Emigrantką jestem od dawna, a w tym roku zdobyłam nowe doświadczenie w tej dziedzinie, kolejny kraj. Trzeci raz poznaję nowy świat od podszewki i tym razem są to Niemcy. Ale tak jak o Turcji pisałam swobodnie, bo nawet Turcy przyznawali, że znam ich kulturę lepiej od nich, tak o Niemczech pisać mi trudno. Jestem tu przecież dopiero pół roku, a wiele osób, które będą czytały ten felieton mieszka u zachodnich sąsiadów o wiele dłużej. Język kaleczę okropnie, a kultura niemiecka tak naprawdę nigdy wcześniej mnie nie fascynowała, dopiero teraz zaczęła.
Mam dwa najsilniejsze skojarzenia z tym krajem.
Jedno tkwi w moje głowie od dawna, a drugie pojawiło się dopiero po przeprowadzce. Chociaż te dwa obrazy bardzo się od siebie różnią, to w moich oczach harmonijnie współistnieją.
Od dziecka widywałam Niemcy w programach muzycznych, które mama oglądała co wieczór w telewizji satelitarnej.
Gdy na ekranie pojawiały się stoły z hektolitrami piwa, a uroczy chłopcy wyśpiewywali swoją miłość do gór, my z siostrą zwijałyśmy dywan i tańczyłyśmy na parkiecie w przedpokoju. Jest to obraz prawdziwy i wciąż aktualny. W Niemczech co chwilę organizowane są jarmarki, festiwale, parady karnawałowe.
Szczerze mówiąc, od siedzenia przy stole z nieśmiertelną kiełbaską i śpiewania szlagierów do podkładu muzycznego generowanego przez syntezator bliższe jest mi tureckie ruszanie w tany w kręgu przy pierwszych dźwiękach bębna i fujarki. Teraz potrafię już świętować na niemiecką nutę, może dzięki doświadczeniom z dzieciństwa. Takie jest moje pierwsze, najdawniejsze skojarzenie z Niemcami.
Pół roku w tym kraju sprawiło jednak, że teraz pierwszeństwo zdobywa inny obraz.
Różnorodność kulturowa. Odbiorcy polskich mediów mogą znać tę twarz Niemiec z reportaży. Straszy się hordami muzułmanów nadciągającymi z krajów trzeciego świata, grabiącymi i gwałcącymi zasady cywilizacji europejskiej.
Nie przeczę, że emigrantów jest tu bardzo dużo. Ponad połowa populacji miasta, w którym pracuję, ma zagraniczne pochodzenie. Codziennie słyszę wiele różnych języków, wśród których zwykle nie ma niemieckiego. Mnie to jednak nie przeraża, a zachwyca, na przykład gdy słyszę w supermarkecie, jak członkowie rodzin rozmawiają ze sobą we własnym języku, po czym podchodzą do kasy i dokonują zakupów płynnym niemieckim.
Mam nadzieję, że dla kolejnych pokoleń różnorodność będzie zupełnie naturalna i rasizm po prostu zniknie. Lubię zwracać uwagę na jasną stronę różnorodności. Domyślam się, że przestępczość jest statystycznie częstsza w grupach młodych przybyszów niż u starzejącego się społeczeństwa rdzennych Niemców, ale na co dzień mam same dobre relacje z imigrantami.
Nie oszukujmy się, przecież moja polsko-turecka rodzina w stu procentach do tej grupy należy. Zresztą dzięki doświadczeniu emigracji w Turcji, po tych zwykłych, szarych muzułmanach spodziewam się pomocy i poczucia wspólnoty. Gdybym usłyszała na dworcu Allahu akbar, raczej ucieszyłabym się, że ktoś się modli nawet w codziennej sytuacji, niż uciekała przed możliwym atakiem terrorystycznym.
Tak widzę Niemcy na początku mojej emigracji.
Przychodzą mi do głowy jeszcze bogacze w samochodach, których modeli dotąd nie znałam, nie wiedzący co robić z pieniędzmi. Schludne ulice i zadbane ogrody z figurkami niewychodzących z mody krasnali. Silne subkultury, które organizują wielkie wydarzenia, podczas których płynie muzyka techno albo metal. Niedająca się zapomnieć wojenna przeszłość.
Jednak najbardziej uderzające jest dla mnie to piękno współistnienia obrazów znanych mi z dzieciństwa i tych wzbogaconych przez imigrantów.
Interesujące spostrzeżenia, spoglądam na tekst poprzez pryzmat poprzedniego pokolenia, wyrosłego tuż po II wojnie światowej, kształtowanego przez polski komunizm. Sądzę, że ważne jest, iż Autorka jest bezpośrednią obserwatorką, z konieczności, choć i z wyboru uczestniczącą w życiu codziennym małej społeczności na obrzeżach wielkiego miasta. No i jest to perspektywa z lat 20-tych XXI w. Czyli „tygiel” różnorodności etnicznych… Czy będzie chciała wrosnąć w tę mieszaninę kultur, czas pokaże… A obecność w tej rzeczywistości Jej Męża i dzieci, ich wrastanie? Życzę jak najlepiej!
Czytając Twój felieton, miałam deja vu – po 20 latach w Austrii widzę podobny obraz. Różnorodność kulturowa, językowy miszmasz w sklepach, tradycja mieszająca się z nowoczesnością – brzmi znajomo! Tak jak Ty, kiedyś widziałam Austrię przez pryzmat jodłowania i schnitzla, a potem odkryłam, że to coś więcej. Emigracja zmienia spojrzenie, a my stajemy się częścią tej różnorodności. Fajnie to ujęłaś!
Och jaka jest różna Szwajcaria od tego co o niej wiedziałam kiedyś a co wiem teraz, po 11 latach bycia tutaj. Podobają mi się Twoje spostrzeżenia.