Mam w swoim życiu ludzi, którzy mnie wspierają
i to dzięki nim tak naprawdę robię to, co robię
i żyję tak, jak chcę.
Pracujesz zdalnie, piszesz blog w dwóch językach, prowadzisz fanpage, rozmawiasz z innymi nomadami, podróżujesz – wydajesz się tak zapracowaną osobą, że dziękuję za znalezienie czasu dla naszego portalu! Jak Ty to robisz?
Sama się czasami pytam, jak ja to robię. Pracuję naprawdę dużo. Jestem jednak osobą ambitną i jeżeli czegoś się podejmuję, to się już tego trzymam i nie odpuszczam. Ciągle mam też nowe pomysły, a te po prostu muszę realizować. Dlatego też mam tyle projektów i robię tak wiele rzeczy. Sprawia mi to wielką frajdę, więc nie narzekam.
Skąd pomysł na pracę zdalną?
Pomysł na pracę zdalną wziął się od innych nomadów. Kiedy pracowałam w Chiang Mai, poznałam mojego chłopaka, który był programistą. Do tego moja siostra zaczynała wtedy pracować zdalnie. Wszyscy troje wychodziliśmy wieczorami do barów i tam też spotykaliśmy ludzi. Im więcej poznawałam osób, które pracowały zdalnie, tym bardziej chciałam robić to, co oni. Nie wiedziałam jednak, jak to osiągnąć. Programowanie, design czy copywriting nie wydawały się rozwiązaniami dla mnie. Długo szukałam, aż doszłam do wniosku, że przecież mówię płynnie po angielsku, wiem, jak uczyć i jestem w tym dobra, a do tego lubię marketing, więc dlaczego nie zacząć uczyć online? Zaczynałam 3 lata temu jako freelancer. Pracowałam dla amerykańskiej agencji językowej. Dzisiaj mam swoją działalność i jestem sobie sama szefem.
Da się z tego wyżyć?
A czy da się z tego wyżyć? I tak, i nie. To zależy tylko od danej osoby. Po pierwsze, trzeba być naprawdę dobrym w tym, co się robi, szczególnie jeżeli chodzi o uczenie. Musisz wiedzieć, jak zdobyć klienta, jak sprzedać swoje umiejętności i siebie (brzydko to brzmi, ale tak właśnie jest).
To nie tylko bycie sobie samemu szefem, ale także ciężka, mozolna praca. Jeżeli jesteś na to przygotowany i znasz swoją wartość, to jak najbardziej można z tego wyżyć i żyć sobie całkiem nieźle.
Twoja przygoda z emigracją zaczęła się 15 lat temu. Jak do tego doszło? I dlaczego Anglia?
Powiem szczerze, że nie bardzo wiedziałam, co robić z życiem po studiach. Wszyscy wtedy wyjeżdżali do Anglii na zarobek i ja też chciałam pojechać na wakacje, żeby sobie dorobić. Miałam jechać na 3 miesiące, zostałam 11 lat, potem przeniosłam się do Tajlandii.
Piszesz o sobie, że połknęłaś bakcyla podróży podczas wakacji z siostrą, które spędziłaś w Azji. Dlaczego właśnie Tajlandia a nie Laos czy Wietnam?
I znowu, to był przypadek. Moja siostra wybierała się tam z koleżankami i napisała do mnie, czy nie chciałabym też pojechać. W tym czasie ubiegałam się o obywatelstwo brytyjskie i oddałam paszport do urzędu imigracyjnego. Paszport miał wrócić po sześciu miesiącach. O dziwo, dostałam go z powrotem po dwóch, na parę tygodni przed planowanym wyjazdem. Kupiłam więc szybko bilet i pojechałam.
Nie miałam tak naprawdę żadnych oczekiwań, przynajmniej na początku. Kupiłam bilet i parę dni później oglądałam z koleżanką film „Anna i Król”. Była tam taka scena, gdzie bohaterowie przechadzają się w pięknym parku ze złotymi świątyniami. Moja przyjaciółka powiedziała wtedy do mnie: „Widzisz? Tam będziesz”. Dopiero wtedy uderzyło mnie, że jadę do kraju, który jest zupełnie inny niż te, w których byłam kiedyś.
