Zapraszamy serdecznie do przeczytania drugiej części naszych opowieści o babciach i dziadkach. We wspomnieniach jawią się oni jako istoty ze świata, który już dawno zniknął. Historie o nich budzą melancholię za sielskim dzieciństwem, smacznym kompotem czy ciekawymi opowieściami. A co Wam przychodzi do głowy, kiedy myślicie o waszych babciach i dziadkach?
Wiola, Ontario, Kanada, https://wiosway.wordpress.com/
Moje dwie babcie były silnymi kobietami, przeżyły wojnę i same wychowały dzieci w liczbie mnogiej. Dziadków niestety nie pamiętam, jeden zmarł w bardzo młodym wieku a drugiego po prostu nie było.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy kiedy myślę o babciach, to zapach świeżego chleba prosto z pieca, z masłem własnoręcznie zrobionym rano, z pomidorem i szczypiorkiem z ogródka. Do tego pampuchy z jagodami – nikt ich tak nie zrobi jak babcia. Tak przecież kiedyś było, każdy wyjazd do babci to ogrom jedzenia – tak pokazywana była miłość do wszystkich. Zapach ich kuchni czuje do dzisiaj. Po zakończeniu roku szkolnego od razu wyjeżdżaliśmy do babci. Zawsze coś się działo, bo przecież każdy przyjeżdżał w tym samym czasie, wiec nie było mowy o nudzie. Wakacje u babci to był czas na zrywanie jabłek prosto z drzewa, zbieranie jagód, bieganie boso po polu, pluskanie w kałużach i długie spacery po lesie. Kiedy rodzice czegoś zabraniali, babcie pozwalały na wszystko. Dużo opowieści, szczególnie tych wojennych, śmiechu i tej ogromnej miłości. Kiedyś tego tak do końca nie doceniałam, a dzisiaj łezka kręci się w oku. Ile bym dała za te kilka minut z nimi…
Ewa Ostrowska, Perugia, Włochy
Z babcią i dziadkiem od strony mamy łączyła nas (mnie i moje rodzeństwo) więź wyjątkowa. Nie wiem do końca z czego to wynikało, czy z tego, że byliśmy ich jedynymi wnukami, a może z tego, że przez pierwszych kilka lat życia mieszkaliśmy wszyscy razem na niespełna sześćdziesięciu metrach? Coś w tym zapewne jest, ale ich charakter na pewno też się ku temu mocno przyczynił. Nawet po przeprowadzce, dom dziadków był dla nas miejscem wyjątkowym, swoistym azylem, do którego staraliśmy się wpadać niemal codziennie, nawet na pięć minut. Zapowiedziani czy nie, zawsze byliśmy u nich witani z otwartymi ramionami. Z dziadkiem Stefanem można było konie kraść. Do dziś pamiętam nasze przejażdżki rowerowe, całodniowe wypady na grzyby czy też wycieczki kolejowe. Pamiętam jak wspinaliśmy się razem na drzewa w jego niewielkim sadzie, a przed oczami wciąż widzę jego uśmiechnięta twarz, gdy wracał do domu i wyciągał zza pleców ogromny worek z połamanymi wafelkami na lody. O tym jak wyjątkowym był (i wciąż jest) dla mnie człowiekiem, może świadczyć fakt, iż pierworodnemu nadaliśmy imię właśnie po nim. Babcia Marta była szalenie pozytywną osobą, taką do tańca i do różańca. Życie jej nie oszczędzało i raczej ciężko doświadczyło. Nawet w podeszłym wieku, gdy była już bardzo schorowana, nigdy nie narzekała, lecz zawsze starała się widzieć tą jasną stronę życia. To razem z nią robiłam na drutach, wyszywałam, grałam w planszówki i bierki. Razem chodziłyśmy na targowisko i zrywać porzeczki na kompot. Mimo iż minęło już wiele lat od ich śmierci, to pamięć o nich jest wciąż żywa. Byli dla mnie nie tylko dziadkami, ale i przyjaciółmi, którzy choćby nie wiem jak byli zajęci czy zmęczeni, to czas dla wnuków zawsze znaleźli. Babuniu, Dziadziu brakuje mi Was!
