana. Chociaż i tego czasem nie brakuje. 

Pełnoetatowy podróżnik to ktoś, kto musi się mieć non stop na baczności. To ktoś, kto umiejętnie potrafi przeliczać różne waluty co kilka dni i nie dać się oszukać przy wydawaniu reszty w sklepie (a zdarza się to najbardziej doświadczonym). To ktoś, kto ma cierpliwość do stania w długich kolejkach (formalności emigracyjne potrafią wyssać resztki energii) po jeszcze dłuższych lotach. I tak co kilka dni. To ktoś, komu nie przeszkadza spanie na lotnisku czy kilkugodzinna jazda zapchanym pociągiem, ze stopami sąsiada na twoim siedzeniu. 

To osoba, która nie boi się wyzwań i nie ma wielkich wymagań i oczekiwań. Wie, że w dziewięćdziesięciu procentach przypadków i tak trzeba będzie zweryfikować i zmienić to, co się tak skrzętnie zaplanowało. 

I nie piszę tego wszystkiego, żeby się pożalić, jak to mi ciężko w tych dalekich podróżach i taka ze mnie biedna istota, której tylko wiatr w oczy wieje. Absolutnie nie. Zwłaszcza, że podróżowanie to nie tylko moja pasja, ale i od niedawna moja praca. 

Piszę to po to, żeby pokazać innym, że każdy wybór życiowy wiąże się z wieloma konsekwencjami i wyrzeczeniami. To od nas zależy, które z nich jesteśmy w stanie znieść czy zaakceptować. Moje szczęście może być twoją zmorą. I na odwrót. 

Więc kiedy następny raz usłyszysz od kogoś, że dużo podróżuje,

że ma taki a nie inny styl życia, zanim wydasz szybką opinię na jej/jego temat, zastanów się, z czego ta osoba musiała zrezygnować, aby żyć totalnie w zgodzie ze sobą i podążać za swoimi marzeniami. Pamiętajmy, że nie musimy podziwiać czy w pełni akceptować czyichś wyborów życiowych. Wzajemny szacunek i zrozumienie to podstawa do bezbolesnej koegzystencji. No i naprawdę wiele możemy się od siebie nawzajem nauczyć. 

Kasia Sosińska 

4 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Nika Vigo - Frankolubna Nomadka
Nika Vigo - Frankolubna Nomadka
1 miesiąc temu

To bardzo prawdziwe co piszesz i chyba najbardziej obawiałabym się zachorować w takich podróżach. Tak więc życzę wam wiele zdrowia!
Ja dużo się przemieszczam i ciągle skądś dokądś jadę, ale to nijak się ma do waszych Podróży przez duże P. Wielki dla was szacun i podziw.
A skoro od niedawna podróżowanie to także wasza praca, to kto wie czy kiedyś nie skuszę się na jakiś wypad w waszym towarzystwie!