Miałaś jakieś oczekiwania względem Tajlandii przed wyjazdem?
Kiedy zaczęłam czytać o Tajlandii, nieco się denerwowałam. Pamiętam, że z siostrą zastanawiałyśmy się, czy brać poszewki na pościel, bo ktoś napisał w Internecie, że w Tajlandii jest brudno i niehigienicznie, co okazało się w bardzo dużej mierze nieprawdą.
Pamiętam moją pierwszą podróż taksówką. Budynki, złote ozdoby, portrety króla, język, którego nie rozumiałam. Byłam jak w transie. Może byłam w lekkim szoku kulturowym, ale od razu Tajlandię pokochałam. Bardzo mnie fascynowała.
Mieszkanie w Kraju Uśmiechu było łatwe i przyjemne dla mnie. Zadomowiłam się tam szybko i tamtejsze zwyczaje weszły mi w krew. Ekspaci często narzekają na opieszałość i dezorganizację Tajów, a mi się to właśnie tam podoba. Jestem świadoma tego, że Tajowie mają swoje za uszami i kiedy się uśmiechają, to pewnie sobie coś innego myślą, ale to też mi zupełnie nie przeszkadza.
A było coś, co Ci tam przeszkadzało?
Niewiele. Chociaż chyba najbardziej niektóre zwyczaje w szkole. Na przykład to, że nie mogłam sobie zaplanować wakacji, bo administracja szkoły nie mogła się zdecydować, kiedy dać nauczycielom urlopy. Siedzenie w szkole w przerwie semestralnej było dla mnie zupełnie bez sensu, w szczególności, że nie byłam tam potrzebna. Po pewnym czasie system ubierania się też mi zaczął przeszkadzać. W Tajlandii ważne są kolory i uniformy. Moja szkoła miała pewne kolory przypisane do danego dnia tygodnia i nie można było np. we wtorek przyjść w niebieskich spodniach. W niektóre dni mogłam nosić tylko spódnicę. To były małe rzeczy, ale po trzech latach bardzo mi doskwierały. Nie mówiąc już o tym, że tajscy uczniowie nie chcą się uczyć, a obcokrajowca traktują z mniejszym respektem niż tajskiego nauczyciela.
Nauczanie języka obcego w Tajlandii to jeden z niewielu zawodów, który może wykonywać obcokrajowiec w tym kraju. Jakie warunki trzeba spełniać, żeby pracować jako nauczyciel i jak Tobie udało się znaleźć tam pracę?
Trzeba przede wszystkim znać bardzo dobrze język angielski. Należy mieć wykształcenie wyższe. Nie musi to być pedagogika, czy filologia, najważniejsze, żeby mieć minimum stopień licencjata. Certyfikat TEFL się też przyda. Nie jest to wymagane przez prawo, ale z tym papierkiem jest zawsze łatwiej, szczególnie osobom, których pierwszym językiem nie jest angielski. Często szkoły wymagają zdania egzaminu TESOL i lepiej sobie go zrobić przed wyjazdem do Tajlandii.
A jeżeli ktoś ma paszport UK lub US, czy z innego kraju, gdzie językiem urzędowym jest angielski (oprócz RPA) to automatycznie uchodzi za native’a.
Ja robiłam kurs TEFL w Chiang Mai. Po ukończonym kursie szukałam pracy, chodziłam od szkoły do szkoły, ale szybko się zniechęciłam. Chyba wtedy w głowie było mi imprezowanie i zwiedzanie miasta niż praca. Agencja, w której robiłam TEFL sama się do mnie zgłosiła z propozycją. Zgodziłam się i tak dostałam moją pierwszą posadę w lokalnym college’u.
Wspominasz o szkole, w której uczyłaś. A czego Ty nauczyłaś się od Tajów? Jakie nauki wyniosłaś z ich kraju?
Uśmiechu – uśmiech naprawdę działa cuda. Na początku moi uczniowie nie chcieli mnie słuchać, a ja nauczona w polskiej szkole krzyczeć, surowymi metodami próbowałam ich przywołać do porządku. Zupełnie to nie pomogło. W końcu stwierdziłam, że mam to w nosie i do klasy weszłam na luzie, z uśmiechem. Od razu podziałało!
Tajowie mają taki odruch bezwarunkowy. Bez względu na sytuację, jeżeli się do nich uśmiechniesz, oni uśmiech odwzajemnią. Nauczyłam się, że uśmiechem można o wiele więcej zdziałać niż krzykiem i nerwami.
W Tajlandii przyjęłam też dwie filozofie ‘sabai sabai’ – spokojnie, wyluzuj – i ‘mai bpen rai’ – nic się nie martw. O ile działają one świetnie w Tajlandii, w Europie są nieco trudniejsze do wdrożenia.
Jak wygląda dzień pracy w tajskiej szkole? Jakie warunki panują w szkole?
W szkole musiałam być o 7:30. Codziennie rano był apel o 8:00, w czasie którego śpiewano hymn i ogłaszano najważniejsze rzeczy. Później szliśmy do klas. Ja uczyłam 25 godzin tygodniowo, ale między lekcjami musiałam być w szkole. Do domu szłam o 16:00. Obcokrajowcy przeważnie mają mniej pracy niż tajscy nauczyciele. Mamy do tego wyższe płace, czasami więcej niż dyrektor jakiegoś wydziału. Warunki w mojej szkole były dobre, ale pewnie nie najlepsze. Nie miałam żadnych pomocy dydaktycznych, książki były bardzo marnej jakości. Moi znajomi pracowali w szkołach, gdzie były telewizory, rzutniki itd. Ja takich luksusów nie miałam.
Słyszałam, że nauczyciele w Tajlandii cieszą się dużym poważaniem?
Do nauczycieli w Tajlandii podchodzi się z wielkim szacunkiem. Kiedy na przykład rozmawiasz z nauczycielem, a nauczyciel siedzi, ty jako uczeń powinieneś uklęknąć lub usiąść na podłodze, aby nie przewyższać nauczyciela. Nauczycielom się kłania nisko, nosi się książki i nigdy nie pyskuje.
Jak wspomniałam jednak, do nauczycieli z zagranicy jest mniejszy szacunek. Dzieciaki na przykład myślą, że na lekcjach angielskiego można im więcej. Wystarczy jednak dać im do zrozumienia, że nie lubimy takiego zachowania.
A jacy są tajscy koledzy po fachu? Czy z racji tego, że w hierarchii szkolnej są wyżej, traktują obcokrajowców inaczej?
Moi nauczyciele w szkole byli przemili dla mnie. Zawsze zabierali mnie ze sobą na ceremonie i starali się, abym nie czuła się wyobcowana. Byłam jedynym obcokrajowcem w szkole i było to dla mnie ważne, aby mieć jakiś kontakt z kolegami z pracy. Wiem jednak, że nie zawsze tak jest. Czasami tajscy nauczyciele są zazdrośni, bo wiedzą, że obcokrajowiec zarabia więcej, czasami nie chcą z nami rozmawiać, bo się wstydzą, że nie znają angielskiego lub po prostu nie zależy im na znajomości.
Teraz mieszkasz w Portugalii. Co tym razem zadecydowało, że tam trafiłaś?
Mój chłopak jest programistą i nomadował ze mną przez dłuższy czas. W końcu oboje zapragnęliśmy stabilizacji, a on dodatkowo chciał pracować w firmie i chodzić normalnie do pracy. Wysłał podania do różnych miejsc na świecie. Byliśmy gotowi przenieść się nawet do Australii. W końcu znalazł pracę w Lizbonie i dlatego między innymi przenieśliśmy się tutaj.
Lisbona to Twój trzeci przystanek. Można więc powiedzieć, że przynajmniej trzy razy zaczynałaś od zera. Co zabrałaś ze sobą w bagażu doświadczeń do każdego kraju? Czego Cię nauczyły te kraje i ich ludzie?
Wszystkie doświadczenia w tych krajach były dla mnie wartościowe. Bardzo narzekałam na życie w Anglii, ale wiem, że gdyby nie ono, nigdy nie nauczyłabym się w takim stopniu angielskiego, nigdy nie wiedziałabym, jak obsłużyć klienta czy nie miałabym okazji przebywać w towarzystwie bardzo wysoko postawionych osób i od nich uczyć się jeszcze więcej. Tajlandia z kolei nauczyła mnie pokory i przyjmowania rzeczy takich jakimi są.
Moje podróże i życie w innych krajach pokazały mi, że nigdy nie jest za późno na zaczynanie czegoś nowego i na naukę, a także tego, że trzeba ufać przede wszystkim sobie a nie innym.
Ludzie, których zostawiłaś za sobą w Polsce czy Anglii wspierają Twoje pomysły na życie czy raczej kiwają głową z niedowierzaniem?
Mam w swoim życiu ludzi, którzy mnie wspierają i to dzięki nim tak naprawdę robię to, co robię i żyję tak, jak chcę. Są też i tacy, którzy raczej nie wierzyli w to, że moje decyzje są dobre, za co ich nie winię, bo to oni także dają mi kopa. Jeżeli ktoś mówi do mnie, że to nie jest dobra decyzja, a ja czuję wewnątrz, że jest i że chcę coś zrobić, to ta niewiara jest dodatkowym motywatorem.
A jakie są Twoje doświadczenia z Polakami w Anglii, Tajlandii i Portugalii?
Staram się nie szufladkować ludzi. Obojętnie, skąd jesteśmy, mamy podobne charaktery, osobowości, wady i zalety. Możemy pochodzić z innych kultur, ale jako osoby jesteśmy podobni. Dlatego, kiedy spotykam Polaka za granicą, to ani nie skacze z radości, ani też nie podchodzę do tej osoby z niechęcią. Staram się ich najpierw poznawać jako osoby i sprawdzać, czy ich lubię, aby wyrobić sobie opinię na ich temat. Dlatego nie chcę mówić, że miałam takie, a nie inne doświadczenia z Polakami. Jedne były dobre, inne złe.
W Anglii na początku miałam naprawdę bardzo nieprzyjemne sytuacje. Jako osoba, której nie było stać na butelkę wody, byłam zdana na łaskę i niełaskę osób, z którymi mieszkałam. Traktowali mnie niezbyt miło i do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, że można kogoś w taki sposób traktować. Wtedy właśnie byłam przekonana, że Polak za granicą jest zły i kropka.
Później jednak spotkałam cudownych, przyjaznych i bezinteresownych Polaków, którzy byli gotowi mi pomóc w każdej sytuacji. Stali się moją rodziną i nieodłączną częścią mnie.
Podobnie miałam z ludźmi z innych krajów, czy to z Anglii, Indii, czy z Tajlandii. Człowiek to zawsze człowiek, bez względu na narodowość.
Jakie plany na przyszłość?
To zależy, czy pytasz o plany biznesowe, czy prywatne. Obecnie bardzo dużo pracuję nad moimi lekcjami. Chcę w tym roku nieco je zredukować i bardziej skupić się na The Blond Travels. Chciałabym zostać w Portugalii i podróżować raz w roku do Tajlandii, a także do innych krajów.
Na pewno będę nadal pisać, uczyć i starać cieszyć się życiem.
Rozmawiała: Mariola Cyra
Joanna pochodzi z Łeby, ale lubi mówić, że jest zewsząd. Mieszkała 11 lat w Londynie, po czym przeniosła się do Tajlandii, gdzie pracowała jako nauczycielka języka angielskiego. Od kiedy pracuje zdalnie mieszkała w Wietnamie, Polsce, Niemczech, Tajlandii, a obecnie przebywa w Portugalii. Prowadzi własną firmę, a o swoich przygodach i przemyśleniach pisze na blogu.
[/cmsmasters_text][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row]