CiekawostkiFelietony

Obudziłam się pełna energii. Och, cóż może zdziałać pełnych osiem godzin snu! W dodatku obudziły mnie pocałunki córki; nie ma lepszego budzika. Teraz trzeba szybko wyekspediować ją do przedszkola i już można rzucić się w wir dnia.

Plany miałam wielkie. Dwa dni temu kupiłam biureczko dla córki, która właśnie zaczyna uczyć się pisać; mąż je złożył i odtąd stoi ono na środku salonu jak krowa. W weekend nie miałam wszakże czasu przenieść go w miejsce docelowe – byłam w pracy i po prostu nie dałam rady niczego więcej wsadzić w rozkład dnia. No ale – dziś mam wolny dzień, więc należy do mnie świat. Na pewno wszystko się uda.

Weszłam do pokoiku, w którym ma stanąć biurko. Ech, zanim zabiorę się za przenoszenie, trzeba trochę ten pokój ogarnąć.

Zacznę od sterty prania, które trzeba włożyć nie normalnie do szafy, ale również do specjalnego kącika z odzieżą letnią – rzeczy poczekają sobie pół roku, zanim je znów założymy. A do kącika można się dostać tylko za pomocą drabiny. Skoro już rozłożyłam drabinę, zdejmę przy okazji świeże prześcieradła, poszwy i poszewki. No a skoro je już zdjęłam, to od razu przebiorę pościel i wypiorę tę starą – akurat dziś wyszło słońce, trzeba korzystać, zanim za dwa dni zacznie lać! Moja jedyna suszarka jest na zewnętrznym parapecie, więc słońce jest bardzo istotne.

Przed przebieraniem pościeli włączam muzykę.

Szykuje mi się dzień pełen prac domowych, więc miły dla ucha akompaniament doda mi energii. No dobra. Pościel przebrana, pranie wstawione. Wróćmy do chowania suchego prania. To, do czego potrzebowałam pomocy drabiny, już schowane. Teraz trzeba schować letnią kołdrę do „szafy” wewnątrz małżeńskiego łóżka. To tam jest miejsce na koce, zapasowe kołdry i poduszki oraz śpiwory.

Oj! – westchnęłam zniechęcona. Osuszacz powietrza już się skończył.

Niestety, wilgotność powietrza jest zbyt duża, żeby pozostawić wnętrze łóżka samemu sobie. Już kiedyś wyrzuciłam pół szafy dlatego, że wszystko popleśniało. Dlatego teraz bardzo pilnuję wymiany odwilżacza. Wyciągam ten zużyty, pełen wody, i idę po następny. Do licha! Skończyły się! Dobrze, że mam dzień wolny. I tak miałam zrobić większe zakupy.

Jadę do najbliższego supermarketu (około dwudziestu minut od domu autobusem), rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć, co jeszcze mi było potrzebne. Ach, rękawice do zmywania i innych prac domowych, płyn do płukania… O, przeceniona granola! Jak tanio! Wezmę dwa opakowania. 

Obładowana jak wielbłąd wracam do domu i, żeby nie robić bałaganu, najpierw rozpakowuję zakupy. Granola idzie do szafki kuchennej, w której też jest odwilżacz, więc go przy okazji sprawdzam. O, również przepełniony, jak dobrze się składa, że kupiłam więcej.

A co tu się stało? Wymieniając odwilżacz odkrywam, że coś się musiało rozlać i wysypać.

Zapowiada się grubsza robota, więc żeby nie tracić czasu zagniatam ciasto i włączam piekarnik. Skoro i tak będę w kuchni, to równie dobrze mogę upiec bułeczki. 

Wyjmuję z głębokiej szafki wszystkie produkty, każdy przecieram szmatką, myję szafkę, wycieram ją do sucha, wsadzam odwilżacz i zaczynam układać wyjęte produkty. Ależ beznadziejnie, że trzeba było wszystko wyciągać po jednej sztuce. Jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, ale teraz czuję każdą kosteczkę w kręgosłupie. A ja akurat mam dwa duże koszyki, zobaczmy czy się zmieszczą… Idealne! Ale trochę przykurzone, muszę je umyć.

Po umyciu i wytarciu, ułożyłam w nich wszystkie pojedyncze słoiczki z przyprawami, zbożami i innymi mąkami. Wsadziłam do szafki, zamknęłam drzwiczki i akurat zadzwonił piekarnik, że można wyciągać bułeczki.

Świetnie, ale… o, w mordę, jak ta podłoga teraz wygląda! Podczas wycierania szafki musiałam coś niechcący zetrzeć tak, że niestety upaskudziłam podłogę. A jeszcze kapnęło to i owo. Trzeba umyć.

Po wymopowaniu kuchni idę do łazienki, pierwszy raz od rana.

O, kurczę! Wyprało się, trzeba powiesić. Idę wieszać pranie, a potem wracam do salonu, w którym stoi dziecięce biureczko. Przypominam sobie, co dziś miałam robić. Idę więc do pokoju przygotować miejsce i znajduję letnią kołdrę. Przypominam sobie, że miałam ją wsadzić do łóżka. Idę po osuszacz powietrza; wsadzam go do łóżka razem z letnią kołdrą. 

Siadam tylko na chwilę, bo ciało daje znać, że już ma dość.

Dzwoni budzik.

Trzeba iść odebrać małą z przedszkola. 

Przechodząc przez salon, zerkam na biureczko patrzące na mnie z wyrzutem. Cóż. Będzie musiało poczekać do następnego „wolnego” dnia.

Natalia Brede

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
2 lat temu

Story of my life. 😅

Awatar użytkownika
baixiaotai
2 lat temu
Odpowiedz  Ajsza

Musimy się nad sobą poważnie zastanowić 😀

Gosia
2 lat temu

Znam to aż zbyt dobrze i teraz z pełną premedytacją nie robię nic w dzień wolny bo to mój dzień. Jadę za miasto albo idę nad jezioro. Dosyć tego i czas odpuścić 😎

Awatar użytkownika
baixiaotai
2 lat temu
Odpowiedz  Gosia

Ach, miewam i dni “dla mnie”, ale ten miał być tylko wolny od pracy zarobkowej…

Viola
2 lat temu

Dobrze,że po drodze nie przydłas z książką w ręku. Oj jak ten czas potrafi się elastycznie zmieniać akurat jak go najbardziej potrzebujemy. To jest chyba problem multitaskingu.

Awatar użytkownika
baixiaotai
2 lat temu
Odpowiedz  Viola

Oj, gdybym po drodze przysiadła z książką w ręku, artykuł byłby zdecydowanie krótszy: Miałam wolny dzień. Usiadłam z książką. Zadzwonił budzik, trzeba było odebrać dziecko z przedszkola 😀

trackback

[…] No i najważniejsze: mój mąż znów lubi prace domowe. Nikomu nie przeszkadza, że nie wszystkie naczynia zostały pozmywane. Przecież jutro też jest dzień. […]