Od najmłodszych lat powtarzano mi, że przekleństwa to coś złego.
Ludzie, którzy przeklinają to troglodyci, prostacy, są niewychowani, źli i prymitywni. Mimo to z warsztatu stolarskiego mojego ukochanego dziadka codziennie dochodziły dźwięki fantazyjnej etiudy wszelkiego rodzaju tzw. brzydkich słów. Niejednemu szanowanemu nauczycielowi nie raz wyrwało się też ciche k**** m**! Czy to powinno ich dyskwalifikować w moich oczach? Czy wypowiadając wszystkie te impertynenckie określenia, skazali się na wyrzucenie poza margines społeczeństwa? A może wręcz odwrotnie, przekleństwa nie tylko pomogły im poradzić sobie z trudami życia codziennego, ale i dodały im pewności siebie, udowadniając, że są ludźmi kreatywnymi i inteligentnymi?
Absolutnie nie jestem zwolenniczką tzw. mowy rynsztoku, języka nasyconego niepotrzebnymi wulgaryzmami. Drażni mnie, kiedy książka, w której co drugie słowo pochodzi z łaciny kuchennej, jest wychwalana pod niebiosa za właśnie oryginalną i żywą mowę ulicy. Przeszkadza mi, kiedy dumni z siebie tubylcy od Grenlandii po Australię na wieść, że pochodzę z Polski, rzucają głośne kufa, kufa.
Stereotyp Polaka, jako ograniczonego bezmózga, potrafiącego wyrażać emocje jedynie za pomocą przekleństw, jest bowiem nie tylko krzywdzący, ale i nieprawdziwy. Pewnie teraz pomyślicie, że sama jestem wzorem cnót wszelkich i nigdy, przenigdy nie zdarza mi się siarczyście zakląć. To nieprawda. Przeklinam, żeby rozładować stres w pracy, przeklinam, opowiadając dowcipy przy piwie, wreszcie przeklinam, kiedy uderzę się w mały palec u nogi, idąc w nocy po ciemku do łazienki. Co ciekawe, przeklinam głównie po niemiecku.
Długo szukałam książki, która mogłaby mi pomóc zrozumieć mechanizmy, popychające ludzi do używania wulgaryzmów.
Z tego powodu ucieszyło mnie wydanie tytułu “Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania”. Ta popularnonaukowa publikacja otworzyła mi oczy na pewne oczywiste oczywistości. Poniższy fragment z tej nowości wydawniczej może stanowić pewne wyjaśnienie takiego, a nie innego doboru języka przekleństw w moim przypadku:
Uczenie się kolejnego języka w wieku kilkunastu lat lub później zwykle wpływa na to, jak odbieramy uczucia w tym języku. Słowa przyswojone w dzieciństwie mają potężną moc wywoływania i wyrażania emocji, a te, których uczymy się później, zawsze wydają się bardziej zdystansowane, nie tak intensywne**.
Jest w tym dużo prawdy, ponieważ nie odważyłabym się powiedzieć przy rodzinnej kolacji w Polsce pieprzona/k***wska/ch***wa pogoda, ale w Niemczech nie mam problemu żeby powiedzieć verdammtes/verfluchtes/Scheißwetter, czyli w gruncie rzeczy użyć niemieckich odpowiedników wykropkowanych wyżej tzw. brzydkich słów. Być może używam niemieckiego, bo wiem, że TAKIE wyrażenia są w moich kręgach akceptowane jako neutralne, normalne, nieszkodliwe. Tutaj autorka książki także przychodzi mi z pomocą, pisząc następujące słowa:
Nauczenie się, jak kogoś obrazić lub rozbawić za pomocą drugiego języka, bywa czasem bardzo trudne. To nie tylko kwestia przewidywania emocjonalnego efektu wypowiedzi, zwykle po prostu nie znamy ‘właściwych’ słów. Obelgi, które w ojczystej mowie skutkują śmiertelną obrazą, mogą zupełnie nie działać w innym kraju**.
Obserwując ludzi wokół mnie, posiadających najróżniejsze wykształcenie i pochodzących z wielu klas społecznych, dochodzę do wniosku, że przeklina każdy.
Nieważne bowiem, czy użyjemy wielokrotnie wspominanego, naszego ulubieńca “k****”, czy też jego zamiennika “motyla noga”, przekleństwo pozostaje przekleństwem. Czy przekleństwa są niezbędne? Czy powinny być obecne w naszym słowniku? Odpowiem na te retoryczne pytania, raz jeszcze posiłkując się słowami ze wspomnianej wyżej publikacji:
Nigdy nie dowiemy się, skąd wzięły się przekleństwa, ale wiemy, że wciąż tworzymy je na nowo, kiedy tylko zdają się tracić na sile. Potrzebujemy ich i w jakikolwiek sposób byśmy na nie nie wpadli, w ch** cieszę się, że tak właśnie się dzieje**.
A Ty drogi Czytelniku? Czy Tobie zdarza się przeklinać?
Justyna Michniuk
___________________________________________
*Teksty kabaretowe Kazimierz Jan Dejer.
**Wszystkie cytaty pochodzą z książki: E. Byrne, Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania, Wydawnictwo Buchmann 2018.
Kiedyś, zapytana, dlaczego będąc subtelną artystką klnę jak szewc, odparłam, że skoro należy “odpowiednie dać rzeczy słowo”, to znaczy, że czasem słowo po prostu musi być grube…
Coś w tym jest, co napisalaś, mnie jeszcze nikt o to nie zapytał, ale raz czy dwa ktoś się zbulwersował, kiedy użyłam przekleństwa przy opowiadaniu kawału.