Felietonygwiazdy

Gdy ludzie słyszą, jak poznałam mojego męża, a do tego wiedzą, że jestem autorką powieści obyczajowych i romantycznych, od razu mówią: „musisz to opisać w jednej z powieści, jakie to romantyczne!”. Ja sama nie jestem do tego przekonana. Pewnie, wydaje mi się to dobrą emigracyjną historią miłosną, ale tak prostą (czytaj: trochę nudną) i poddaną przypadkowi, że przywoływaniu jej w głowie towarzyszy mi… strach? Bo myślę sobie: „co by było, gdyby…”. Co by było, gdyby wtedy on wybrał tego przewoźnika co zazwyczaj. Albo gdyby nie zagadał. Co by było, gdyby wycofał się w którymkolwiek momencie naszej rozmowy? Nie spotkalibyśmy się już nigdy więcej. A ta rzeczywistość, w której się nie poznajemy, wydaje mi się straszna i pusta. Co by było, gdyby gwiazdy nie sprzyjały naszemu spotkaniu?

Przez pierwsze pięć lata życia we Francji

podróżowałam na wakacje i przerwy świąteczne głównie autokarem. Powroty z domu zawsze były najtrudniejsze. Jeśli nie wiecie, jak wygląda taka podróż na zachód (lub wasza głowa szczęśliwie wyparła te wspomnienia) – najczęściej wsiada się późnym popołudniem lub wieczorem w Polsce, jedzie nocą przez Niemcy, a rano lub koło południa można się już cieszyć francuskim croissantem.

W końcu zasługiwało się na niego po nieudolnej próbie spania na siedzeniu, mając jedynie szybę (miejsce premium) lub podłokietnik (a to pech mieć sąsiada!) za podporę. No i po obejrzeniu po raz dwudziesty „Tylko mnie kochaj” na małym ekraniku nad kokpitem kierowcy. Dla osoby, która przez całe dzieciństwo cierpiała na chorobę lokomocyjną, taki wyjazd autokarem to był nieustanny koszmar, ale też nie dało się takiej trasy ogarnąć o wiele szybciej, a już na pewno nie taniej. A ja pochodzę z Opola, bazy wypadowej firmy Sindbad, która dzielnie trzyma się na rynku przewozów międzynarodowych. Jako lokalna patriotka wybierałam właśnie ich!

To był powrót z domu po przerwie wielkanocnej.

Byłam na pierwszym roku cholernie trudnych studiów w Strasburgu, wtedy normą było, że te dni wolne wykorzystywało się na nadrabianie materiału, którego nie zrozumiało się przez ostatnie miesiące. Wcale nie czułam się wypoczęta ani podekscytowana powrotem do Francji. Ponad pół roku wcześniej rzucił mnie mój pierwszy chłopak, nie miałam czasu ani możliwości poznawać nowych ludzi. Czułam się w tym Strasburgu samotna.


W nocy jak zwykle zatrzymywaliśmy się gdzieś w Niemczech, ktoś wysiadał, ktoś wsiadał, niezbyt się tym interesowałam, po prostu chciałam dotrzeć do celu i choćby trochę się wyspać, bo dzień później znów czekały mnie zajęcia od ósmej do osiemnastej, od poniedziałku do piątku (i dodatkowe lekcje fizyki w sobotę rano!). Autokar dość szybko się wyludnił, a ja miałam dwa siedzenia wyłącznie dla siebie! Sindbadowska klasa biznes!

Jakoś nad ranem przekroczyliśmy już granicę Francji, co oznaczało, że do samego Strasburga nie zostało nam zbyt wiele drogi. Wstałam i poszłam skorzystać z małej pokładowej toalety.

I wtedy zobaczyłam jego, po skosie od mojego miejsca.

