„Nie kupuj domu, kup sąsiada” – głosi znane tureckie przysłowie i w moim przekonaniu bardzo dobrze obrazuje ono istotę relacji sąsiedzkich Turków. Sens powiedzenia nietrudno odgadnąć – od wygodnego domu bardziej liczą się dobre relacje z najbliższym otoczeniem.
Turcy jako naród bardzo towarzyski i ceniący związki społeczne, zwłaszcza w mikrospołecznościach, bardzo cenią sobie dobre stosunki z sąsiadami, a pojęcie sąsiada obejmuje dużo szerszą grupę niż w naszym pojmowaniu. Tutaj sąsiad to nie tylko mieszkaniec najbliższego otoczenia naszego domu – nierzadko w to grono zalicza się całe niewielkie osiedle, czy, tak jak w naszym przypadku, mieszkańcy całej ulicy. I rzeczywiście między członkami tej społeczności utrzymywane są bliskie, najczęściej bardzo przyjacielskie kontakty.
Obca
Dla mnie jako yabanci (tur. obcokrajowiec, obcy) wejście w społeczność było o tyle trudne, co krzepiące. Trudne, bo brak znajomości zwyczajów, a także z początku słaba znajomość języka nie pomagały w nawiązywaniu relacji. Z drugiej jednak strony serdeczność moich tureckich sąsiadek pozwoliła od razu zadomowić się w nowej okolicy. Nie od razu nawiązałam z nimi tak bliski kontakt.
Początkowe trudności jednak rozwiały się, gdy z pracującej w hotelu, wiecznie zabieganej młodej mężatki, którą rzadko kto miał okazję spotkać, stałam się… mamą pracującą w domu. W międzyczasie nauczyłam się też całkiem dobrze języka. Rozpoczęły się więc posiadówki z sąsiadkami w ogródku, zalane litrami tureckiego czaju i okraszone wróżeniem z fusów po kawie po turecku. Wśród tureckich pań domu powszechne jest bowiem odwiedzanie się nawzajem – nierzadko całymi dniami spacerują od domu do domu, chętnie wpadają na rewizyty, a i powszechne jest wspólne przyrządzanie czasochłonnych potraw jak chociażby robienie yaprak sarmy – czyli maleńkich „gołąbków” zawijanych w liście winogron.
Ale przecież nie tylko kobiety w najbliższym gronie się przyjaźnią – nasi mężowie również cenią sobie spędzanie czasu w swoim gronie i nie raz, nie dwa mój mąż znikał „na chwilę” u sąsiada, by wrócić po paru godzinach, na dodatek ewidentnie po szklaneczce raki.
Społeczność
Jeżeli uda się trafić na równie zgraną, serdeczną i dobrze funkcjonującą społeczność sąsiedzką jak ta nasza, to znaczenie przytoczonego przeze mnie przysłowia trafia do nas ze szczególną mocą – codzienność w tak przyjaznej atmosferze jest po prostu bardzo przyjemna. Wsparcie sąsiadów to rzecz nie do przecenienia. Panie mieszkające najbliżej mnie niejednokrotnie wybawiły mnie od gotowania obiadu, przynosząc zupę czy świeżo grillowane kotleciki. Można też bez problemu liczyć, że sąsiadka rzuci okiem na dziecko, gdy trzeba szybko coś załatwić albo gdy akurat ma się ważną konferencję na home office.
Nietrudno więc domyślić się, że i w przypadku bardziej podniosłych wydarzeń rodzinnych sąsiedzi będą blisko centrum wydarzeń. Nie sposób nie zaprosić ich na ślub czy wesele – czy to swoje, czy to swoich dzieci. Narodziny nowego członka rodziny też nie umkną uwadze sąsiadów i można mieć pewność, że będą witać bobasa równie radośnie co jego najbliższa rodzina. Do dziś pamiętam ten wzruszający wieczór, kiedy tuż po narodzinach mojej córki odwiedzili nas sąsiedzi, a jeden z nich wyśpiewał jej do ucha Ezan (muzułmańskie wezwanie do modlitwy) i wyszeptał jej nowo nadane imię. Ta, nazwijmy ją, ceremonia, stanowi swego rodzaju odpowiednik chrześcijańskiego chrztu i choć ani ja, ani mąż nie jesteśmy religijni, to byliśmy wzruszeni podniosłością chwili i jej religijny wymiar zupełnie nam nie przeszkadzał. Co prawda znam historie o tabunach sąsiadek przesiadujących godzinami u świeżo upieczonej mamy, jednak na szczęście u nas skończyło się na tej jednej wizycie.
