W cieniu stadionu piłkarskiego Glasgow Celtic Park

Piłka nożna to wielka sprawa w Glasgow. Miasto może poszczycić się dwoma znanymi klubami: Celtic F.C. oraz Rangers F.C. Ich mecze – obojętne czy chodzi o kibica czy nie – wpływają na wszystkich i wyznaczają rytm funkcjonowania lokalnej społeczności.

Przez wszystkie lata mojej emigracji mieszkałam w promieniu nie więcej niż półtora kilometra od stadionu klubu piłkarskiego Celticu. Ba! Właśnie tam zostałam wysłana do mojej pierwszej pracy.

Agencja rekrutująca tymczasowych pracowników zaproponowała mi zlecenie, które obejmowało kelnerowanie w czasie gali sportu w Celtic Park. Podsumować to doświadczenie mogę o tak, w kilku słowach: wylądowałam w loży dla VIP-ów, nie miałam pojęcia, co robię, nikogo do końca nie rozumiałam i jakoś przetrwałam. Cztery dni po zawitaniu do szkockiego miasta Glasgow, w końcówce maja 2007 – był jedynym razem, gdy na stadionie stanęła moja noga.

Od tamtego czasu pokazuję odwiedzającej mnie rodzinie i znajomym ten obiekt sportowy wyłącznie w ramach ciekawostki turystycznej i z daleka. A na co dzień – nie ukrywam – miejsce to najbardziej kojarzy mi się z kolebką chaosu. Wypełzają z niej masowo niedogodności i utrudnienia w przebiegu mojego dnia powszedniego. Serio, gdy się nie pała miłością do piłki nożnej– co jest prawdą w moim przypadku – człowiek zostaje wplątany w ten szał wbrew sobie. Konieczność podporządkowania się wychodzi bokiem.

You shall not pass

Jedno z moich pierwszych wspomnień związanych z meczem Celtików (jak ich nazywamy) to bezładnie wylewający się ze stadionu zielony, bo w kolorze klubowym, tłum ludzi, który za nic miał jakiekolwiek przepisy ruchu drogowego. Szli jak święte krowy nucące „już tylko Killer”, a samochody musiały przeciskać się między nimi lub zatrzymywać.

Policja bardzo często nadzoruje przemarsze kibiców. Szczególnie po meczu – dostają oni priorytet, który tymczasowo nadpisuje standardowe przepisy ruchu drogowego, aby zbiegowisko zostało rozładowane jak najszybciej. Chyba domyślacie się dlaczego – łatwo o scysje i draki, kiedy emocje sportowe sięgają zenitu. Ruch uliczny wokół stadionu zostaje sparaliżowany na rzecz pieszych. Nierzadko zostają rozłożone szlabany. Ulice stają się nieprzejezdne i jeśli tamtędy akurat przebiega ważny dla nas węzeł komunikacyjny, nie ma rady – trzeba czekać.

Fani piłki nożnej mają tę samą manierę opuszczania stadionu, co zmierzania w jego kierunku. Innymi słowy, nawet gdy policja jest nieobecna, aby kierować ruchem, wszyscy są przyzwyczajeni do fal pieszych kibiców zalewających ulice i pokonujących ronda w poprzek. To uciążliwe, ale normalne. Wielu kierowców stara się omijać okolice stadionu w dniu meczu albo przynajmniej nie poruszać się tamtędy około „godziny zero”.

Parkowanie = udręka

Ten kij ma dwa końce. Na jednym jest ryzyko, że nasze auto zostanie odholowane z okolic stadionu. Na drugim – możliwość, że ktoś zastawi nam bramę, jeśli mieszkamy relatywnie blisko stadionu, a kibic przyjechał na mecz. Może się też zdarzyć tak, że nasze auto zostanie zarysowane, jeśli stanie na drodze czy to rozjuszonego, czy podekscytowanego uczestnika wydarzeń sportowych.

Z tym ostatnim wiąże się zabawny lokalny zwyczaj. To jest po prostu gwarantowane, że tam, gdzie w pobliżu stadionu znajdują się miejsca parkingowe, tam zjawi się samozwańczy stróż parkingu – porządkowy. Każda alejka ma swojego dżankisa1, który za kilka funtów popilnuje nam auta w czasie meczu, żeby nikt go nie zdemolował.

