Moja przygoda z Hiszpanią i jej kuchnią zaczęła się wiele lat temu, kiedy mój tata pracował na kontrakcie w Madrycie, a mój brat chodził tam do hiszpańskiej szkoły. Ja i mama poleciałyśmy na kilka miesięcy, żeby ich odwiedzić i przy okazji zwiedzić kraj.
Moje pierwsze hiszpańskie doświadczenia kulinarne nie były zbyt obiecujące.
Po pierwsze dlatego, że byłam dość wybrednym dzieckiem, przyzwyczajonym do swoich ulubionych dań. Po drugie dlatego, że od czasów przedszkolnych nie jem czerwonego mięsa, a Hiszpania to kraj mięsożerców. Podczas naszych licznych wycieczek, moi rodzice dwoili się i troili, żeby wybrać dla mnie coś z restauracyjnych menu. Na początku lat 90. nie istniały modne teraz knajpki wege, a nawet jakby istniały, ciężko by było znaleźć w nich alternatywę dla wybrednej sześciolatki.
W pamięci utkwiła mi szczególnie jedna z wycieczek. W jakimś miasteczku chodziliśmy od baru do baru, szukając dla mnie czegoś bezmięsnego. Kiedy w końcu zmęczeni rodzice znaleźli dla mnie w którymś menu rosół i odetchnęli z ulgą. Okazało się jednak, że nie była to polska zupa, jaką sobie wyobrażałam. Był to gęsty wywar na bazie mięsa i na dodatek z jajkiem sadzonym. Oczywiście odmówiłam.
Od kiedy mieszkam w Maladze, jedną z moich ulubionych rozrywek stało się chodzenie po tutejszych barach i restauracjach w celu testowania różnych lokalnych przysmaków.
Nadal unikam czerwonego mięsa, ale nie gardzę drobiem i owocami morza, a ryby uwielbiam. Dzięki temu zawsze znajdę coś dla siebie, choć nie zawsze tak było. Przez prawie cały mój pobyt tutaj (jestem tu od sześciu lat) myślałam, że mam alergię na owoce morza z powodu reakcji na nie w przeszłości.
Sprawiło to, że za każdym razem musiałam pytać i upewniać się, czy dana potrawa nie zawiera w sobie nawet śladowych ilości skorupiaków. Było to dość uciążliwe. Na szczęście po wykonaniu testów okazało się, że nie mam już alergii i w końcu mogę jeść moje ukochane krewetki. Andaluzja obfituje we wszelkiego rodzaju morskie przysmaki, od ogromnej liczby gatunków ryb, po najróżniejsze skorupiaki i mięczaki.
Moimi ulubionymi daniami stały się boquerones al limón czyli panierowane i smażone sardele skropione cytryną, gambas al pil-pil – krewetki w pikantnym i tłustym sosie oraz ensaladilla rusa (sałatka rosyjska) – sałatka ziemniaczana.
Sałatka ta, oprócz nazwy nie ma wiele wspólnego z oryginalną wersją rosyjską. Zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ w każdej restauracji jest ona przyrządzana trochę inaczej i jest bardzo popularną przystawką w Maladze. Próbowanie jej w różnych miejscach i porównywanie stało się moim małym hobby. Podstawowymi składnikami są ziemniaki, jajka i majonez. Pozostałe składniki różnią się w zależności od miejsca i gustu szefa kuchni. Mogą nimi być: groszek, fasolka szparagowa, marchew, czerwona papryka, oliwki, tuńczyk albo krewetki. Różnią się też ilością majonezu i przyprawami. Moją ulubioną wersją jest taka z dużą ilością majonezu, o kremowej konsystencji, z krewetkami, papryką i solą morską.
Często myślę o trudach, z jakimi muszą się borykać mieszkający tu wegetarianie i weganie, albo osoby uczulone na owoce morza, do których należałam.
Na szczęście jest coraz więcej miejsc dla wegetarian, a nawet zwykłe bary i restauracje oferują dania bezmięsne. Mięso stanowi jednak nieodłączny element hiszpańskiej tradycji kulinarnej, a jamón (szynka) jest jednym z podstawowych dodatków do kanapek i potraw. Można się więc spotkać ze zdziwionym spojrzeniem w odpowiedzi na prośbę o kanapkę z samym serem.