Urodziny i pogrzeby
Bardzo miło wspominam też tegoroczne urodziny mojej córeczki – obchodziła je dwukrotnie, ponieważ wnuki sąsiadów bardzo chciały poświętować z nami, a ich pobyt w naszym mieście dobiegał końca przed samymi urodzinami. Uznaliśmy, że wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie, by zjeść wspólnie mały tort – był więc tort i świeczki, i prezenty, i odśpiewane sto lat. W dzień rzeczywistych urodzin znów zostałam mile zaskoczona – z małego krojenia tortu w ogrodzie w gronie najbliższych nie wiedzieć w jaki sposób, zrobiła się wielka impreza na niemal 30 osób! I to z muzyką, prezentami i tym całym radosnym gwarem. Miał być tort i lemoniada, a tymczasem każda sąsiadka, zupełnie z własnej inicjatywy, dodała coś od siebie – któraś upiekła placuszki, inna naparzyła herbaty dla wszystkich. Do domu weszliśmy z pełnymi brzuchami, taszcząc torbę pełną drobnych podarunków, które otrzymała Klara.
Sąsiedzi towarzyszą sobie również i w trudnych chwilach – ciekawym i moim zdaniem bardzo rozsądnym zwyczajem jest, że w przypadku czyjejś śmierci to sąsiedzi przynoszą pogrążonej w żałobie rodzinie przygotowane przez siebie posiłki. To przyjemna świadomość, że w chwilach najgłębszego smutku będzie ktoś, kto o ciebie zadba. Sama miałam okazję brać udział w takim dzieleniu się jedzeniem z sąsiadami, którzy przeżywali śmierć bliskiej osoby. Okazało się wówczas, że to nie znoszenie przypadkowych potraw byle kiedy, ale zorganizowana akcja, gdzie sąsiadki umawiają się na przygotowanie posiłków tak, by obdarowywani otrzymali przemyślane menu na kilka pierwszych dni po pogrzebie.
Konflikty
Trzeba jednak do tej beczki miodu dodać łyżkę dziegciu – jak wszędzie, także i tu ludzie i ich charaktery są różne, mimo więc najszczerszych i najlepszych chęci konflikty będą się pojawiać. I nam również się zdarzyły, a jakże. Do dziś pamiętam moje niezbyt wylewne powitania sąsiadki z piętra niżej, która swego czasu niemal każdego dnia myła zewnętrzną klatkę schodową i ode mnie wymagała tego samego. Zajęło mi to kilka lat, trochę strzępienia języka i mnóstwo biernego oporu, aby sąsiadka machnęła ręką na schody i przyjęła do wiadomości, że będę je myć wtedy, kiedy sama uznam za stosowne. Dziś nasze kontakty są serdeczne, a sąsiadka od czasu do czasu rozpieszcza nas poczęstunkami ze swojej kuchni.
Innym razem sąsiad nasłał na mojego męża policję, bo… zaparkował samochód na jego ulubionym miejscu pod drzewkiem! W konflikt zaangażowała się cała dzielnica, a sytuacja była absurdalna – sąsiad nie dał się przekonać, że ktoś poza nim ma prawo parkować na jego upatrzonym miejscu, choć tłumaczyło mu to mnóstwo osób z wezwanymi policjantami na czele. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak przekonać męża, że warto poszukać miejsca parkingowego gdzie indziej, a konflikt póki co ucichł. Może dlatego, że sąsiad wyjechał na parę miesięcy.
W obecnym domu mieszkamy już od sześciu lat. Mogę śmiało stwierdzić, że nasi sąsiedzi stali nam się bliscy niczym rodzina. Muszę też przyznać, że utrata tych relacji jest dla mnie jednym z powodów do smutku, który mimo ekscytacji pojawia się, gdy myślimy o zmianie mieszkania na większe. Czy uda się trafić po raz kolejny na tak ciepłych i serdecznych ludzi? A może tym razem będziemy mieć mniej szczęścia? A może wręcz przeciwnie – szczęście nam dopisze i ktoś sprzeda nam dom w najbliższej okolicy i uda się zjeść ciastko (mieć większy dom) i mieć ciastko (czyli sąsiadów )? Byłoby wspaniale.
Przepiękny artykuł pełen ciekawostek z życia codziennego. Ogromne gratulacje dla Agaty. Czekam na kolejne artykuły ❤️