Agnieszka Ramian, Glasgow,@agnieszka.ramian
W pokoju mojego dziadka na drewnianym drążku, pod którym leżała rozłożona gazeta, zawsze suszyło się kilka lasek kiełbasy swojskiej. Będąc dzieciakiem, uwielbiałam zakradać się i odrywać po kawałku. Im bardziej sucha, tym lepsza, ale rzadko kiedy pozwalałam jej osiągnąć ten stan. Mieszkałam z moimi dziadkami do dziesiątego roku życia. Najmocniej pamiętam smaki, celebrowanie spożywania. Żadne z nich nie słuchało lekarzy, kiedy poradzono im przejście na dietę niskotłuszczową i niskosolną. Dziadek pijał czarną kawę z kufla, bardzo fusiastą i mocną, kilka razy dziennie. Na jego biurku stało sowieckie radio, na którym słuchał relacji z meczów piłki nożnej i kryształowa popielniczka. Biurka zawsze są po coś, mają swoje przeznaczenie. Nie pamiętam, co przy nim robił. Kojarzę patrzenie na jakieś drobne elementy, druciki, klej. Jest wiele niekompletnych wspomnień. Tak bardzo chciałabym z ciekawością i gotowością rejestrowania faktów, którą mam teraz, móc poznać go lepiej.
Kiedy w 2007 zaraz po maturze postanowiłam wyjechać za granicę – do Gasgow w Szkocji – aby popracować w wakacje i zarobić na studia, nastroje w domu były mieszane, dyktowane obawą o moją gotowość i nieufnością do wielkiego świata i nieznanego. To dziadek powiedział, żeby dać mi święty spokój i pozwolić pracować. Myślę, że był ze mnie trochę dumny i choć uporczywie upominał mnie, co mnie – nastolatkę doprowadzało do szału, abym nigdy nie wracała do domu “pod mostami” (dwa wiadukty kolejowe z tunelami przebiegającymi pod spodem, miejsce wielu wypadków samochodowych z udziałem pieszych), musiał wierzyć, że sobie poradzę w tej sytuacji. To była jego ostatnia wyraźna myśl dotycząca mnie, o której wiem. Dziadek zmarł 2,5 miesiąca po moim wyjeździe. Są takie telefony, które w tak specyficzny sposób rozrywają ciszę, że boisz się je odbierać, bo już czujesz w środku, co usłyszysz. To był pierwszy z wielu, które otrzymałam, przebywając za granicą przez następne lata.
Moją najdroższą pamiątka po dziadku jest kalejdoskop, optyczna zabawka. Uwielbiam obracać go w palcach i obserwować zmieniające się kształty z kryształków. Robię to w tym momencie. Moje wspomnienia są trochę jak te mozaiki – fragmentaryczne, ale kolorowe i tworzące magiczną całość.
Justyna Michniuk, Cottbus/Chóśebuz/Chociebuż
Mam bardzo wiele wspomnień o moich dziadkach, dziś chciałabym się podzielić dwoma z nich. Dobrych dwadzieścia lat temu mój dziadek wrócił szczęśliwy od lekarza. Okazało się, że ma raka, a dokładniej mówiąc białaczkę. Myśleliśmy, że oszalał, jednak bardzo szybko odkryliśmy, co jest powodem jego niezwykłej radości. Warto wiedzieć, że od pierwszego dnia ślubu moja babcia zabraniała dziadkowi pić i wydzielała mu dosłownie każdy łyk alkoholu. Biedak nie miał prawa nawet napić się piwa w upalny, letni dzień. Nic więc dziwnego, że kiedy lekarz diagnozując białaczkę, dodał, że dziadek powinien „pić butelkę czerwonego wina Egri Bikavér tygodniowo na dobrą krew”, pacjent skakał z radości. Miał bowiem nie tylko pozwolenie, ale oficjalne polecenie od lekarza, aby spożywać alkohol. Na to babcia nie mogła nic poradzić i musiała obserwować go, jak delektuje się każdym łykiem tzw. byczej krwi.
Ponieważ mój dziadek z powodu również wyżej opisanej choroby ma bardzo słabą krzepliwość krwi, nie goją mu się rany. Pewnego dnia zaciął się przy goleniu brzytwą (stara szkoła rządzi!) w ucho, co doprowadziło do tak dużego zakażenia, że lekarz amputował mu 80% małżowiny. Od tej pory moja babcia, a jego małżonka od ponad 65 lat, zaczęła nazywać go van Goghiem. Dla nas, domowników, nie było w tym nic dziwnego, powinniście jednak zobaczyć miny np. ludzi w autobusie, kiedy babcia snuje niekończące się opowieści o złośliwościach niejakiego van Gogha. My wiemy swoje, a obcy zastanawiają się pewnie, czy zwariowała czy może wielki malarz naprawdę tak często nawiedza ją w domu i np. niedokładnie obiera ziemniaki.