Czasem panowie przesadzają. Zagradzając pachołkami drogę (a pachołków nam w Glasgow nie brakuje) i próbując zmusić kierowców do zapłacenia haraczu za możliwość zaparkowania. No, ale halo, to jest miejsce publiczne, a my nie idziemy na mecz, tylko do pracy, bo akurat mamy biznes za rogiem. A pana kto zatrudnia? City Council (władze miasta) pana przysłał? Na tym zazwyczaj rozmowa się kończy. Tacy parkingowi w odblaskowych kamizelkach, którzy za drobną opłatą spełnią obywatelski obowiązek to typowy widok w Glasgow, taki smaczek.

Z parkowaniem w dniu meczu, tym regulowanym przez władze miasta jest natomiast tak, że na ulicach-odnogach biegnących od stadionu pojawiają się „legalne”, oficjalne pachołki. W teorii mają one powstrzymać parkujących przed zastawieniem dróg. W praktyce uprzykrzają życie tym, którzy tam mieszkają i pracują i nawet w dzień meczu muszą gdzieś postawić swoje auto.

Absurd organizacyjny

Absurd organizacyjny polega na tym, że przykładowo o 10:00 rano, a czasem nawet o 12:00 w południe w dniu meczu, kiedy parkujesz swoje auto, pachołków i problemu nie ma. Po czym w którymś momencie dnia zostają dostawione. Jeśli już tam wcześniej stałeś i jeszcze nie wróciłeś, to masz pecha. Niejako z automatu oczekuje się od mieszkańców miasta, że po prostu będą wiedzieć, że ma się odbyć mecz i będą postępować zgodnie z protokołem. A jednak – zaskoczeniom nie ma końca.

Mój szef dość niedawno był zdumiony, że mu odholowano auto spod pracy. Jego klient również, pomimo że doparkował swoje auto niemal dwie godziny później. I na dodatek – tylko ów klient dostał mandat. Znajoma również była bardzo zdziwiona i – to chyba zrozumiałe – poirytowana, że odholowano jej auto z jej własnego podjazdu pod domem. A najlepsze jest to… że w zasadzie człowiek nie wie, gdzie potem szukać swojego auta. Te pojawiają się w przypadkowych dzielnicach mniej lub bardziej oddalonych od stadionu.

Ostatnio auto odnalazło nam się dość szybko. Stało się tak tylko dzięki temu, że wspomniany wcześniej klient sam pracuje dla firmy holowniczej. Wiedział, do kogo się zwrócić ze swoimi wątpliwościami. Gdybym to była ja – ło panie, ukradli mi auto!

Tatuaże

Zdaję sobie sprawę z tego, że to coś więcej niż fascynacja piłką nożną. Glaswegians (czyt. glasłidżians) mieszkańcy tego opętanego futbolem miasta wręcz czują wielopokoleniową więź ze swoimi klubami piłkarskimi. Jak głęboko zakorzeniona jest ta miłość i lojalność, mam szansę widzieć codziennie na własne oczy.

Jestem recepcjonistką w lokalnym studiu tatuażu. Spod naszych rąk i igieł wychodzi sporo prac, które są hołdem dla drużyn Celtic i Rangers. Absolutnie nie ma znaczenia fakt, że nasz lokal mieści się niedaleko stadionu tych pierwszych, wykonujemy projekty dla obu stron.

Stary czy młody, kobieta czy mężczyzna, niezależnie od demografii, najczęściej wybieranym motywem są loga klubów. Bywa, że klienci zjawiają się regularnie po każdym sezonie, aby zaktualizować swój tatuaż. Tak na przykład fani Celticu dodawali do swoich piłkarskich dziar element kolejnego pucharu lub dopisywali nowy tytuł. Kilka lat temu było to: Treble Treble (potrójny potrójny, po zdobyciu dziewięciu trofeów w czasie trzech kolejnych sezonów, czyli zgarnięciu wszystkich pucharów na arenie piłkarskiej swojego kraju) oraz Invincibles (niepokonani, niezwyciężeni).

Lokalni podchodzą śmiertelnie poważnie do swoich klubowych tatuaży i noszą je z dumą. Umniejszyłabym znaczenie tego zjawiska nazywając je jedynie trendem.

