W poniedziałek, 30 września 2019 r., świętowałam Nowy Rok*.
No powiedzmy, że świętowałam, ponieważ musiałam również być w pracy oraz załatwić kilka istotnych spraw. Psychicznie jednak byłam w wesołym, noworocznym nastroju i czytając Jüdische Allgemeine** w pociągu, w drodze do domu, obmyślałam jak pięknie będę obchodzić rozpoczęcie 5780 roku. Gazeta ukazała się oczywiście w specjalnym wydaniu, pełnym kolorowych zdjęć owoców granatu, jabłek oraz miodu – symbolicznych pokarmów na tę uroczystość. Przewracałam właśnie kolejną stronę, oddając się wciągającej lekturze, kiedy siedzący naprzeciwko mnie starszy mężczyzna chrząknął. Trudno mi opisać ten dziwny dźwięk, który udało mu się z siebie wydać, brzmiał w każdym razie jak wyraz dezaprobaty. Odłożyłam więc gazetę i spojrzałam na staruszka pytającym wzrokiem. Odwrócił głowę i udawał, że spogląda przez okno. Spryciarz! Być może jestem przewrażliwiona, obiegowa opinia mówi przecież, że Żydzi wszędzie widzą przejawy antysemityzmu! Twarz tego staruszka wyrażała jednak jednoznacznie pogardę i obrzydzenie, czy to do czytanej przeze mnie gazety, czy też do mojej osoby. Obok niego siedziała czarnoskóra uczennica, zaś tuż obok mnie młody Hindus w czarnym turbanie. „Biedny dziadek” nie mógł się przesiąść, pociąg pękał o tej porze w szwach. Postanowiłam zagrać w jego grę i odłożywszy prasę wpatrywałam się w niego przez kolejne minuty jazdy. Milczał i udawał zaabsorbowanego dymiącymi kominami elektrowni, którą właśnie mijaliśmy. Spojrzałam też na innych współpasażerów. Zagapieni w ekrany telefonów komórkowych, zdawali się nie dostrzegać świata poza Internetem. Dziadek popatrzył na mnie raz jeszcze i pokręcił siwą głową. Wysiadając rzucił w moim kierunku ciche:
– Cholerni obcokrajowcy!
Zrobiło mi się jakoś przykro. Nie dlatego, że nazwał mnie obcokrajowcem, którym niewątpliwie jestem i będę wszędzie poza Polską. Nawet nie z powodu epitetu „cholerny”, który mogę sobie najostrożniej przetłumaczyć jako „okropny”. Przeniosłam się w tamtej chwili myślami do czasów, kiedy Żydzi stanowili znaczny odsetek społeczeństwa, nie tylko niemieckich, ale i polskich, węgierskich, rosyjskich czy też innych europejskich miast, miasteczek i wsi. Gdyby wciąż tutaj byli, zapewne dziś świętowali by Nowi Rok, dmąc w szofar (róg liturgiczny, dźwięk szofaru ogłasza początek Nowego Roku), spotykając się na uroczystym posiłku, składając sobie życzenia. Ale tych ludzi już nie ma. Gmina żydowska w Cottbus, gdzie obecnie mieszkam, jest przecież niewielka i mało kto zauważa, że świętują już teraz, jesienią, nadejście Nowego Roku. Pewnie wielu z nich stara się przemknąć niepostrzeżenie ulicą, chowając gwiazdę Dawida pod bluzką albo myckę pod bejsbolówką. Być może pozwoliłam sobie na zbyt wielką ekstrawagancję, przeglądając w miejscu publicznym żydowską gazetę? Przecież nie jestem tutaj u siebie, a nawet gdybym urodziła się w Niemczech, a cała moja rodzina miała tu korzenie, pewnie, zdaniem tego staruszka, nie mogłabym nazwać Niemiec moim domem. Próbowałam pozbyć się dokuczliwego uczucia obcości, jakie zaczęło we mnie kiełkować tamtego wieczora. Niestety, nawet szczere życzenia od bliższych czy dalszych znajomych, nie dały mi ani szczypty radości.
Później przypomniałam sobie o otrzymaniu Nagrody Gombrowicza przez Marcina Wicha za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”***. Powiedział on wtedy jedno bardzo ważne zdanie:
“Gdyby świat był lepszym miejscem, jedna trzecia radomian świętowałaby dziś Nowy Rok.” ****
Nawiązał w tych słowach do przedwojennej historii Radomia, w którym znaczną część mieszkańców stanowili Żydzi. Jego słowa mnie podbudowały. Poczułam, że jest na świecie przynajmniej jedna osoba, która myśli tak jak ja. To z kolei oznacza, że nawet gdyby ten pisarz był jedynym człowiekiem odczuwającym podobnie, to nie jestem osamotniona. Znalazłam więc symboliczną ojczyznę w słowach tego, dotąd nieznanego mi bliżej, autora i poczułam, że nie wolno mi się bać być tym, kim jestem. Bo nawet jeśli świat nie jest do końca wspaniałym miejscem, to żyje na nim jeszcze co najmniej kilka osób, które starają się uczynić z niego przynajmniej znośne miejsce.
__________________________________________
*Rosz Haszana, żydowski Nowy Rok
**Najbardziej wpływowy i posiadający największy nakład z pism żydowskich tygodnik wydawany w Niemczech.
***Marcin Wicha, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Wyd. Karakter, 2017.
**** Cyt. za portalem lubimyczytac.pl, http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/10819/marcin-wicha-z-gombrowiczem.
Chciałam tylko dać znać że osób, które myślą jak Pani i jak pan Wicha jest co najmniej troje. Ale wierzę, że znacznie więcej. Rosz Haszana!