Felietony

Po przejściach aktywnie szukałam męża. Kiedy otrzymałam propozycję kilkutygodniowego szkolenia w Szwajcarii, postanowiłam zawiesić poszukiwania i przez dany czas zaangażować się bardziej w pracę oraz koniecznie zwiedzić ten legendarny kraj serem, czekoladą i pieniędzmi płynący. Do Szwajcarii wyruszyłam w pośpiechu, z mglistym przekonaniem (bez określonych bliżej powodów) – że językiem urzędowym jest niemiecki, a stolicą Zurych. I wtedy pojawił się On. Swoją melodyjną francuszczyzną (ku mojemu zaskoczeniu) chcąc uprzejmie zagaić, zaczął o stolicy Polski – Krakowie, i że bardzo spodobało mu się, jak kiedyś był w Pradze (po dłuższej chwili dopiero dotarło do mnie, że w czeskiej, nie w warszawskiej).

Niezniechęcony moim brakiem zainteresowania (ani to przyszłościowe, ani nie w głowie mi były takie rozrywki) – pokonał mnie cierpliwością, nakarmił czekoladą Cailler i ukoił moją choleryczną naturę swoim szwajcarskim opanowaniem. Po zakończonym szkoleniu – przyleciał za mną do Warszawy. Też był znudzony. Szwajcarskim poukładaniem, spokojem, zasadami i regułami na wszystko.

Zachwycił się polską wolnością, adrenaliną przy prowadzeniu samochodu w Warszawie – szybszym biciem serca przy skrętach w lewo bez świateł (zdążę, czy nie zdążę?) i dreszczykiem emocji przy wyprzedzaniu na kamikadze – jak to mówił – na jednopasmówkach (jedzie tam coś, czy nie jedzie?). Wsiadał za kierownicę z podekscytowaniem na twarzy niczym dziecko na kolejce górskiej w lunaparku. Pokochał polskie wartości i tradycje – ze wzruszeniem obchodził święta Bożego Narodzenia. Spodobała mu się polska szczerość i bezpośredniość. Docenił umiejętność dobrej zabawy, wódeczkę w miniaturowych szklaneczkach (kieliszki do wódki – ku mojemu niedowierzaniu – były mu absolutnie wcześniej nieznane), ogórki kiszone, bigos oraz pierogi z kapustą i grzybami.

Od poznania minęło dziesięć lat. Od ponad sześciu lat jesteśmy małżeństwem. Mamy dwóch synków. Po ośmiu latach mieszkania w Warszawie wróciliśmy tam, gdzie się wszystko zaczęło – do francuskojęzycznej części Szwajcarii zwanej Romandią. Zamieszkaliśmy w sercu Szwajcarskiej Riwiery, w Montreux.

Zachwycam się obłędnymi krajobrazami, dostojeństwem Alp i krystalicznym pięknem jezior. Wytchnienie daje mi wolniejszy tryb życia. Czerpię z tego, że wszędzie blisko – od palm w ciepłym słońcu po ośnieżony szczyt lodowca w zaledwie parę godzin. Doceniam brak smogu, korków i łatwość jazdy samochodem.

Z ulgą przyjęłam szwajcarski brak wścibstwa i otwartość na inne kultury. Pokochałam raclette*, czekoladę Cailler i nieznane mi wcześniej szwajcarskie białe wina – serwowane w małych szklaneczkach.

Wiem już, że języków urzędowych Szwajcaria ma cztery, a funkcję stolicy pełni Berno. I tak, męża znalazłam tam, gdzie nie szukałam.

Justyna

*Tradycyjne szwajcarskie danie z gorącego sera, który jest nakładany/zeskrobywany na talerz, podawany z gotowanymi ziemniakami i – w zależności od regionu – z korniszonami, cebulkami w occie, itp. Popularny też we Francji.

5 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Mary
Mary
3 lat temu

Super artykuł! Czyta się z zaciekawieniem 🙂