Spotkać można się również z tendencją do łączenia w zamawianych tatuażach motywów piłkarskich z ukłonem w stronę rodziny. Popularna prośba to zaprojektowanie sceny, gdzie dorosły z dzieckiem, w formie sylwetek, stoją przed bramą stadionu piłkarskiego swojego klubu. Upamiętniać ma to wspólnie spędzony z rodziną czas. W zasadzie jedyne, co odróżnia od siebie te powtarzalne projekty, to istotny detal: kolory szalików będących częścią strojów tatuowanych postaci. Odpowiednio biało-zielone pasy dla fanów Celticu oraz niebiesko-biało-czerwone dla fanów Rangersów. Znane są nam też nieoficjalne wariacje, gdzie dla małych dziewczynek przewidziane są różowo-zielono-białe lub konsekwentnie różowo- niebiesko-biało-czerwone szaliki.

Wierność kibica

Moja powieka nawet nie drga, gdy po raz enty słyszę ten sam pomysł na tatuaż. Ostatnio za to konsultowaliśmy projekt nieco inny niż zwykle. Kobieta straciła trzynastoletniego bratanka i chciała uczcić jego pamięć tatuażem motylka w kolorach Rangers F.C., ponieważ chłopiec był ich ogromnym fanem. Pomyślałam sobie – kurczę, to tylko dzieciak, a jednak pamięć o nim zostanie zdefiniowana przez pryzmat wierności klubowi piłkarskiemu.

I wtedy dotarło do mnie, że nie będąc stąd, nie mam szans zrozumieć tej zażyłości. Pojąć jej na takim poziomie jak ludzie, którzy rodzą się i dorastają w cieniu stadionów piłkarskich tych dwóch znanych drużyn i nieustannie celebrują wydarzenia sportowe całymi rodzinami.

Niech prawdziwość moich słów potwierdzi fakt, że potencjalnie zetknęłam się już z setką zleceń, które dotyczyły przykrycia starego tatuażu takiego jak imię partnera/partnerki, data ślubu itp.. Ani jednego razu na przestrzeni lat nie zgłosił się nikt chcący zakryć nowym tatuażem swój tatuaż klubowy. Jak widać – oddanie swojemu klubowi piłkarskiemu w Glasgow jest trwalsze niż związki międzyludzkie.

Życie w cieniu stadionu

Z tego zderzenia z ciągle ewoluującą lokalną kulturą klubową wychodzę z lekkim wkurwieniem o „uprzywilejowanie drogowe” kibiców i niespójną organizację okołomeczową w zakresie zarządzania miejscami parkingowymi, która mogłaby być lepsza. Jednocześnie… czuję swego rodzaju respekt.

Niezaprzeczalnie, życie miasta toczy się wokół sezonów piłkarskich i jedyne, co można zrobić, to odnaleźć się w tej rzeczywistości. Wiemy, że klienci mogą się nie zjawić na sesji lub przekładać ją z powodu meczu. Dla nich takie wyjaśnienie będzie – naturalnie – definitywne. Wiemy też, że w dzień meczu czy to Rangersów, czy to Celtików publikowanie na Facebooku i/lub Instagramie materiałów biznesowych minie się z celem. Zasięgi będą beznadziejne, bo miejscowi będą pochłonięci czymś innym. Nasza brama wjazdowa jeszcze nie raz zostanie zastawiona, co wywoła frustrację. I tak właśnie upływa życie skupione wokół stadionów piłkarskich w Glasgow – centrów wydarzeń sportowych, rodzinnych i (nie)kulturalnych.

1 Dżankis lub dżanki (oryginalnie w slangu angielskim: junkie) to osoba zaniedbana, o aparycji bezdomnego, która jest pod wpływem używek lub można podejrzewać po jej zachowaniu, że nie stroniła od nich przez większość swojego życia, gołym okiem wygląda na wyniszczoną zdrowotnie. Uważani za margines społeczny przez autochtonów i emigrantów.

Agnieszka Ramian, Glasgow, Szkocja

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] nad moim własnym stanowiskiem, jeśli chodzi o piłkę nożną nasunął mi zaś nieśmieszny żart męża […]