Czy kiedykolwiek słyszał_ś o stałej Hubble’a? Jeżeli nie, to spieszę z wyjaśnieniem, że jest to jedna z kluczowych wartości w kosmologii określająca tempo ekspansji wszechświata. Naukowcy doszli do tego, że wszechświat się rozszerza, a od niedawna wiedzą także, że rozszerza się coraz szybciej. Chociaż nie wiadomo dokładnie, jakie procesy fizyczne odpowiadają za zmienne tempo ekspansji kosmosu, odnoszę wrażenie, że w naszej ziemskiej rzeczywistości również przyspieszamy.
Chociaż bliska memu sercu jest idea slow life, nie oszukuję się, że moje życie jest slow. Wręcz przeciwnie – jest fast. Czuję, że żyję w ciągłym niedoczasie, gdzie przydługie listy codziennych zadań nie mają szans na całkowite odhaczenie, gdzie stale pojawiają się nowe problemy do rozwiązania, projekty do zrealizowania, cele do osiągnięcia. Gdzie tylko zmęczenie ostatecznie wygrywa z ambicją, kreatywnością i chęcią działania. Gdzie nie ma wystarczająco miejsca na odpoczynek, a ciągłe nowe kłody pod nogami należy przeskakiwać sprawnie, zręcznie i bez oglądania się za siebie.
Odkąd zostałam mamą, wraz z ogromem radości przybyło mi obowiązków. Mówi się, że kluczem jest dobra organizacja, toteż staram się maksymalnie optymalizować plan dnia, a przynajmniej to, co w nim przewidywalne.
Zauważyłam jednak, że z czasem chwile oddechu, krótkiego lenistwa lub prokrastynacji stają się powodem poczucia winy. Przecież powinnam COŚ robić, karcę się zwykle w duchu, zaczynając myśleć o czynnościach, które wymagają załatwienia lub dokończenia. Odpocznę na emeryturze, racjonalizuję sobie, tyle że do emerytury jeszcze daleko.
Mieszkam w kraju, gdzie narodową mantrą jest słowo tranquilo, czyli „spokojnie”. Powtarzam je bezrefleksyjnie, ewentualnie uśmiecham się wyrozumiale na jego dźwięk, chociaż moje życie nie ma z tą filozofią wiele wspólnego.
Pędzę, w pośpiechu robię zakupy, by zdążyć zrobić coś innego; stresuję się kolejnym czerwonym światłem na drodze, które wydłuża przejazd z punktu A do B, marnując mój cenny czas. Każdą czynność staram się wykorzystywać produktywnie. Spacer? Koniecznie z audiobookiem w tle. Plaża? Obowiązkowo z książką. Zabawa z dzieckiem? Najlepiej edukacyjna i w obcym języku. Jak to się mawia na budowie, nie ma pustych przelotów.
Ucieczką od ciągłego pośpiechu staje się sen. Sen, który jest moją bezpieczną przystanią, wytchnieniem, oderwaniem od kieratu.
Przynajmniej tam nie czuję nad sobą bata, który pogania, namawia do nieustannego samorozwoju i produktywności. Może kiedyś przyśni mi się wzór na zmniejszenie stałej Hubble’a. Wówczas wszechświat czeka implozja, a ja może wreszcie zwolnię.
Wszystko dobrze, dopóki zdrowie pozwala. Jeśli jednak, nie daj borze, zdarzy się, że już nie pozwala, okazuje się, że nie tylko można, ale wręcz trzeba inaczej. Życzę Ci więc końskiego zdrowia przede wszystkim 🙂