Droga Bawario!
Właśnie minęło pół roku, odkąd ostatni raz się widziałyśmy. Choć do dzisiaj nie łatwo mi mówić i pisać o tym, co czuję w kontekście naszego rozstania, myślę, że te sześć miesięcy jest wystarczającym okresem na to, by nabrać dystansu do tego, co się wydarzyło. Dziś piszę ten list z miejsca, do którego tęskniłam, doświadczając ciebie.
Wiele mi dałaś, jeszcze więcej zabrałaś. Jestem ci wdzięczna za każdą znajomość, dzięki której emigracyjna samotność nie zżerała do szpiku, bo nie dawałaś o niej zapomnieć. Za to, że poczułam się obywatelką Europy i świata, mimo że dla lokalnej społeczności byłam jedynie kimś „skądś tam i po coś tam” – nic nieznaczącym elementem rzeczywistości. Dzięki za to, że pokazałaś mi, że nie u ciebie jest moje miejsce i nie do ciebie przynależę, zapewniając motywację do poszukiwań tego, co dla mnie odpowiednie.
Dziękuję za wszechobecną naturę, piękne krajobrazy i czyste powietrze, które tak bardzo doceniałam ze względu na brak stymulacji związanych z doświadczeniami kulturowymi i towarzyskimi w regionie. Wielokrotnie próbowałam odnaleźć się u ciebie, na twoim terenie – na darmo. Mogłabyś mi powiedzieć, że za mało się starałam, że nie zrobiłam wystarczająco dużo. Uwierz, zrobiłam tyle, ile tylko byłam w stanie – więcej już się nie dało, a ty nie odpuszczałaś. Myślałam, że te wszystkie doświadczenia „pod górkę” bardzo mnie wzmocnią, a one po cichu wyniszczały od środka.
Osiem lat to nie krótki okres czasu – tyle było nam dane być razem.
Relacja love hate, pełna uniesień i rozczarowań, wzlotów i upadków, euforii i smutku, motywacji do działania i totalnej bezradności zmęczyła mnie do granic możliwości. W pewnym momencie miarka się przebrała, a ty, Bawario, wbiłaś przysłowiowy gwóźdź do trumny, dając kres wiecznym rozterkom pod tytułem: zostać, wytrzymać, po raz kolejny zacisnąć zęby czy odejść, zostawić i jak najdalej od ciebie uciec.
Nie zapomnę dnia, w którym straciłam raz na zawsze nadzieję, że przecież może być dobrze. To dzień, w którym odebrałaś mi poczucie bezpieczeństwa. To dzień, w którym uświadomiłam sobie, że nie mam co liczyć na wsparcie lokalnej społeczności. To dzień, w którym tak bardzo dałaś mi odczuć ten podział na „swoich” i „obcych”. To wtedy, kiedy została postawiona gruba kreska między tutejszymi i tymi, którzy przybyli. To dzień, w którym uświadomiłam sobie, że nie zostanę u ciebie ani chwili dłużej.
Doskonale wiemy, że ja i ty, Bawario, to wyjątkowo niedobrana para.
Byłaś dla mnie bardzo atrakcyjna pod wieloma względami, lecz w miarę upływu lat i poznawania cię coraz lepiej odkrywałam, jak wiele rzeczy mi w tobie przeszkadza. Będę tęsknić za twym zewnętrznym pięknem. W ostatni dzień postanowiłaś być na tyle kapryśna i złośliwa, że nawet pogodę zamówiłaś taką, by chmury przysłoniły ten najpiękniejszy widok mojego emigracyjnego życia – panoramę Alp, którą delektowałam się przez te osiem lat, patrząc z balkonu mojego mieszkania – jedynego miejsca, gdzie czułam się u siebie. A może byłaś na tyle łaskawa, że przysłoniłaś jedyną rzecz, która mnie tam przy tobie trzymała – naturę na wyciągnięcie ręki, by nie wzbudzić we mnie na nowo wątpliwości co do podjętej decyzji i by nie było mi żal odjeżdżać?
Nie wiem. Nie chcę się już zastanawiać. Z licznych powodów pozostaniesz bliska memu sercu. Będę wracać na parę chwil, w odwiedziny, gdy zatęsknię za krajobrazami i nielicznymi ludźmi, którzy stali się moją emigracyjną rodziną. Teraz jestem w znajomym i bezpiecznym miejscu. Nie wiem, czy zostanę tu na zawsze czy tylko na jakiś czas. Wiem, że tutaj mogę odpocząć. Mogę się zregenerować i korzystać z możliwości, których ty, Bawario, w żaden sposób nie mogłaś mi zapewnić.
Pozdrawiam Cię z Polski – mojego (aktualnego) domu.