Ile to już krajów? Ile kilometrów? Ile nowych miejsc? Ile samolotów? Ile kultur? Ile hoteli? Ile wysp? Ile, ile, ile?! No dużo! Nawet nie chce mi się już liczyć, bo szybko straciłabym rachubę. No i nie o to przecież w tym wszystkim chodzi. Podróże to nie odhaczanie kolejnych kierunków na mapie i kolekcja magnesów na lodówce, lecz pełne doświadczanie wszystkimi zmysłami inności i nowości. Nozdrza wdychają, źrenice fotografują, język kosztuje, dłonie pieszczą, uszy nasłuchują.
Ale co jeśli nagle okaże się, że mamy tego wszystkiego za dużo? Co jeśli nadmiar tych wspaniałych bodźców zaczyna męczyć i przerażać, a nie napawać radością? Czy jest to w ogóle możliwe? Jeśli tak, to czy warto się tak męczyć? Może lepiej zostać w domu, zamknąć się w swoich czterech ścianach i zapomnieć o całym otaczającym nas świecie, o zapierających dech w piersiach widokach, o tropikalnych kąpielach, o zdobywaniu szczytów, o smakowaniu mango prosto z drzewa, o wspólnym posiłku z marokańską rodziną czy szalonej nocy w rytmach argentyńskiego tango?
Kilka miesięcy temu, po dogłębnej terapii i przeczytaniu miliona książek samopomocowych i samorozwojowych w końcu dostałam odpowiedź na to, skąd się biorą moje dziwne “dolegliwości’, które zniszczyły mi niejedną wyprawę (i codzienne życie), a których totalnie nie rozumiałam i nie wiedziałam, jak sobie z nimi poradzić.
Stwierdzono u mnie tzw. wrażliwość przetwarzania sensorycznego (z ang. SPS – sensory processing sensitivity), co w skrócie oznacza, że widzę, czuję, słyszę, przeżywam intensywniej niż pozostała część populacji, czyli jakieś 80%, bo 15-20% to właśnie wysoko wrażliwcy (wg dr Elaine Aron, psycholożki badającej temat od trzydziestu lat*). Dużo nas prawda? Jestem więc osobą wysoko wrażliwą, czyli WWO (z ang. highly sensitive person).
Pamiętam, że już jako dziecko miałam problemy z koncentracją, gdy nad uchem bzyczała mi mucha lub głośno padał deszcz (serio?). W późniejszym wieku, właściwie to męczy mnie to do dzisiaj, nie mogłam zasnąć przy emitującej niskie dźwięki ładowarce do telefonu, rażący kolor sukienki nauczycielki od biologii wywoływał we mnie mdłości, jak ognia unikałam wełnianych swetrów, męczyły mnie głośne zbiorowiska ludzi, a po spotkaniu na ulicy przypadkowej płaczącej osoby, ja sama przez cały dzień czułam przygnębiający smutek i koniecznie chciałam wpaść na to, dlaczego ten świat jest taki okrutny i niesprawiedliwy i co z tym można zrobić, żeby już nie uronić więcej łez. I wiecie co? Tak jest do dzisiaj, plus milion jeszcze innych rzeczy, które utrudniają mi widzenie i odczuwanie świata w mniej skomplikowany i czasem bolesny sposób.
Tej superwrażliwości nie widać gołym okiem. Nie wyję na całego za każdym razem, gdy komuś dzieje się krzywda lub gdy sama nie radzę sobie z nadmiarem stresu. Nie zwracam uwagi głośnym dzieciom i ich rodzicom w restauracji, że zakłócają mój posiłek (a czasami bardzo chciałabym to zrobić, oj bardzo!), nie biegnę z miską jedzenia do każdego napotkanego bezdomnego, nie daję pouczającego wykładu nastolatkom w kinie, że nie powinno się siorbać, głośno przeżuwać chipsy i szeleścić workiem po paluszkach, bo zdaję sobie sprawę, że to JA, a nie wszyscy wokoło odczuwam inaczej.
Właściwie w moim przypadku jest zupełnie odwrotnie. Chowam ten cały stres i dyskomfort w sobie. To taki mój mechanizm obronny wyrobiony przez lata bycia niezrozumianą przez innych i przez samą siebie. Założyłam pancerz, który z zewnątrz krzyczy “dzielna kobieta”, ale wewnątrz ma wypisane wielkimi drukowanymi literami NIE MAM JUŻ SIŁY. Nie jest to dobre rozwiązanie na dłuższą metę. Tłumione emocje szybko dają o sobie znać. Migreną, płytkim oddechem, skurczami mięśni, bezsennością. Cała gama objawów psychosomatycznych.
