Smaki świata

[cmsmasters_row][cmsmasters_column data_width=”1/1″][cmsmasters_text]

Kto by nie chciał spędzić miesiąca miodowego w Paryżu?

Albo chociaż tygodnia?

Przecież to miasto zakochanych, fascynujące, tajemnicze i piękne. Zachęca młodych do niespiesznych spacerów sennymi uliczkami. Popiera wzdychanie do siebie, długie patrzenie sobie w oczy i pewne trzymanie się za rękę. Można bez planowania, bez odhaczania, z myślami, których nie starczy na cały dzień, bo i po co. Wystarczy miłości, co się rozsiadła wygodnie i puszcza oko. Z kieszeni wypada i Paryżanie to już jej chyba nawet nie widzą…

Idealne miasto na ten wyjątkowy czas!

Idealnie też rozpieszcza kuchnią francuską, wyrafinowaną, ale nie onieśmielającą. Zakochany Paryż to niekoniecznie żabie udka czy mule w truflach. I tak nie było nas na to stać, kiedy już wszystkie pieniądze poszły na bilety i hotel. Jednak dzięki temu już na zawsze miłość będzie mieć dla mnie smak świeżej bagietki i sera pleśniowego. Kupionych na wynos i zjedzonych na ławkach w parku. A niebo wisi nad głową i nawet specjalnie się nie męczy.

I wszystko byłoby takie ładne i romantyczne, i wzniosłe, i bezproblemowe, gdyby nie zachcianka, żeby sobie dogodzić kulinarnie. Posmakować Paryża bardziej. Jednak bez żabich udek, muli i trufli.

Siedząc nieco nieśmiało, półgębkiem zamawiam pieczeń wołową. Jest w menu wpisanym na tablicy. Jest w potwierdzającym uśmiechu kelnera, który zwinnie mknie z zamówieniem do kuchni. A Paryż stanął i patrzy, jak polscy studenccy małżonkowie sobie dogadzają. Niecierpliwie czekam, palce zaplecione na warkocz. I jest, wreszcie jest.

Ale co to? Posiekana kupka sinoróżowego mięsa, z listkiem sałaty, pałętającym się gdzieś w rogu talerza? Gdzie moje rumiane, chrupiące pieczyste? Paryż zdziwiony, kelner zdziwiony, chyba tylko paryski gołąb ma wszystko w nosie, niejedno już widział.

Roast beef to jednak nie to samo co raw beef. Wprawdzie tatara nie było w menu, ale na specjalne, po angielsku wypowiedziane życzenie, przygotowali. Tatar wołowy. A nie ta wyczekana, przyoszczędzona pieczeń wołowa. Z tamtej kolacji pamiętam jedno. Nigdy nie myśleć, że angielski znam dobrze. Bo nie znam, skoro zamiast pieczeni wołowej zamawiam tatara. Język mi kołkiem stanął i pokornie kazał się ukłonić.

Bolesna nauczka, ale dobra anegdota. I taka by pozostała, gdyby mi niedawno kanadyjska sałatka w gardle nie stanęła. Zapytasz – nieporozumienie o sałatkę? Ja też się sama sobie dziwię.

W Vancouver zaczynam od zdrowego żywienia.

Jarmuże, woda kokosowa i organic są jak pacierz. Powtarzane do znudzenia, chociaż w moim przypadku bez przekonania. Ale jak trzeba, to trzeba.

Wychodzę na miasto szukać zielonego jedzenia. Jest w menu wypisanym na tablicy. Ceasar. Uff, o ile dobrze pamiętam, to jarmużu w przepisie kanonicznym nie ma. Wchodzę do knajpki, siadam, zamawiam. Kelnerka jest cała w pląsach i rumieńcach, bo to niedziela rano. Kto wie, co z nią gorączka sobotniej nocy zrobiła. Pada śpiewne hałduju i czy Ceasar ma być extra? No pewnie. Nie byłabym sobą, gdyby nie miałby ekstra. Ekstra sałatka dla ekstra Polki w Kanadzie.

Ale co to? Kelnerka podbiega ze szklanką? Jak żyję, sałatki w szklance nie widziałam. Ale może jeszcze niewiele widziałam…

I wyszło szydło z worka:
Ceasar to pikantny drink, na dzień-po. Stawia na nogi tych, których zmęczyła sobota. A extra znaczy extra pikantny drink, double pepper i proszę ja Ciebie już jesteś jak nowo narodzony. Choćbyś się słaniał, to wstajesz. A jeśli nieświadomie tak jak ja pociągniesz potężny łyk, to licz się z tym, że możesz się wgnieść w podłogę. W końcu extra, to ekstra!

Amerykańska sałatka, dostępna nawet w McDonald’sie, to Ceasar salad. Trzeba się było zawczasu zapoznać, angielskiej nazwie przyjrzeć.

A tak, to pozamiatane.

Wykiwana kulinarnie, pochylam głowę i szepczę: Ucz się języków, ucz się świata!

Kasia / Kanada się nada

[/cmsmasters_text][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row]

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
7 lat temu

Ha ha ha. To Ci się gorąco zrobiło. 🙂

Awatar użytkownika
7 lat temu

Haha, bardzo mi sie podobaja twoje przygody kulinarne 🙂 ja pamietam jak we Francji zamowilismy mozdzek zamiast karkówki 🙂

Awatar użytkownika
6 lat temu

Aż się popłakałam ze śmiechu, chociaż Tobie pewnie wcale wesoło wtedy nie było ☺