W zeszłym roku, z powodu zbyt małej ilości czasu na odwiedziny w Polsce, spędziłam święta w Stambule.
Turcja jest krajem muzułmańskim, dlatego nie jest zbyt łatwo o akcenty wielkanocne. Zdecydowanie łatwiej jest podczas Bożego Narodzenia. Turcy okres świąteczny podpięli sobie pod celebracje nadchodzącego Nowego Roku. Z tej okazji ubierają choinki i wręczają sobie też nawzajem prezenty. Można również całkiem bezproblemowo zorganizować sobie Wigilię w polskim stylu – w Turcji jest szeroki wybór ryb i innych składników, a Polonia organizuje szereg wydarzeń świątecznych. Wielkanoc natomiast nie jest tak skomercjalizowana, stąd nie należy się spodziewać w krajach niechrześcijańskich zajączków, kurczaczków czy baranków w co drugim sklepie. Nie oznacza to jednak, że musimy zapomnieć o jakiejkolwiek celebracji.
Część I: Przygotowanie święconki
Dzięki poradzie koleżanki, znalazłam koszyk w dzielnicy Moda, w kwiaciarni o nazwie “Moda Yapay”.Po dłuższym spacerze ulicą Moda Caddesi odnalazłyśmy maleńki uroczy sklepik. Panie w chustach sprzedawały wielkanocne ozdoby typu puchate, żółte kurki w gniazdkach, które pamiętały lata 90., kolorowe zajączki, kurczaczki i jajka na drutach do doniczek, serwetki, wiązanki… a także ślicznie przyozdobione wstążeczkami, siankiem oraz błyszczącymi jajeczkami koszyki. Wszystko to było oczywiście 2-3 razy droższe, niż w Polsce. Mimo to, kupiłam kosz, serwetki oraz kilka akcesoriów do wystroju świątecznego. Kiedy miła pani w hidżabie spakowała moje zakupy, wyrwało mi się “wesołych świąt”, jak zwykłam mówić w Polsce, wychodząc ze sklepów. Sprzedawczyni szczerze się uśmiechnęła i rzekła: “Wasze święta są naszymi świętami. Radosnej Wielkanocy!”.
Choć miejsc takich, jak wspomniana kwiaciarnia, jest w Stambule niewiele, a wybór tego typu dekoracji jest ograniczony, znacznie więcej możliwości będziemy mieć, dobierając słodkie akcenty.
Czekoladowe zajączki, jajeczka czy kurki można zakupić w wielu cukierniach i w popularnych kawiarniach sieciowych typu Kahve Dünyası. Niestety, nie da się nigdzie zakupić cukrowych baranków. Zamiast tego, kupiłam czekoladową kurę w cukierni Lebon Pastanesi przy ulicy Istiklal w drodze do kościoła (można tam też kupić ciasto paschę). Z ułożonymi wokół niej pisankami kura wyglądała, jakby wysiadywała jajka. Dość miłym gestem wykazała się piekarnia Safranbolu w pobliżu mojego domu. Dowiedziawszy się o nadchodzącej Wielkanocy, upieczono w niedzielę rano minitorty w kształcie kurek i kurczaków.
Część II: Msza święta
Polacy mieli dwie możliwości pobłogosławienia pokarmów i uczestnictwa w wielkanocnej mszy świętej w języku polskim. Pierwsza to poświęcenie koszyka podczas przedpołudniowego niedzielnego nabożeństwa w parafii pod wezwaniem św. Antoniego przy ulicy Istiklal, w dzielnicy Beyoğlu (strona europejska). Po zakończonej mszy świętej Polonia spotkała się na wspólne śniadanie w sali parafialnej. Druga opcja to udanie się na stronę azjatycką do podstambulskiej wsi Polonezköy (inaczej Adampol) założonej przez polskich azylantów, którzy brali udział w powstaniu listopadowym lub chcących uniknąć przymusowego wcielenia do armii rosyjskiej.
W miejscowości, gdzie mieszkają całe pokolenia Polaków i gdzie można znaleźć polski dom pamięci oraz kilka polskich restauracji, znajduje się kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej.
Była tam możliwość poświęcenia pokarmów w Wielką Sobotę w południe, a także wzięcia udziału w wielkanocnej mszy świętej w niedzielę wieczorem. Oprócz tego przez cały Wielki Tydzień można było uczestniczyć w liturgii polskojęzycznej. Moi znajomi, którzy nie mogli udać się do żadnego z wymienionych kościołów, przynieśli święconki do którejś z tureckich parafii katolickich. Ksiądz bez problemu zgodził się poświęcić koszyk po mszy.Przez wzgląd na dojazd, wybrałam pierwszą opcję. Wraz z moją turecką rodziną pojechaliśmy do parafii w Beyoğlu.
Z większą ciekawością, niż w Polsce, oglądałam święconki parafian. Dlaczego? Dlatego, że przebywając w miejscu, gdzie dostępność akcentów wielkanocnych jest ograniczona, kreatywność pracuje na zwiększonych obrotach.
Jedni, jak ja, kupili gotowe ozdobione koszyczki. Inni ozdobili je sami bądź przywieźli sobie ekwipunek z Polski. Jeszcze inni, nie mając możliwości zakupów w pobliżu, poradzili sobie inaczej, np. wykorzystując plastikowy koszyk-zabawkę lub elegancko układając zawartość na tacy. Wnętrza koszyków były równie interesujące. Były pisanki tradycyjnie gotowane w łupinkach cebuli, ale też malowane ręcznie lub wyklejane specjalnymi naklejkami. Niektóre jajka wyglądały jak haftowane (niestety artysta nie chciał zdradzić, jak dokonał tego dzieła). Pobyt za granicą motywuje do przynoszenia lokalnych produktów do poświęcenia. Tym oto sposobem często w miejsce kiełbasy widziałam lokalnego sucuka, a obok tradycyjnego chleba kładziono też tradycyjną turecką nadziewaną bułeczkę zwaną poğaça.