Dosiadł się gdzieś podczas tych przystanków w Niemczech. W książkach często mówi się, że „nasze spojrzenia się skrzyżowały” i nie lubię tego określenia, ale tutaj tak właśnie było. Moja pierwsza myśl? „O, jaki uroczy facet o długich włosach. I czego on się tam uczy o tej piątej rano?”. Na rozkładanym stoliku miał rozłożone notatki.
Wróciłam z toalety i niby od niechcenia, w niedzielę rano, po piętnastu godzinach podróży, gdy wyglądałam, jakby ktoś mnie wrzucił do dehydratora, stwierdziłam, że może się pomaluję. Więc robiłam makijaż i kątem oka w lusterku patrzyłam na tego faceta (chyba). W końcu co mi szkodziło czuć się ładniej!


Dojechaliśmy w końcu do Strasburga. Wyszłam z autobusu i cierpliwie czekałam, aż kierowca wyjmie moją ogromną i ciężką walizkę (miałam nie wracać do Polski aż do listopada i spędzić lato w Stanach). I właśnie wtedy zmaterializował się on. Ten uczony o długich włosach.
– Hej, możesz mi pomóc? W którą stronę do tramwaju? Zazwyczaj jeżdżę Eurolinesem, a on ma przystanek gdzieś indziej.
– Właściwie to idę w tym samym kierunku, więc mogę ci pokazać.

Doczekałam się mojego bagażu i razem poszliśmy do tramwaju.

Zaczęliśmy rozmawiać (bardzo się cieszę, że ten Sindbad miał przystanek aż tak daleko od centrum). Przedstawiliśmy się, opowiedzieliśmy, co robimy we Francji. Marcin wyjaśnił mi, że po raz pierwszy wziął Sindbada, bo akurat Eurolines nie pasował mu godzinowo. Kilka przystanków później ja spróbowałam przesunąć moją walizkę i zaczęłam biadolić, że ciężko będzie mi ją wnieść na drugie piętro mojego akademika. Marcin zaproponował, że podjedzie i mi pomoże. Ja oczywiście odmówiłam, no bo to było dla niego duże nadłożenie drogi. Ale znów spróbowałam podnieść walizkę. Ważyła ze trzydzieści kilogramów. I on znów zaproponował pomoc i powiedział, że to nie problem. Zgodziłam się za trzecim razem, właściwie chcąc spędzić z nim nieco więcej czasu.


Wniósł mi tę walizkę. Dodaliśmy się do znajomych na Facebooku i jak gdyby nigdy nic wrócił do siebie. W kolejnych dniach pisaliśmy do siebie na czacie i umówiliśmy się na spotkanie. Jedno, drugie, trzecie. Chyba sądziłam, że przyjacielskie. No bo tak dobrze mieć do kogo zagadać po polsku na obczyźnie. Ale potem okazało się, że nie. Że jego zamiary są jednak trochę śmielsze.


“Trafiłbym sam do tego tramwaju, ale szukałem pretekstu, żeby do ciebie zagadać” – powiedział, gdy cała sytuacja się wyklarowała. Podobno wpadłam mu w oko, gdy tylko mnie zobaczył. Jeszcze bez makijażu. „Właściwie wydało mi się dziwne, że zaczęłaś się malować, wyglądałaś ślicznie nawet bez tego”. Jeśli to nie jest ślepe zakochanie, to nie wiem, co mogłoby nim być! (przypominam – byłam po piętnastu godzinach podróży!!!).

Nie będę tutaj dalej rozpisywać naszego love story.

Ważne, że jedenaście wspólnych lat i dwójkę dzieci później, wciąż czasem drżę na myśl, że mógłby nie wsiąść do tego Sindbada. Że nasze drogi by się rozminęły. Że żylibyśmy przez ponad rok oddaleni od siebie o kilka kilometrów, nigdy się nie poznając. Ale nasze drogi się przecięły, a on znalazł odwagę, by zagadać. A ja, by odpowiedzieć.

Trochę czekam, gdy nasze maluchy dorosną, a ja będę mogła im o wszystkim powiedzieć i dodać na końcu: „I tak, drogie dzieci poznałam waszego ojca”. Wystarczyło, że gwiazdy sprzyjały nam ten jeden raz.

Ania Chaber

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
1 rok temu

Piękna historia!