Minimalistką nie jestem na pewno. Maksymalistkę staram się w sobie tępić. Mam mimo to tendencję do kolekcjonowania, zbierania, przetwarzania, sortowania i klasyfikowania. W dzieciństwie zbierałam wycinki z prasy na temat Islandii, kapsle, karteczki, lalki, naklejki, komiksy ukryte w gumach do żucia Kaczor Donald. Niektóre kolekcje przetrwały, tak jak mój islandzki segregator. Inne bezlitośnie trafiły na strychową banicję lub wylądowały w śmieciach.
Z wiekiem przekonałam się, że rzeczy lepiej mieć mniej niż więcej. Wypchane szafy i szuflady są ciężarem podczas częstych przeprowadzek, zatem nomadzi muszą nauczyć się przeglądania rzeczy pod kątem ich przydatności, a także żegnania się z niepotrzebnymi gratami bez zbędnych sentymentów. Regularnie zmierzam się z osobistymi nadmiarami w duchu Marie Kondo, zadając sobie serię kluczowych pytań: Kochasz tę rzecz? Używasz ją? Jest ci niezbędna? Mam również strategię sześciu miesięcy. Jeżeli nie jestem pewna, czy na sto procent chcę się rozstać z danym przedmiotem, chowam go w kartonie lub pudle na półroczne przeczekanie. Jeśli przez ten czas ani razu go nie wyjmę, oznacza to, że rzecz ta w istocie nie jest mi potrzebna. Ba, często wręcz zapominam o tych sześciomiesięcznych, odłożonych na próbę gratach, a kiedy napatoczą się po czasie dłuższym niż zakładałam, żegnam się z nimi bez mrugnięcia okiem.
W dorosłym życiu doczekałam się kilku kolekcji.
W kuchni na dwóch magnetycznych tablicach wiszą magnesy z całego świata – gumowe, ceramiczne, plastikowe, ręcznie malowane. Niektóre zaliczyły już kilka upadków w czasach, gdy wisiały jeszcze na drzwiach lodówki. Każdy z nich wiąże się z odwiedzonym przeze mnie miejscem. Nie lubię dostawać magnesów z miejsc, w których nigdy nie byłam i zawsze przyjmuję je z pewnym napięciem. Jego przyczyną jest uczucie presji, konieczność dotarcia do miejsca X lub Z, by zasłużyć na ten malutki artefakt, spoglądający na mnie z magnetycznej tablicy.
Inną kolekcją są talerze, ale nie byle jakie, a także nieprzypadkowe. Wszystkie zawierają mapy krajów, stanów lub regionów i dostojnie prezentują się na kilkumetrowej ścianie przy klatce schodowej. Niektóre z nich to białe kruki, tak jak ten z Portugalii, którego zdobycie wymagało dużo wysiłku. Po maratonie przez sklepy z pamiątkami w centrum Lizbony, gdzie bezskutecznie poszukiwaliśmy z mężem talerza z mapą Portugalii, byliśmy gotowi skapitulować i zaakceptować fakt, że Portugalia nie znajdzie się na ścianie naszej talerzowej chwały. Wtem, w drodze powrotnej do hotelu, zauważyliśmy niepozorny sklepik z mydłem i powidłem, któremu intuicyjnie postanowiliśmy dać szansę.
Sprzedawca w średnim wieku początkowo zarzekał się, że talerzy z mapą nie posiada, ale oferował inne z kogutami i lizbońskimi landszaftami.
Widząc brak zainteresowania z naszej strony, obiecał rzucić okiem na zaplecze. Po kilku minutach wrócił z okropnym, kiczowatym talerzem, na którym wydrukowana była mapa kraju! Nasz wybuch radości zaskoczył samego sprzedawcę, który trzymał w rękach dizajn rodem z lat osiemdziesiątych. Równie ciężko było dostać talerz z mapą Polski. Sztuka ta udała mi się dopiero w małej galerii z wyrobami z gliny na sandomierskim rynku. Niektóre talerze w naszej kolekcji są posklejane, jako że przegrały walkę z grawitacją lub złe traktowanie bagażowych na lotniskach. Nie wszystkie kraje mają też pamiątkowe talerze z mapami, zwłaszcza jeśli państwo prowadzi spory graniczne.
Swego czasu zbierałam też kubki z podróży, jednak o ile talerze można zgrabnie upchnąć na wielkopowierzchniowej ścianie, a magnesy na tablicy, to kubki panoszą się po kuchni, zawłaszczając coraz więcej przestrzeni w szafkach i na blatach. Rozważałam wyeksponowanie ich na otwartych półkach lub hakach, jednak powstrzymał mnie jeden przyziemny czynnik – kurz. Ostatecznie podjęliśmy z mężem decyzję o tym, że kubki kupujemy już wyłącznie w egzotycznych i absolutnie wyjątkowych miejscach, by uniknąć kompletnego zagracenia. Niemniej jednak kolekcja bardzo przydała się na imprezie ślubnej, którą urządziliśmy w domu dla farerskich znajomych. Herbatę i kawę zaserwowaliśmy gościom w ponad sześćdziesięciu kubkach z różnych stron świata. Dziś staram się korzystać z nich wymiennie. Kiedy opatrzy mi się Nowa Zelandia, sięgam po Falklandy lub Wyspę Man. Na dodatek jest to kolekcja poniekąd organiczna, gdyż na przemian powiększa się i zmniejsza. Kubki się przecież tłuką, a i picie z wyszczerbionego brzegu nie należy do przyjemności.
Najważniejszą moją kolekcją są jednak wspomnienia. Zaklęte w zdjęciach, magnesach, kubkach i talerzach, najbezpieczniejsze są i tak na twardym dysku w mojej głowie. Bezcenne, chronione na czarną godzinę, gdy podróżowanie po świecie przestanie być dla mnie z jakiegoś powodu możliwe. Strzegę ich niczym największego skarbu, przywracam, dbam o to, by nie straciły swojej wyjątkowości, odtwarzam szczegóły i przemycam je w opowiadanych historiach. To moja najcenniejsza kolekcja. A jaka jest twoja?
Czy czujesz, że Twój dzień jest zbyt krótki na wszystko, co musisz zrobić? Jeśli tak, to e-book “Zaplanuj swój czas” jest dla Ciebie!
“Zaplanuj swój czas” to poradnik, który pomoże Ci w skutecznym zarządzaniu czasem. Dzięki niemu nauczysz się planować swoje zadania i cele w sposób efektywny, aby osiągać sukcesy zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
E-book opisuje aż 15 różnych technik zarządzania czasem, wraz z przykładami zastosowania oraz narzędziami dostępnymi w sieci.
Ebook “Zaplanuj swój czas” jest napisany łatwym do zrozumienia językiem, bez zbędnych teoretycznych dywagacji. Dzięki temu będziesz mogła / mógł szybko zacząć stosować wskazówki, które w nim znajdziesz.
Dlaczego nie ma zdjęcia tego talerza z Portugalii? Albo chociaż kolekcji kubków?