W kościele św. Antoniego dało się odczuć wyjątkowo ciepłą i kameralną atmosferę podczas nabożeństwa.
I nie chodzi tu tylko o diasporę, która była zdecydowanie bardziej otwarta na interakcje z resztą parafian, niż jakby to miało miejsce w kraju chrześcijańskim. To też zasługa księdza, który swoim sposobem zwracania się do parafian wprowadził do kościoła pozytywną energię, jaką poczuła nawet moja niemówiąca po polsku teściowa. Uwierzcie mi, nie każdy duchowny potrafi w ten sposób przyciągnąć słuchaczy. Dzień wcześniej byliśmy w innym (tureckojęzycznym) kościele, gdzie kapłan obwiniał żyjących obecnie ludzi za dosłownie wszystko i wszelkie sposoby rekreacji uznawał za grzech – wyszliśmy w połowie mszy.
Część III: Celebracja z bliskimi
By niedziela wielkanocna była czasem odpoczynku, wszystko przygotowałam dzień wcześniej. Zrobienie barszczu było nie lada wyzwaniem, ponieważ dostępność składników także była ograniczona. Należy zapomnieć o wędzonej podwawelskiej, gdyż wieprzowina jest praktycznie niedostępna. Co prawda w markecie Macro można zaopatrzyć się w bekon lub kiełbaski w niemieckim stylu, ale są one nielogicznie drogie. Kupiłam więc kiełbasę drobiową w znanym międzynarodowym supermarkecie (ponieważ w innych sklepach są najczęściej tylko parówki i sucuki). Chrzan należy przygotować samodzielnie, ponieważ w tureckich marketach nie ma gotowego, w słoikach. Zakwas przygotowałam także sama tydzień wcześniej. Wszystkie potrzebne przyprawy zamówiłam online u popularnej tureckiej firmy sprzedającej produkty ziołowe. Zamiast śmietany, użyłam tzw. “kremy”. Barszcz wyszedł naprawdę niezły.
Po trudach przyrządzania barszczu, przygotowanie sałatek i innych rzeczy na stół wielkanocny nie stanowi żadnego problemu, gdyż reszta składników jest dostępna w prawie każdym markecie.
Ciasta natomiast kupiłam w piekarni, ponieważ wolałam wieczór spędzić z córką, niż bez końca krzątając się w kuchni. Choć międzynarodowe hotele luksusowe typu Hilton lub Mövenpick co roku organizują wielkanocny brunch z atrakcjami tematycznymi dla dzieci (za jedyne 200 lir od dorosłego), zdecydowałam spędzić ten czas w gronie najbliższych i przedstawić gościom namiastkę celebracji rodem z mojej ojczyzny.
Zamiast śniadania wielkanocnego, jak to jest w polskim zwyczaju, zaaranżowałam kolację świąteczną.
Zaprosiłam przyjaciół, a także członków rodziny męża. Wbrew pozorom nie była to zbyt łatwa sprawa, ponieważ część z nich wyjechała ze Stambułu na weekend, a część z nich brała udział w wiecu wyborczym Ekrema İmamoğlu, który kandydował na stanowisko mera miasta. Zaproszenie przyjęła ciocia mojego męża i jej córki, które od zawsze były zainteresowane tradycjami innych religii. Przyniosły minidolmy, ciastka, börki i inne tureckie przekąski. Natomiast moja białoruska koleżanka podarowała rosyjską paschę i ręcznie malowane pisanki. Świętowanie spędziliśmy na składaniu sobie życzeń przy jajku i wspólnych rozmowach przy akompaniamencie śmiechów.
Podczas przygotowań i świętowania przypomniała mi się poprzednia spędzona poza domem Wielkanoc.
Miało to miejsce podczas mojego Erasmusa w Pradze. Choć było mi początkowo dziwnie, ponieważ nie było tam mojej polskiej rodziny, to jednak ten czas był dla mnie wyjątkowy. Nie zapomnę wspólnego przygotowywania koszyka i stołu ze wszystkiego, co się dało: kabanosów wysłanych przez rodziców, babki cytrynowej w kształcie barana, pisanek ugotowanych w łupinkach cebuli, ozdobionych świecącymi naklejkami (nie miałam niestety rajstop, którymi mogłabym owinąć listki i kwiatki przyłożone do jajek przez gotowaniem), sałatki “szuby” zrobionej przez ukraińską koleżankę… Jednak najpiękniejsze było to uczucie, że nie jest się samym. Że ma się obok siebie ukochanego oraz grupę wspierających się wzajemnie przyjaciół, którzy biorą z tobą udział w przygotowaniach, idą razem z tobą do kościoła z koszykiem, spędzają czas na świeżym powietrzu, a każdy daje coś od siebie podczas śniadania wielkanocnego w akademiku. Cieszę się, że mogłam coś podobnego przeżyć rok temu w Stambule, ponieważ nie byłoby mi to dane w tym roku, gdybym została w Turcji – z powodu panującej obecnie pandemii koronawirusa.
Ilona Güllü, Bibi on Board