Edukacja i językiFelietonyzapożyczynia

Chociaż pewnie każdy z nas miał kiedyś na języku polskim lekcję o zapożyczeniach z języków obcych, muszę przyznać, że miałam raczej blade pojęcie o tym, jak wielu niepolskich wyrazów używam codziennie. CODZIENNIE! Oczywiście wiem, że burmistrz przyszedł z Niemiec, pomidor  z Włoch, senat z łaciny, robot z Czech a naturszczyk z Rosji, ale na co dzień o tym nie myślę. Jest dla mnie oczywiste, że jem spaghetti (wł.), popijając je matchą (jap.), frytki (fr.) jadam z majonezem (fr.) albo keczupem (chin.), a w weekend (ang.) przy ładnej aurze (łac.) urządzam piknik (fr.) rodzinny. 

Zamiast wołać o tempora, o mores!, cieszę się, że język się rozwija.

Pamiętam z dzieciństwa akcje oczyszczania języka z naleciałości zagranicznych; zajmowała się tym bodaj Gazeta Wyborcza. Czytelnicy przysyłali swoje propozycje polskich odpowiedników wyrazów obcych. Do dziś pamiętam „szopę seksu”. Z tego co wiem, większość zaproponowanych wyrazów nie utrwaliła się w polszczyźnie – choć czasem były to prawdziwe perełki.

Nie załamuję rąk – wierzę, że język wchłania to, czego potrzebuje i nasza mowa rodzima nie jest tu żadnym wyjątkiem. Mogę sobie wzdychać z tęsknoty za leśmianizmami czy obezwładniająco piękną polszczyzną Słonimskiego, ale na co dzień chętnie włączam do mego prywatnego języka wyrazy adoptowane czy nawet skundlone. Dlaczego nie? Bylem tylko pamiętała, że te ułatwienia to nie język formalny pierwszej wody – na wszystko znajdzie się miejsce. 

Jakże inaczej podchodzą do tematu Chińczycy! 

Oczywiście, to zasługa przede wszystkim specyfiki tego języka, ale nie tylko. Wciąż powstają nowe, rdzennie chińskie określenia na zjawiska i sprawy, które, przybywszy z zagranicy, umościły sobie wygodny kącik nie tylko w sercach, ale i na językach Chińczyków.

Zacznijmy od keczupu. Wyraz ten wywodzi się z jednego z chińskich dialektów. Słowo oryginalnie brzmiało kôe-chiap/kê-chiap (鮭汁) a oznaczało sos… rybny. Początkowo w angielszczyźnie oznaczało rozmaite sosy, m.in. na bazie ryb i grzybów, dopiero współcześnie ketchup został złączony świętym węzłem z pomidorami.

Kiedy jednak ten sos pomidorowy przybył do Chin wraz z frytkami i hamburgerami, nazwano go po prostu 番茄酱fānqiéjiàng. Sosem pomidorowym. Co rodzi problemy. Bo przecież keczup to nie jedyny sos pomidorowy! Tą samą nazwą będą więc opatrzone przeciery pomidorowe, passaty, a także sos, którym polejemy gołąbki czy pomidorowy sos do makaronu.

Wspominając zaś o samych pomidorach – kiedy te mocno egzotyczne owoce trafiły do Chin, skojarzyły się Chińczykom z inną, znaną już wcześniej rośliną z rodziny psiankowatych. Dlatego po chińsku pomidor nazwano “zagranicznym bakłażanem” 蕃茄 fānqié. Nie jest to jednak jedyna nazwa. W innych częściach Chin zauważono niewątpliwe podobieństwo pomidora do persymon. Dlatego drugą oficjalną pomidorową nazwą jest 西红柿 xīhóngshì, dosłownie: czerwona persymona z Zachodu. 

Mamy już sos pomidorowy. Polejmy nim więc… nie spaghetti, nikt go tak nie nazywa. Zamiast tego mamy po prostu “włoski makaron” 意大利面 Yìdàlìmiàn. Jak to? Przecież nie każdy włoski makaron to spaghetti! Mamy rurki, wstążki, kokardki… Na nie wszystkie jest osobna nazwa 通心粉 tōngxīnfěn – makaron z przestrzelonym sercem (no wiecie, pewnie to od tych dziur w rurkach). 

Ale dość już o makaronach, zajmijmy się frytkami. Tu nawet nie ma sugestii co do kraju pochodzenia – są to po prostu “ziemniaki w słupkach” 薯条 shǔtiáo. Ciekawostką jest jednak, że alternatywna potrawa: ziemniaki pokrojone w grube, karbowane frytki, usmażone na oleju, a potem przyprawione na ostro zgodnie z gustami Syczuańczyków, mają całkiem inną nazwę. 狼牙土豆 lángyátǔdòu, czyli kartofle jak wilcze kły. Piknik to po prostu jedzenie na dziko. Majonez to sos jajeczny bądź sos sałatkowy, a weekend został przetłumaczony dosłownie: koniec tygodnia 周末 zhōumò

Czasem zazdroszczę Chińczykom ich językowej niezależności od całego świata.

Ciekawie jest też obserwować rozwój języka, który – inaczej niż polski – stara się zachować odrębność zamiast ślepo wchłaniać makaronizmy czy anglicyzmy. Później jednak uśmiecham się do siebie i kiwam głową ze zrozumieniem. Dopiero znając językowy izolacjonizm Chińczyków, można zrozumieć, dlaczego nie kojarzą oni nie tylko sformułowań z potocznej angielszczyzny, ale nawet obcojęzycznych nazw własnych.

Gdy Polak słyszy Iceland, wie, że chodzi o Islandię. Chińczyk w życiu się nie domyśli, bo przecież po chińsku Islandia to 冰岛 Bīngdǎo – Lodowa Wyspa. Słysząc “The Rolling Stones”, człowiek Zachodu od razu skojarzy, o kim mowa. Chińczyk będzie musiał na tyle znać angielski, żeby sobie przetłumaczyć. Po chińsku Stonesi nazywają się 滚石 Gǔnshí, czyli po prostu Toczące-Się-Kamienie. Ech, nie mają łatwo!

W przeciwieństwie do mnie.

W moim prywatnym słowniku poza wyrazami polskimi, rdzennymi i tymi wchłoniętymi na przestrzeni wieków, są też wyrazy “polskawe”.

Te wszystkie chińskie nazwy, które odmieniam przez przypadki. Angielskie wyrazy, dla których polskie tłumaczenia mam niby na końcu języka, ale jakoś łatwiej mi je zostawić w oryginale. Te wszystkie potknięcia i przejęzyczenia, które zostały w rodzinie. Ilości śladowe gwary śląskiej. Rozmaite inne dziwaczne wtręty, które mi się tak spodobały, że zawszę chcę je mieć przy sobie.

Język – kuternoga? A może wręcz przeciwnie? Może właśnie język wszechmocny, wszechpotężny i nie bojący się, że założenie różowej koszuli odbierze mu resztki męskości? Dbanie o czystość języka, które niegdyś było ważną częścią mojej tożsamości, dziś śmieszy mnie i irytuje. Tak samo, jak dbanie o czystość rasy czy strach przed mezaliansem. Jeśli chcesz – pilnuj, waruj, broń się. Ja już nie będę.

Natalia Brede

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze