Felietony

Utrata. Jesteś z tym zawsze sama. Palce pustki są zimne i nieprzyjemnie drażnią napięty kark. Takie wycinki rzeczywistości nie mają sensu. Ale to jest twój bezsens. Nikt go nie zrozumie, więc piastuj go tak długo, jak tego potrzebujesz. Żeby odszedł.

Gabinet numer jeden, Francja

Nigdy nie była typem kobiety pragnącej macierzyństwa. Dzieci ją bardziej drażniły niż wydawały się pocieszne. Ale kiedy jechała na wizytę pewna swojego ósmego tygodnia ciąży było jej z tym dobrze i lekko. To był już ten czas. Wybrała francuską panią ginekolog z prestiżowego szpitala. Gabinet nie wyróżniał się szczególnie, pani doktor i owszem. Po pięćdziesiątce, srebrne, otwarte szpilki, lakierowane różem paznokcie, wysoki kok w stylu lat 60. Koktajlowa sukienka pod białym fartuchem. On wyjmował aparat fotograficzny, kiedy doktor włączała aparaturę USG. Instynktownie go pohamowała. Wyciągnęła rękę w geście – wyłącz to. Minutę później już wiedzieli.
– Proszę państwa bardzo mi przykro, tak się czasem zdarza. Ciąża najpewniej się nie rozwija, nie słyszę tętna, zarodek ma zaledwie 1,5 mm, to zdecydowanie za mało jak na ósmy tydzień. Proszę zrobić badanie beta hCG, jeśli wskaźnik zacznie spadać będzie to oznaczało, że nie ma już nadziei. Przykro mi.
Beta hCG istotnie spadło. Nazajutrz zadzwoniła do lekarki.
– Co teraz? – zapytała cienkim głosem.
– Poczeka pani dwa tygodnie i jeśli nie przyjdzie z pomocą natura wykonamy zabieg.
– A nie ma w razie czego jakiś tabletek? Nie chcę zabiegu.
– Niestety nie ma tabletek.
– Nie ma tabletek?
– Wycofali te tabletki z Francji.
– I nie ma opcji z tabletkami?
– Wycofali je.
– Naprawdę?

Gabinet numer dwa, Francja

Pojechali na wakacje. Skoro miała czekać dwa tygodnie, skoro to się miało samo wydarzyć… Może lepiej czekać daleko, w innej rzeczywistości. Starała się nie myśleć. Nie w ten sposób, że „to” nadal trwa. Że tam w środku. Że czemu natura ją tak potraktowała, a teraz nie przychodzi z pomocą. Ale myślała, nieustannie, wciąż, zadręczała się… Kłócili się.

– Idę do szpitala – oznajmiła zaraz po po powrocie. Nie, nie tego „prestiżowego”, do pobliskiego, do obojętnie jakiego…

Dzwony, gęste kasztanowe włosy upięte wysoko jak turban. Wychudzona, energiczna, szybka. Miała w sobie coś z hipiski.

– Ile to już trwa? – zmarszczyła czujne brwi, przesuwając głowicą. Żuła gumę.
– Czekam dziesięć dni.
– No dobrze – głośno i pewnie zamlaskała. – Zapraszam do drugiego pokoju – dodała po chwili.
Przeszły do drugiego.
To właśnie tam w drugim gabinecie z widokiem na rozłożyste stare drzewo hipiska zgodziła się bez wahania.
– Jasne zapiszę pani tabletki, dam do domu. Nie będziemy robić zabiegu. To nie jest konieczne.
– Czyli nie wycofali tabletek?
– Jak wycofali? – zdziwiła się hipiska, zaś stare drzewo zakołysało wszystkimi liśćmi na wietrze, a ona już miała dziękować za tę dobrą nowinę, ale wtedy ginekolożka dodała szorstko:
– Ale badając panią, zauważyłam, że może mieć pani wadę.
– Wadę?
– Tak, to nie jest oczywiście pewne, ale wydaje się, że ma pani macicę w kształcie serca i mogło to być przyczyną poronienia. Będzie pani musiała zrobić dodatkowe badania. Zaczęła wypisywać skierowanie.
– Ale teraz? Już? – wystraszyła się. – Czy wszystko z moim zdrowiem w porządku?
– Im szybciej tym lepiej. No chyba, że już nie chce mieć pani dzieci? – podniosła oczy znad papierów i przekroiła ją zimnym wzrokiem niby osądzającym laserem. Drzewo za oknem znów zaszeleściło, tym razem groźnie, mogłaby przysiąc. Spojrzała na nie ze smutkiem, nie wiedziała, nie myślała. Chciała tylko… Chciała tylko zrozumienia.

Gabinet numer trzy, Francja

Tabletka podziałała. Dokonało się. Była już po kontroli, wolna, pusta, smutna. No i z wadą. Ale nie chciała tej wady badać w pobliskim szpitalu, nie chciała znów spotkać pani z gumą, w turbanie z włosów. Umówiła się do ekskluzywnego gabinetu w centrum.
Biały, nowy, pachnący hol, gazetki, pufy, uśmiechnięta recepcjonistka. Pani doktor korpulentna i poważna Egipcjanka wyszła po nią, podała dłoń na przywitanie.
Zniknęły w gabinecie.
– O co chodzi? – już za drzwiami zapytała oschle elegancka doktor.
Zaczęła wyjaśniać pokrótce, ale szybko się zestresowała, pani doktor robiła zniecierpliwione miny, wreszcie jej przerwała:
– Dobrze już, tyle wystarczy. Zapraszam na fotel, proszę się rozebrać.
Rozebrała się, weszła na fotel, ale pani doktor ją zostawiła. Dziwnie tak było leżeć półnago i czekać. Ale czekała.

*
– Ja tu nie widzę żadnej wady. Kto pani powiedział o wadzie? – zdenerwowała się Egipcjanka.
– Byłam w szpitalu, tam jedna pani doktor…
– Dziwne.
– Ma pani tylko za mało pęcherzyków antralnych. Trzeba będzie powtórzyć badania.
– Ale jakich pęcherzyków? O co chodzi?
– Chodzi o jajeczka.
Przeniosły się z powrotem do drewnianego rzeźbionego biurka z zieloną klasyczną lampą i płaskim laptopem.
W chwilę później kiedy chciała zadać jeszcze kilka pytań, lekarka wstała, spojrzała teatralnie na zegarek.
– Ja już nie mam czasu, proszę pani. Muszę iść. Proszę zadzwonić, jak dostanie pani następną menstruację, wtedy umówimy wizytę i zbadamy ilość pęcherzyków. Przesunęła się w kierunku drzwi. Wyszła, a raczej została wyproszona.
Wręczyła banknot uśmiechniętej recepcjonistce. Nie zadzwoniła.

Gabinet numer cztery, Polska

Dobry fachowiec. Znany lekarz. Najlepszy sprzęt. Siwiejący mężczyzna w średnim wieku, dżinsy, marynarka, niebieska koszula.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry.
– A co to za książeczkę ma pani ze sobą?
– “Monologi waginy”, tak akurat do gabinetu ginekologicznego – uśmiechnęła się niepewnie.
– A to nie znam książeczki – rzucił lekceważąco doktor.:– Co się stało? – spytał z lekkim znużeniem.
Zaczęła opowiadać.

*
– Aha, tak, niby wada, pęcherzyki… dobrze, zbadamy cię – przeszli na ty. On przeszedł. – A teraz idź, koziołku, się przebrać, tam jest miejsce – wskazał przebieralnię za czarną kotarą jak w sklepie odzieżowym.
Myślała, że źle słyszy. Koziołku? Czy znowu była w liceum?
– No jak tam, koziołku? Co tak długo, wskakuj na fotel.
Wskoczyła. Zgasił światło, włączył muzykę, taką w tle. Zaczął przełączać wielkie ekrany.
– Wady nie ma, możesz być spokojna – pocieszył. – A tu masz pęcherzyk dominujący, 12 mm – zaznaczył na monitorze. O tutaj – podkreślił.
– A nie mam ich za mało, tych pęcherzyków? – spytała nieśmiało.
– A po co ci babo więcej jak masz jeden – prychnął doktor.
– No, ale tamta pani powiedziała, że możliwe, że mam ich za mało.
– Już mnie nie męcz, babo, bo wszystko jest w porządku. Złaź lepiej z fotela.
Zlazła.

Gabinet numer pięć, Francja

Dwie kreski na teście po poronieniu to jakby półtorej kreski. Jedna wielka radość i pół przerażenia. Długo szukała lekarza. Znalazła w internecie. Doktor V., przystojny, dobrze ubrany Chorwat zaprosił ją z łagodnym uśmiechem. Starała się mówić szybko, jak na szpilkach, nie przedłużać, nie pytać, nie drażnić, nie „prowokować”.
Doktor wysłuchał spokojnie.
– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania? – zatrzymał, kiedy chciała wychodzić.
– Nie, właściwie wszystko już wiem. Bardzo dziękuję.
– Cieszę się – uśmiechnął się przyjaźnie i zaraz dodał – Proszę nie zapomnieć o wizycie za tydzień. Trzymam kciuki – zaznaczył, a zrobił to prostolinijnie, ze szczerością. Trudno jej było mu uwierzyć.
Hamując wzruszenie, pożegnała się:
– Do widzenia, dziękuję.
Do zobaczenia – skinął głową. – Może już następnym razem usłyszymy małe serduszko – zawołał na koniec.

Usłyszeli.

I tak oto w dwóch krajach odwiedziła pięć gabinetów, zamknęła za sobą pięcioro drzwi, a w każdym mówili do niej w innym „języku”. A chodziło o to, żeby było jak w tym piątym.
Po ludzku…

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
baixiaotai
4 lat temu

Ja jeszcze nie znalazłam.