Wysoka wrażliwość nie jest zaburzeniem psychicznym lub nieprawidłowością. W większości przypadków jest naturalną, wrodzoną i dziedziczoną cechą osobowości. Cecha ta dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
Osoby wysoko wrażliwe są bardziej czułe na różnorodne doświadczenia, odznaczają się większą reaktywnością emocjonalną, fizyczną i sensoryczną oraz rozbudowanym życiem wewnętrznym. Każda osoba wysoko wrażliwa jest inna oraz zmienia się w zależności od chwili i samopoczucia.**
Może gdy to czytasz, doskonale rozumiesz o czym mówię, bo również jesteś WWO? A może nie do końca wiesz, o czym tutaj plotę piąte przez dziesiąte, ale masz w swoim bliskim otoczeniu kogoś, kto unika głośnych centrów handlowych z rażącymi światłami i nigdy nie obejrzy z tobą horroru? Wesprzyj tę osobę. Nie oceniaj, nie wyśmiewaj, nie narzucaj.
Ja mam ogromne szczęście, że w końcu doszłam do sedna mojego problemu. Dostałam odpowiedź i teraz wiem, jak sobie z tym radzić. Zwłaszcza podczas podróży, które są moją pasją, ale potrafią też być zmorą, jeśli odpowiednio o siebie nie zadbam.
Przestałam się obwiniać o to, że czuje się bardziej zmęczona niż inni, chociażby tylko po godzinnym koncercie czy czekaniu w kolejce do odprawy na głośnym lotnisku. Zrozumiałam, że muszę zwolnić tempo i porządnie się wyspać i że jest ok pójść spać o 22.00, kiedy inni dopiero zaczynają się rozkręcać. Nie muszę upajać się kolejnym drinkiem z nadzieją, że może na małym rauszu muzyka przycichnie i łatwiej mi będzie prowadzić tak dla mnie czasem męczący small talk, który jest nieodłącznym elementem savoir-vivre obieżyświata.
Mam prawo głośno zakomunikować, że dzisiaj rezygnuję z obiadu w zatłoczonej restauracji i czy nie byłoby dla wszystkich ok znaleźć bardziej przytulne miejsce, gdzie nie trzeba przełykać frytek w rytm muzyki techno. Wygłuszające dźwięki zatyczki do uszu chronią nie tylko przed rykiem silników w samolocie, ale przydadzą się także w pełnym chińskich turystów autobusie czy podczas o ciut za głośnej dla ciebie imprezy urodzinowej, z której nie chcesz rezygnować, bo świętuje bardzo bliska ci osoba. I nie musisz się nikomu z nich tłumaczyć. Bo wiesz, że dzięki nim nie będziesz zaciskać szczęki ani pięści za każdym razem, gdy przeszyje cię jakiś nagły piskliwy odgłos.
Naucz się mówić nie. Sobie i innym. Nie musisz zwiedzić każdej galerii i zabytku w nowym mieście. Masz prawo zostać w hotelu i posłuchać relaksującej muzyki czy posiedzieć dłużej po prysznicem. Ćwicz medytację i jogę. Im więcej praktyki tym większe szanse na to, że pewne bodźce przestaną cię irytować, oswoisz się z faktem, że nie na wszystko mamy wpływ. A to już czasami wystarczy, aby ulżyć swojemu napędzonemu myślami umysłowi.
Znajdź swoją bezpieczną przystań. Nawet w podróży jest to możliwe. To nie musi być jedno konkretne miejsce. To może być mata do jogi czy koc, który na godzinkę lub dwie da ci poczucie bezpieczeństwa. Albo ciepła czapka, która otuli zmęczoną głowę. Tak, lubię czapki. Opaski, bejsbolówki i kapelusze też. Czuje się w nich jak dziecko w ramionach matki.
Otocz się zielenią, wyjdź na spacer, na plażę. Zadbaj o pozytywny dotyk. Pomasuj ciało, weź gorącą kąpiel. Nie bądź swoim najgorszym krytykiem. Wzruszył cię obraz gruszek na ścianie w kuchni sąsiadki? Czas pochlipać! Może właśnie przypomniał ci o babci, której już nie ma, a która tak wiele ci dała. To nie jest powód do wstydu. Sposobów na radzenie sobie z przestymulowaniem i reaktywnoscią emocjonalną jest mnóstwo. Trzeba tylko dobrać te odpowiednie dla siebie.
Czy w długiej trasie, czy nie, wiem już jedno: wysoka wrażliwość nie musi utrudniać życia. Wręcz przeciwnie. Wraz z akceptacją naszej “delikatności” przychodzi ulga i zrozumienie, że nie musimy nic na siłę, bo tak trzeba, bo ktoś kazał, bo się ośmieszę, bo wstyd, bo nie rozumiem itd. Podróże są piękne, nie wyobrażam sobie bez nich życia. Ale żeby w pełni korzystać z ich dobrodziejstw, muszę mieć konkretny plan działania w ręku. Plan, który pomoże mi w moim własnym tempie i w zgodzie z MOIMI potrzebami odkrywać odległe zakątki świata. Bez uszczerbku na zdrowiu.
FB: www.facebook.com/wdechiwdroge
**https://www.aptekagemini.pl/poradnik/zdrowie/osoby-wysoko-wrazliwe-na-czym-polega-ich-wyjatkowosc/
[…] tutaj dzieje? Młodziutka pasażerka z przodu postanowiła zrobić sobie wygodne gniazdko na czas długiej podróży. Jasne, ja wszystko rozumiem. Fajnie jest sobie odespać imprezy podczas podróży, ale nie kosztem […]